Wybory samorządowe w Chorzowie wygrał kibic, który przez lata działał w temacie budowy stadionu. W Zabrzu upada carat. Jacek Sutryk może stracić władzę. Potężne patologie w Zagłębiu Sosnowiec nie zachwiały pozycją Arkadiusza Chęcińskiego. Co wyniki wyborów samorządowych oznaczają dla polskiej piłki? Omawiamy kilka najciekawszych kontekstów.
Chorzów: Michałek wygrywa, stadion osią wyborów
- Szymon Michałek – 19 572 głosów (54,67%)
- Andrzej Kotala (KO) – 12 144 głosów (33,92%)
- Grzegorz Krzak (PiS) – 4086 głosów (11,41%)
Czy w którymkolwiek miejscu w Polsce – i to niekoniecznie we wczorajszych wyborach, a ogólnie po 1989 roku – piłka nożna miała tak duży wpływ na wynik jak w Chorzowie? W tym śląskim mieście doszło bowiem do przeciekawej sytuacji – osią kampanii stał się stadion dla lokalnego Ruchu, który kończący swoją kadencję Andrzej Kotala obiecuje od czternastu lat. Jeden z kandydatów mobilizował kibiców i miał otwarte poparcie klubu, drugi straszył, co to będzie, jeśli kibole przejmą władzę nad miastem.
W Chorzowie przekonają się o tym drugim scenariuszu.
To naprawdę niecodzienna sytuacja i historia trochę jak z filmu. Szymon Michałek, który wygrywa w pierwszej turze z poparciem 54,67%, wywodzi się bowiem ze środowiska trybun. To on stoi za chorzowskim sektorem rodzinnym – od lat mobilizuje lokalne dzieciaki, by te przychodziły na mecze i prowadzi dla nich doping. Zaczynał od czterech małolatów na sektorze, a dziś przychodzi na niego mecz w mecz po kilka tysięcy dziewczynek i chłopców. Kiedy angażował się w działalność społeczną, to też wokół Ruchu – żartowaliśmy sobie, że jest jedynym w Polsce aktywistą stadionowym, bo niestrudzenie walczył o to, by przy Cichej powstał nowy obiekt. Jako nigdzie nieumocowany politycznie człowiek docierał do samego Mateusza Morawieckiego, kiedy ten pełnił urząd premiera i to z nim głowa państwa ustalała szczegóły ewentualnej dotacji na nowy obiekt (a nie z Kotalą, który rządził Chorzowem). Inną sprawą jest oczywiście to, ile z deklaracji premiera weszło w życie, ale sama determinacja Michałka była w tej kwestii zjawiskowa.
No bo czy wyobrażacie sobie, by w jakiejkolwiek innej sprawie tak ważna osoba ustalała coś ze zwykłym mieszkańcem miasta? Teraz przed Michałkiem weryfikacja – od lat mówi, że w Chorzowie musi powstać stadion z prawdziwego zdarzenia, duży, z powierzchniami komercyjnymi, nowoczesny, i to jak najbardziej realna idea. Wreszcie dostał narzędzia, żeby to zrobić. Czy mu się to uda? Patrząc po determinacji, jaką wykazał podczas rozmów z premierem, można zakładać, że stanie na głowie, żeby jego sztandarowa obietnica wyborcza szybko weszła w życie. To w dużej mierze nią kupił zaufanie wyborców.
W lutym Michałek mówił nam: – Albo wybudujemy stadion za pieniądze miasta, albo będę jeździł do ministerstwa sportu tak długo, że będą mnie wyrzucać drzwiami, ja będę wracał oknem aż w końcu powiedzą: „panie Michałek, damy, ale proszę już nie przyjeżdżać” . Kotala powtarza, że miasta na tę inwestycję nie stać. Tylko co robi, żeby go było stać? Jak masz w drodze drugie dziecko, to załamujesz ręce czy myślisz, w jaki sposób mógłbyś więcej zarabiać? W trakcie walki o stadion zastanawiałem się: dlaczego ludzie tyle razy dali się nabrać na Kotalę? Dlaczego znowu w to się pchają? Jestem społecznikiem. Mogę o pewne rzeczy powalczyć. Pomyślałem sobie, jeśli nie weźmiemy się za przejęcie władzy, to zawsze będę jakimś popychadłem, którym ktoś będzie chciał manipulować i który będzie marnował swój czas.
