O Ukrainie, z której musiał uciec, prezesie – bandziorze, który prowadził odprawy za trenera, meczach, na które nie było go stać w dzieciństwie, o tym dlaczego Celtic jest wielkim klubem i warto byłoby w nim grać za darmo albo czym urzekał Skorża – bramkarz Wisły Kraków Radosław Cierzniak w obszernym wywiadzie dla Weszło. Zapraszamy.
Fajnie byłoby być – na stare lata – drugim Kotorowskim?
– Kiedyś chyba coś takiego powiedziałem.
Rozwiniesz?
– Pochodzę z Wielkopolski, gdzie zawsze liczył się przede wszystkim Lech, więc nie ukrywam – był i jest mi bliski. Żyjąc w Szkocji, myslałem, że fajnie byłoby kiedyś wrócić do Poznania, ale w piłce zazwyczaj jest tak, że dostajesz to, czego nie oczekiwałeś. Okoliczności się zmieniły, dziś bardzo dobrze mi w Krakowie, cieszę się, że tutaj jestem i równie dobrze mogę być drugim Kotorowskim, tylko w Wiśle.
Oj, to chyba kokietujesz.
– Nie, zupełnie. Mam nadzieję, że będę grał na tyle dobrze, że Wisła po roku zaproponuje mi nowy kontrakt. Kraków to dobre miejsce dla mnie i rodziny.
Dużo zawdzięczasz Skorży?
– Otworzył przede mną drzwi do poważnej piłki. Nie bał się postawić na młodego bramkarza w Ekstraklasie, dzięki niemu rozegrałem w Amice kilkadziesiąt meczów. Szanuję go. Teraz już same statystyki za nim przemawiają, ale jeszcze we Wronkach jego podejście bardzo mi się podobało. Spędzał w klubie praktycznie całe dnie, intensywnie przygotowywał nas taktycznie. Biorąc pod uwagę, ile czasu poświęcaliśmy na analizy, to było wtedy zderzenie z zupełnie innym światem.
W Szamocinie, skąd pochodzisz, kibicowało się Lechowi?
– Oczywiście. Chociaż jak byłem małym chłopcem, nigdy nie było mnie stać, żeby choćby pojechać do Poznania. Marzenia były, szkoła organizowała wyjazdy na mecze, ale ja zwykle w takich sytuacjach zostawałem w domu. Pierwszy raz zobaczyłem Ekstraklasę będąc już w szkółce w Szamotułach. Wielkie szczęście, swoją drogą, że udało się tam trafić. Wielu młodych lgnęło wtedy do Amiki, która miała piękną bazę, zespół w Ekstraklasie. Szamotuły były bardziej na uboczu i chyba dzięki temu mnie przyjęli. Gdyby nie to, pewnie nie grałbym dzisiaj zawodowo w piłkę.
Wiesz, że nie przypadkiem zaczęliśmy od Lecha. Miałeś swój dzień w weekend. Choć jak czytam rozmowy pomeczowe, to upierasz się, że niczego wielkiego nie zrobiłeś.
– Najważniejsza rzeczą jest ustawienie w bramce – powtarzali mi to wszyscy trenerzy, z którymi pracowałem. To nie tak, że niczego w meczu z Lechem nie zrobiłem – pomogłem drużynie i bardzo mnie to cieszy, ale też każda piłka była w moim zasięgu. Koledzy się śmiali, że tak mówię, ale pytam: czy to nie jest prawdą? Jeśli piłka nie jest w twoim zasięgu, nieważne jak jesteś dobry, ani jakie masz odbicie – nie obronisz.
Potrzebowałeś takiego występu?
– To miłe uczucie, oby było takich meczów więcej, ale nie odczuwam jakbym potrzebował komuś coś na siłę udowadniać. Swoją wartość znam. Przez trzy ostatnie lata, nawet kiedy grałem bardzo dobrze w Szkocji, to się nie bardzo do Polski przebijało. Kiedy zdarzył się jakiś babol, mówili o tym wszyscy – ale tak już jest, absolutnie się na to nie użalam. Mam wielkie szczęście, że mogę współpracować z takimi stoperami jak Rysiek i Główka – jedna z lepszych par w tej lidze. Chłopaki grają jak z nut.