Jego poprzednik, Andrzej Kotala, rządził Chorzowem od 2010 roku. Ze sprawy nieustannie obiecywanego stadionu i tylko pozornych prób realizacji tego pomysłu urządził sobie całą maszynkę wyborczą, o czym pisaliśmy w reportażu „Stadion obiecany”. Rzucenie mu wyzwania brzmiało jak szaleństwo – mowa o politykierze niezwykle dobrze umocowanym, którego nieustannie popierała wielka Koalicja Obywatelska. Z drugiej strony był człowiek, który prowadzi doping dzieciaków, walczy o nową arenę dla Ruchu i nie ma żadnego zaplecza politycznego, bo po prostu nie jest politykiem. No i ma też obycie w biznesie, bo Michałek nie tylko działał w środowisku kibiców, ale także ma menedżerskie stanowisko w dużej międzynarodowej korporacji. Jako człowiek niezależny miał trudniej, ale nie chciał reprezentować żadnej partii, uznając, że jeśli wstąpi w czyjeś szeregi (na przykład, w opozycji do Kotali, w szeregi PiS-u), to straci autonomię i będzie musiał godzić się na zgniłe kompromisy. Finalnie poparła go Trzecia Droga, ale startował jako niezrzeszony nigdzie kandydat.
Jeśli gdzieś kibice mieliby mieć tak dużo do powiedzenia, to właśnie w takim mieście jak Chorzów, które samo w sobie nie jest szczególnie duże (sto tysięcy mieszkańców), ale skupia w sobie ogromną społeczność kibicowską. O zasługach Ruchu dla polskiej piłki nie musimy nikomu mówić. Szacuje się, że jakieś dwadzieścia tysięcy osób spośród tych stu tysięcy zameldowanych w mieście nazywanym ostatnio sypialnią Katowic, to kibice „Niebieskich”, którzy pojawiają się na meczach. Na spotkanie z Legią, według oficjalnych danych, przyszło ponad dziesięć tysięcy osób z Chorzowa. Tylko na tym jednym wydarzeniu pojawiło się aż dziesięć procent mieszkańców całego miasta.
To trochę podobny kazus, co reprezentacja Islandii i jeżdżąca za nią grupa kibiców – tak liczna, że w dniu meczów kadry stolica państwa pustoszeje. Swój głos na Michałka oddało dokładnie 19 572 mieszkańców – czyli tyle, ile mniej więcej jest kibiców Ruchu w tym mieście. Zagraniem va banque było zachowanie władz klubu, które w otwarty sposób popierały tego kandydata. Gdyby Michałek jednak nie wygrał wyborów, w martwym miejscu mogłaby utknąć nie tylko kwestia stadionu przy Cichej, ale też wsparcia finansowego na działalność klubu, a sam Seweryn Siemianowski przypłaciłby pewnie to bezpośrednie poparcie swoją głową. Prezes Ruchu mówił swoją drogą w „Onecie” o tym, że jeden z ludzi Kotali dzwonił do niego z groźbą, że klub może pożegnać się z jakimkolwiek wsparciem finansowym, gdy reelekcję wywalczy obecnie panujący prezydent. Obaj kandydaci generalnie prowadzili raczej brudną kampanię, mającą w dużej mierze na celu zniechęcenie do siebie politycznego przeciwnika.
W tej kwestii Michałek miał o wiele łatwiej.
Jego zwycięstwo oznacza raczej dobre czasy dla Ruchu. Można spodziewać się, że szybko ruszy z pomysłem budowy nowego stadionu (inna sprawa, czy nie zweryfikuje go życie) i nie powinien być obojętny na finansowe problemy „Niebieskich”.
Zabrze: nadchodzi koniec caratu?
- Agnieszka Rupniewska (KO) – 13 437 głosów (27,44%)
- Małgorzata Mańka-Szulik – 10 639 głosów (21,73%)
- Kamil Żbikowski – 10 485 głosów (21,41%)
- Borys Borówka (PiS) – 5530 głosów (11,29%)
- Alina Nowak – 5499 głosów (11,23%)
- Sebastian Dziębowski 2536 głosów (5,18%)
- Rafał Mosiołek – 842 głosy (1,72%)
Małgorzata Mańka-Szulik zabetonowała lokalną politykę na długie lata, ale wszystko wskazuje na to, że w Zabrzu nadchodzi koniec caratu. Urzędująca wciąż prezydentka dostała się wprawdzie do drugiej tury wyborów, ale naprawdę o włos – kandydat z trzecim największym poparciem miał ledwie 154 głosy mniej. W Zabrzu zgromadził się bardzo duży elektorat negatywny wobec „Carycy”, a głosy rozłożyły się na sześciu kontrkandydatów.
Patrząc na kontekst piłkarski, niewielu miastom w Polsce bardziej przydałoby się przewietrzenie niż Zabrzu. Małgorzata Mańka-Szulik zrobiła sobie z lokalnego klubu prawdziwą tubę propagandową, zarządza nim niemalże autorytarnie, choć nie ma ku temu kompetencji, w patologiczny sposób przejada miejskie pieniądze. Patrząc na to, jak zarządzany jest Górnik, to naprawdę cud, że drużyna z Podolskim na czele potrafi osiągać takie rezultaty i w ostatnich latach raczej nie groził jej spadek.
Mańka-Szulik gimnastykowała się, żeby odzyskać przychylność zabrzańskich trybun, ale o to nie było już tak łatwo jak w poprzednich latach. W Zabrzu jest trochę jak w Chorzowie – miasto nie jest szczególnie duże, ale ma ogromną rzeszę kibiców, no a sam klub jest w nim główną rozrywką i znakiem rozpoznawczym. Jeśli chce się więc wygrać wybory, to najlepiej kupić obietnicami właśnie sympatyków 14-krotnego mistrza Polski, co zresztą MMS czyniła w poprzednich latach. Teraz też poczyniła szereg ruchów. Przede wszystkim realnych kształtów nabiera już powstająca czwarta trybuna i to raczej nie jest przypadek, że jej budowa rozpoczęła się akurat na parę miesięcy przed wyborami. Prezydentka czyni także starania w kierunku sprzedaży Górnika – teoretycznie trwa właśnie procedura prywatyzacji, do której zgłosiły się trzy podmioty (dwa polskie i jeden zagraniczny). Cieniem na Mańce-Szulik kładły się strzały Lukasa Podolskiego (niekoniecznie te do bramki, ale równie mocne i celne), afery w gabinetach i słaba sytuacja organizacyjna Górnika. Nie pomogło jej zerwanie cichego sojuszu z Torcidą, który zamienił się wręcz w otwarty konflikt.
W efekcie wyszło, jak wyszło.
Co dla Górnika oznaczałaby wygrana Agnieszki Rupniewskiej, rywalki Mańki-Szulik w drugiej turze? Kandydatka popierana przez KO już w 2018 roku rzucała rękawicę „Carycy”, wtedy w drugiej turze zebrała 48,41% głosów. W trochę nieelegancki sposób w trakcie kampanii przedstawiała wówczas swój pomysł na klub przy użyciu konkretnych nazwisk – deklarowała, że zechce zatrudnić Marka Koźmińskiego (na prezesa), Artura Płatka (na dyrektora sportowego) czy Tomasza Wałdocha (na dyrektora szkolenia). Wskazani z imienia i nazwiska panowie byli zniesmaczeni, że używa się ich do kampanijnych celów, nawet się z nimi nie kontaktując.
Ale to zamierzchła przeszłość, która dziś nie ma większego znaczenia. Jeśli Rupniewska wygra wybory, będzie chciała odpolitycznić klub, tak przynajmniej deklaruje. Twierdzi, że prezesi Górnika muszą mieć autonomię i decyzyjność, a miasto nie ma prawa wtrącać się w ich kompetencje. Chciałaby stworzyć profesjonalną bazę dla chłopców z akademii. W swojej kampanii wiele mówiła o potężnym zadłużeniu Zabrza, na które w dużej mierze złożyło się nieustanne wspieranie Górnika, a więc można spodziewać się, że za jej panowania nie będzie hojnego zasypywania wszelkich dziur budżetowych, jakie wygenerują nieudolni działacze klubu.