Jeszcze rok temu dosyć wprost mówiłeś, że nie planujesz powrotu do Polski. Chciałeś wypełnić kontrakt z Dundee, odejść za darmo. Ale nie do kraju.
– Chciałem zostać na Wyspach. Uważam, jest to klimat dla mnie. Urzekło mnie jak tam postrzega się piłkarzy, jaka panuje atmosfera na stadionach. Chciałem to kontynuować, natomiast życie czasami plany koryguje i nie ma nad czym płakać. Moim celem było trafić do Championship w Anglii. Gdybym miał zostać w Szkocji, to tylko idąc do Celticu, ale ponoć byłem już dla nich w zbyt podeszłym wieku. Były różne pogłoski, jednak konkretnej propozycji nikt mi nie przedstawił. Po pierwszym dniu testów w Wiśle dostałem informację o zainteresowaniu Sheffield Wednesday i tu pojawił się dylemat – wziąć, moim zdaniem, bardzo dobrą ofertę Wisły czy spełniać swoje marzenia o Anglii, co jednak wiązało się z ryzykiem, że coś może nie wypalić.
Mówisz: dostałem ofertę z Wisły i nie wahałem się ani chwili.
– Może przez godzinę. Takim klubom się nie odmawia.
Wiedziałeś, z jakiego powodu jesteś tu potrzebny.
– Tak, zdaję sobie sprawę, że sprawy nabrały tempa, kiedy „Buchal” nabawił się kontuzji. Wtedy dogadaliśmy się bardzo szybko.
Pewien jesteś, że to w dalszym ciągu Wisła, której się nie odmawia?
– Nakręca mnie wielkość tego klubu, piękny stadion, świetna baza. Wisła musi istnieć. Prędzej czy później pan Cupiał te sprawy wyprostuje, z takim nastawieniem tu przyszedłem. Z perspektywy miesiąca, który spędziłem w klubie, wszystko funkcjonuje dobrze. Problem jest być może z płatnościami, ale zdawałem sobie z tego sprawę. Miałem świadomość, że mogę czekać na pieniądze, wkalkulowałem to. Zresztą, temat wypłat nie jest czymś, co non stop przewijałoby się w naszej szatni.
Inwestujesz pieniądze, które dotąd zarobiłeś?
– Tak, od początku. Mamy z żoną ośrodek wypoczynkowy nad morzem, cały czas to rozwijamy i myślę, że to będzie część mojego zajęcia po karierze. Inny biznes, w którym prawdopodobnie się odnajdę, prowadzą też rodzicę. Duża pralnia, opiera wiele ośrodków i hoteli na Pomorzu.
Czyli nie mówisz jak większość piłkarzy: „chciałbym zostać przy piłce”. Co często oznacza też: „nie mam na siebie lepszego pomysłu”.
– Chyba znajdę sobie inne miejsce. Do trenerki raczej bym się nie nadawał. Ale wiadomo – życie weryfikuje plany, pojawiają się różne propozycje, więc trudno być czegokolwiek pewnym.
Wróćmy do teraźniejszości: czemu nie podpisałeś nowego kontraktu w Dundee?
– Menedżer Jackie McNamara wiosną zaprosił mnie na rozmowę. Powiedział, że buduje zespół i musi wiedzieć, jakie są moje plany. Przedstawił mniej więcej warunki finansowe, na jakie mógłbym liczyć. Po namyśle, uznaliśmy z rodziną, że warto zaryzykować i poczekać na inną propozycję. Duży wpływ miał na mnie Łukasz Załuska, z którym w Szamotułach przez dwa lata dzieliliśmy pokój. Nieraz mnie przekonywał jak fajnie jest na Wyspach. Nakręcał, opowiadał. Był moim mentorem, od początku. To jego zdanie: „idź tam, to dla ciebie dobre miejsce” przeważyło, że w ogóle trafiłem do Dundee.
Powiedziałeś też, że w Celticu mógłbyś grać za darmo.
– My w Polsce naprawdę sobie nie zdajemy sprawy, jak wielki jest to klub. Łukasz miał duże szczęście, że mógł tam spędzić tyle czasu.
Warto było przesiedzieć kilkaset meczów na ławce?
– Niektórzy powiedzą: „nie ma ambicji”, ale ja go rozumiem, że chciał być częścią tego klubu. Podziwiam go, że dał sobie radę, bo mentalnie trudno sobie z tym poradzić. Wiem, że jemu również było ciężko, ale pracował bez zarzutu i trenerzy to doceniali. Dzięki niemu poznałem Celtic praktycznie od środka. Byłem w miejscach, do których postronni nie mają wstępu, poznałem wielu ludzi. Łukasz załatwiał najlepsze bilety na wszystkie mecze Ligi Mistrzów. Nie ukrywam, chciałem też być tego częścią.
To paradoks, bo jeszcze parę lat temu każdy w Polsce by przytaknął – no tak, Celtic, wielki klub. A jednak ten dwumecz z Legią bardzo zmienił jego postrzeganie.
– Nikt tego nie podkreślał, ale w tamtym czasie Celtic był w trakcie poważnej przebudowy. Przyszedł nowy trener – Ronny Deila, wymienili cały staff, rozpoczęła się zmiana koncepcji gry. Celtic był wtedy bardzo słaby, nawet my go ogrywaliśmy, natomiast jak już złapał myśl trenera Deili, w lidze rozjeżdżał wszystkich. Po cichu liczyłem, że Legia albo Lech trafi na Szkotów jeszcze raz i dojdzie do weryfikacji.
Ustaliliśmy, że liczyłeś też na kontrakt w Championship. I faktem jest, że z Dundee United, kiedy ty tam grałeś, paru zawodnikom udało się wypromować.
– I to pięciu albo sześciu. Johnny Russell poszedł do Derby County za około milion funtów. W następnym roku Robertson do Hull City za 3,5 miliona. Ryan Gauld, wielki talent, za trzy albo cztery miliony do Sportingu Lizbona. Armstrong do Celticu, teraz Turek Ciftci za kolejne półtora. Ten klub żyje z tego, że sprzedaje.
Rzucę truizmem: z tobą im się nie udało.
– To też już ustaliliśmy. Ale spędziłem tam fajne trzy lata, wypełniłem kontrakt, zaliczyłem łącznie około 150 meczów. Nie brakuje plusów. Nie sądzę, żeby uważali, że się ze mną pomylili.
Szkocja to fajna liga?
– Ma klimat. Pieniądze mniejsze, ale otoczka przypomina trochę tę angielską. Poza tym jest podobna do polskiej. I mówię to w dobrym znaczeniu tego słowa, bo my bardzo lubimy podkreślać jak jesteśmy słabi, jak złe mamy wyniki w Europie, a nie chcemy dostrzec, jaką drogę przeszliśmy. Wystarczy popatrzeć na tych Albańczyków, z którymi grała Legia – kilkanaście lat temu my też wyglądaliśmy jak teraz oni.
Zgoda. A Rangersi? Czy to klub, w który warto by dziś grać?
– Wciąż są na zakręcie. Nie awansowali, brakuje im pieniędzy. Mówi się, że klub znów był słabo zarządzany i o mały włos wylądowałby raz jeszcze w czwartej albo piątej lidze. Warto byłoby tam grać o tyle, że ten stadion, kibice, tradycja meczów z Celtikiem – to wszystko ma niesamowity klimat. Żałowałem, że ich nie ma. Podejrzewam, że cała liga miałaby więcej pieniędzy i prestiżu, gdyby ta rywalizacja trwała. Ludzie w Szkocji, nawet w Dundee, do derbów przygotowują się tygodniami.
Powiedziałeś kiedyś, w wywiadzie dla portalu 2×45.info, że byłeś – cytuję – najodważniej grającym na przedpolu bramkarzem w Szkocji.
– To opinia mojego trenera. Łukasz Załuska na przykład uważa, że w Szkocji nie powinno się wychodzić z bramki, bo jak złapiesz piłkę to w porządku, ale jak popełnisz błąd – potrafią wgnieść cię w ziemię. Sędziowie nie przywiązują dużej wagi do tego czy ktoś cię taranuje, depcze. Ja grałem odważnie, bo miałem w tym wsparcie od trenera McNamary. Powiedział mi, że kiedy sam jeszcze był obrońcą, chciał mieć takiego bramkarza, żeby się nie martwić o to, że piłka go mija. Dawał mi dużą pewność siebie, nawet kiedy popełniałem błędy, chciał żebym dalej grał odważnie.