Ale to dobrze.
Zbyt wiele pieniędzy Górnik już przejadł.
Stadion dla Rakowa, antyklubowa kandydatka w Kielcach, słabnie Sutryk
O zwycięstwo w drugiej turze wyborów powalczy także Krzysztof Matyjaszczyk, który rządzi Częstochową od 2010 roku. Sytuacja na tamtejszej scenie politycznej wygląda zupełnie inaczej niż w zdecydowanej większości ośrodków w całej Polsce – prezydent nie chce budować swojej pozycji na piłce nożnej, wręcz przeciwnie, patrzy na nią nieszczególnie przychylnie. Choć Raków stał się jednym z najlepszych polskich klubów, nie może doprosić się stadionu z prawdziwego zdarzenia.
Przed wyborami w podejściu Matyjaszczyka nastąpił zwrot – na konferencji prasowej zwołanej w klubie nagle ogłosił, że jeśli ludzie na niego zagłosują, wybuduje w końcu nowoczesny obiekt w Częstochowie. Wielu kibiców przyjęło tę deklarację z niesmakiem – polityk miał bowiem na zrealizowanie tego celu czternaście lat, a wyciąga go akurat przed wyborami, gdy traci poparcie. Matyjaszczyk zebrał 30,4% głosów, jego rywalka Monika Pohorecka – 27,5%. Powiązana z PiS-em kandydatka powstanie nowego stadionu ustaliła jako jedną z najważniejszych rzeczy po ewentualnej wygranej. Na swojej konwencji zapewniała (cytat za „GW”): – Sport to jest potencjał Częstochowy i powód do dumy. Czy powodem do wstydu nie jest to, że musimy jeździć na mecze do Bełchatowa i Sosnowca? Stadion jest jednym z ważniejszych priorytetów.
W Kielcach doszło do sytuacji raczej nieznanej w polskich samorządach – aktualnie panujący prezydent, któremu ostatnio poświęciliśmy długi reportaż, z własnej woli zrezygnował z ubiegania się o drugą kadencję. Korona nie była szczególnie istotnym elementem kampanii. Najwięcej głosów zebrała Agata Wojda z KO (37,4%), którą można uznać za jedną z największych przeciwniczek finansowania klubu z miejskich środków. Na przestrzeni ostatnich lat jako radna zaciekle walczyła o to, żeby ratusz nie podpinał Korony do kolejnych kroplówek z pieniędzmi. W szranki z nią stanie w drugiej turze Marcin Stępniewski z PiS-u (22,5%), który z kolei jest raczej przychylny klubowi i angażuje się w jego sprawy.
Nie najgorszy wynik we Wrocławiu – patrząc na liczbę afer, w które był wplątany, część z nich dotyczyła także klubu piłkarskiego – zaliczył Jacek Sutryk. Choć popierany przez KO prezydent miał moment, gdy się zeźlił na Śląsk i chciał go prywatyzować, można spodziewać się, że dopóki nie zostanie strącony z krzesła dla najważniejszego urzędnika w mieście, dopóty WKS-owi raczej nie stanie się krzywda. Sutryk zdobył 38,9% głosów, w drugiej turze powalczy z Izabelą Bodnar z Trzeciej Drogi (31,4%).
W Płocku bez większego problemu wygrał przychylny Wiśle Andrzej Nowakowski z KO, który zebrał 52,45% głosów, dzięki czemu nie potrzebował do tego drugiej tury. Potężne afery w Zagłębiu Sosnowiec nie pogrążyły też prezydenta Arkadiusza Chęcińskiego, który zebrał poparcie 62,4% mieszkańców swojego miasta.
WIĘCEJ O POLITYCE W KONTEKŚCIE SPORTU:
- Sandecja. Spalarnia pieniędzy z Nowego Sącza [REPORTAŻ]
- Stadion obiecany [REPORTAŻ]
- Caryca z Zabrza. Czy Górnik służy do wygrywania wyborów?
- Największa porażka Bogdana Wenty [REPORTAŻ]
Fot. Newspix.pl