Złapaliście chyba dobry kontakt?
– Nigdy nie spotkałem tak świetnego sztabu. Do dziś mam z tymi ludźmi kontakt. Wszyscy kiedyś grali w Celticu, Jackie McNamara jest wręcz jego legendą. Mają ogromne doświadczenie, a przy tym super podejście – luz, kontakt z piłkarzami.
Czyli mieli z tobą wspólną cechę – pewnie też liczyli, że trafią do Celticu.
– Rok temu latem było o tym bardzo głośno. 60 do 40, że tak będzie.
Ściskałeś kciuki?
– McNamara powiedział, że weźmie mnie ze sobą. Mieliśmy taką nieoficjalną rozmowę, więc tak – nie będę ukrywał, że liczyłem na to.
Twoje dwa poprzednie wyjazdy zagraniczne były pomyłką. Choć w zupełnie różnych kierunkach i w różnych momentach kariery – na Ukrainę i na Cypr.
– Ukraina była ewidentnie złą decyzją. Wołyń Łuck, który był akurat na obozie w Polsce, potrzebował bramkarza. Ledwie zdałem maturę, grałem w trzeciej lidze. Kiedy w takiej sytuacji na testy zaprasza cię klub z najwyższej ligi – nie odmawiasz. Pojechałem na wypożyczenie, nie mając zupełnie świadomości, co to za miasto, jaki klub. Jak się przekonałem to uciekłem. Nie było dosłownie niczego. Tylko stadion niezły – miejski, ale żadnej bazy, sprzętu, pensji też nie wypłacali. Warunki mieszkaniowe – dramat. Spakowałem rzeczy, powiedziałem, że muszę jechać do Polski i już nie wróciłem.
Ale chwila, byłeś też w Karpatach Lwów.
– Tak. Po trzech miesiącach okazało się, że mogą przejąć mnie Karpaty, ale na dobrą sprawę trafiłem z jednego „niczego” do drugiego. Zadzwoniłem do rodziców, opowiedziałem jak wygląda sytuacja. Od razu mi powiedzieli, żebym wracał, jestem młody, całe życie mam przed sobą, nie muszę męczyć się na Ukrainie. I tak całe szczęście, że byli już w lepszej sytuacji finansowej, bo przecież żyłem z ich pieniędzy.
A co z Maciejem Nalepą? Był w Karpatach już dużo wcześniej i jeszcze długo po tobie. Najwyraźniej potrafił się odnaleźć. Nie pomagał?
– Mógł bardziej, ale odniosłem wrażenie, że był trochę takim… Ukraińcem. Dobrze mu tam było, z miejscowymi. Wolał Ukraińców niż Polaka. Ze mną prawie nie rozmawiał.
Alki Larnaka to z kolei typowa cypryjska przygoda? Słońce, plaża, brak pieniędzy?
– Na początku było dobrze. Klub za duże sumy sprowadził konkretnych zawodników, utrzymaliśmy się w lidze, ale problemy zaczęły się dosłownie po dwóch, trzech miesiącach. Cypryjczycy płacą przez dziesięć miesięcy w roku, lipiec, sierpień – przerwa. Problem był więc tego typu, że kiedy nie płacili w maju oraz czerwcu, aż do jesieni nie było nawet podstaw, by rozwiązać kontrakt, a życie w Larnace kosztowało. Nie było mnie stać na to, żeby cały czas wykładać z własnej kieszeni, wynajmować mieszkanie. Ale prezes, jak tylko się odezwałem, odstawił mnie na ławkę.
Prezes?
– No, bandzior…
A oficjalnie?
– Deweloper, chociaż jak wchodziło się do jego biura, stali panowie z „kopytami” za paskiem. Przychodził na każdy trening. Chciał być wszystkim. Sprowadził kilku dobrych zawodników i najwyraźniej myślał, że zaraz będzie walczył o Ligę Mistrzów z APOEL-em. Po przegranym meczu odprawy trwały dwie godziny, trener nie miał nic do powiedzenia. Na szczęście prezes był też dość rodzinny i tego typu argumenty do niego przemawiały. Poszedłem na rozmowę, powiedział, że bardzo mnie szanuje, traktuje wręcz jak syna. Od ręki ureguluje zaległości i pozwoli wyjechać, jeśli tylko zrzeknę się trzydziestu procent każdej pensji. Zgodziłem się, uznałem, że to niezła opcja. Później nawet pisał do mnie SMS-y, jak już byłem w Szkocji.
Twoja kariera jest pełna takich min.
– Wielu ludzi śmieje się z tego, że w wieku 25 lat miałem na koncie pewnie 10 klubów, ale to wynikało z polityki szkoły w Szamotułach. Wypożyczano bramkarzy, żeby grali. Często do klubów, które spadały z ligi, upadały, miały problemy z pieniędzmi, ale dla trenera Dawidziuka największą wartością była możliwość zbierania doświadczenia. Trener poświęcał masę czasu i energii, żeby nas wychować, ukształtować mentalnie. Gdybym tam nie trafił, pewnie nie grałbym dziś w piłkę. Tym bardziej boli, że teraz szkoła ma duże problemy, nie wiadomo czy nie będzie jej trzeba zamknąć.
Mieliście dość mocą grupę.
– Załuska, Fabiański, Szmatuła z Piasta. Był też Krzysiek Tyma, który w młodym wieku wyjechał do belgijskiego Mouscron. Podobno przetalent. Świetnie się zapowiadał, zaliczał wszystkie juniorskie reprezentacje. Szkoda, że mu się nie powiodło.
Przyznasz jednak, że mało miałeś przez te wszystkie lata pełnych sezonów – gry non stop, która nawięcej daje bramkarzowi, najszybciej go kształtuje.
– Najbardziej przyhamowałem w Kielcach. Brakowało stabilizacji – trochę grałem, trochę grzałem ławę. Wcześniej w Amice przez półtora roku broniłem regularnie. To był wtedy duży klub, dobra organizacja, baza, europejskie puchary.
Pamiętny mecz z Auxerre.
– W którym broniliśmy na raty, w trójkę. Najpierw Arek Malarz, później ja, na koniec… Marcin Burkhardt, który jak się okazało wypadł świetnie. Najlepiej z nas wszystkich.
Puścił tylko jedną bramkę, a skończyło się 1:5.
– Ja nie puściłem żadnej, ale grałem krótko. Nie poradziłem sobie, dostałem czerwoną kartkę, musiałem zejść z boiska. Ciężkie przeżycie, dosyć długo siedziało mi w głowie. Później – wracając do tematu – Amica łączyła się z Lechem i to też mnie trochę zatrzymało. Trener Smuda chciał, żebym odszedł na wypożyczenie.
Uważasz, ze wyjazd do Szkocji inaczej cię wypozycjonował, jako bramkarza?
– Największą wartością było to, że przez trzy lata rozegrałem 150 meczów. Akurat rozwiązywałem kontrakt z Alki Larnaka, gdy dostałem sygnał, że Dundee potrzebuje bramkarza, tylko chce najpierw sprawdzić go na testach. Pomyślałem: „co mi szkodzi? Jestem wielkim gwiazdorem, że na testy nie pojadę? I tak nie mam klubu, w Polsce zima, przynajmniej potrenuję”. Pojechałem na pięć dni, po których okazało się, że chcą abym został jeszcze trzy kolejne. Przebukowałem bilet, pojechałem z drużyną na mecz pucharowy z Rangersami. Super mnie przyjęli. Byłem w hotelu, w szatni, nie będąc tak naprawdę ich piłkarzem – urzekło mnie to bardzo. Ostatecznie, pięć dni testów przedłużyło się do prawie dwóch tygodni. Zorganizowali sparing z Aberdeen, w którym mogłem zagrać. W końcu przyszedł trener i powiedział, że chce abym podpisał kontrakt.
Tradycje bramkarskie były duże, jeśli chodzi o Polaków.
– Łukasz Załuska wypromował się stamtąd po dwóch latach do Celticu. „Szamo” był przez trzy miesiące, a i tak stał się legendą – nie wiem jak to zrobił. Kiedyś czytałem wywiad, w którym stwierdził, że to był jego najlepszy okres. Bronił wyśmienicie. Nazywali go mnichem. Ludzie specjalnie kupowali bluzy z kapturem i ubierali na trybunie za bramką, więc szedłem tam myśląc: „kurczę, poprzeczka jest wysoko”.
I co, kupili cię?
– Nie było to tak spektakularne jak u „Szamo”, potrzebowałem więcej czasu, ale miesiąc po miesiącu ich do siebie przekonywałem.
Czym?
– Solidnością. Może nie jakimiś wyśmienitymi paradami, ale niezłą, równą formą. Łukasz stwierdził na sam koniec: „Radziu, dałeś radę”, więc to balsam na moje serce.
Został jeszcze Michał Szromnik.
– Młody chłopak. Ciekaw jestem jak to się mu potoczy, ale bardzo dobrze zrobił, że pojechał. Na treningach prezentował się bez zarzutów, trenerzy go szanują.
W debiucie zaliczył babola, że głowa mała.
– Właśnie, informacje o błędach do Polski docierają, pełny kontekst niekoniecznie. Myślę, że Michał w końcu dostanie swoją szansę i będzie tam regularnie bronił.
Kto z was częściej przebierał sie za zebrę?
– Mnie zdarzyło się tylko raz.
Wyjaśnij, o co chodzi.
– Kiedy odchodził poprzedni trener, atmosfera w klubie była dramatyczna. McNamara dla rozluźnienia wymyślił, że na ostatnim treningu przedmeczowym każdy z zawodników będzie oddawał głos, kto w danym dniu był najsłabszy w gierce. McNamara miał kartkę i spisywał. Oczywiście, głosy często nie miały nic wspólnego z rzeczywistością, powstawały spiski, dla zabawy robiło się ustawki. I na koniec ten z największą liczbą głosów musiał przebierać się za zebrę. Nie był to wcale głupi pomysł – w tamtym momencie nawet pomógł. Atmosfera zaczęła się poprawiać, po dwóch czy trzech tygodniach znów wygrywaliśmy mecze. Trener niedawno napisał mi nawet SMS-a, żartując, że zdradzam tajemnice szatni.
Na ile pomogłeś Barry’emu Douglasowi w podjęciu decyzji o przenosinach do Lecha?
– Nieskromnie powiem, że pomogłem bardzo. Mocno go namawiałem, bo miał całkiem złe wyobrażenie o Polsce i polskiej lidze. Mówiłem mu o Lechu w samych superlatywach: „idź tam, jest super, wielki klub”. Na początku nie chciał w to uwierzyć, ale jak zobaczył, to mi przyznał rację. Rozmawiałem z nim ostatnio, jest zadowolony, być może zostanie na kolejne lata. Chociaż na początku nie miał łatwo. Pisał do mnie, że ludzie całkiem inni, kultura, zwłaszcza język.
A ty bierzesz jeszcze pod uwagę powrót?
– Nie wiem. Chociaż liczę, że jeszcze coś osiągnę. Chciałbym mieć znów 21 lat i tę głowę, którą dzisiaj. Okazuje się, że te wszystkie szczeble – radzenia sobie ze stresem, obciążeniami – trzeba przejść i niczego się tu nie przyspieszy. Bardzo okrzepłem dzięki trzem sezonom regularnego grania. Sam widzę jak się poruszam w bramce, o ile mniej jestem nerwowy. Czuję, że nadchodzi mój najlepszy okres.
W Polsce czy za granicą? Masz tylko roczny kontrakt.
– Mam nadzieję, że będę grał na tyle dobrze, że Wisła go przedłuży. Musiałby zgłosić się klub z Championship, abym się zastanowił. Na razie bardzo podoba mi się w Krakowie i chciałbym tutaj zostać.
McNamara też nigdzie się nie wybiera?
– Pozycja Deili w Celticu wydaje się bardzo mocna.
W takim razie – widziałeś ostatnie mecze Legii, z którą gracie w weekend?
– Nie jestem na tyle zafascynowany piłką, żeby oglądać po osiem meczów Ekstraklasy, czasem zdrowiej, łatwiej jest zostawić to za sobą w szatni – obejrzeć film zamiast meczu. Ale akurat najbliższych przeciwników zawsze staram się podglądać.
Czyli forma Nikolicia pewnie cię nie uradowała.
– Łatwo nie będzie. Oby tylko strzelał w zasięgu…
Rozmawiał PAWEŁ MUZYKA