Zagłębie Lubin ostatnio wygrało dwa mecze z rzędu. O ile z Koroną Kielce zgadzał się głównie sam wynik, o tyle z Pogonią Szczecin “Miedziowi” dołożyli też trochę jakości i zasygnalizowali potencjalną zwyżkę formy. Skoro jednak zaczęło być dobrze, w przypadku tego zespołu człowiek niemal automatycznie zaczął się zastanawiać, kiedy nastąpi wyhamowanie, bo przecież Zagłębie jest połączone ze środkiem tabeli niczym latorośl z krzewem winnym. Otóż, nastąpiło już dziś.
Gdybyśmy mieli oceniać tylko pierwszą połowę ze Stalą Mielec, powiedzielibyśmy, że gospodarze mieli trochę pecha. Byli ekspansywni na boisku, wysoko i agresywnie podchodzili do przeciwnika, atakowali dużą liczbą zawodników. W pierwszym kwadransie oddali aż pięć strzałów – najgroźniejsze były te niecelne, zwłaszcza główka Michała Nalepy.
Zagłębie Lubin – Stal Mielec 0:0. Niedosyt gospodarzy
Potem jeszcze Mateusz Kochalski zaliczył podwójną paradę, gdy próbowali go pokonać Kurminowski z Poletanoviciem, a Ławniczak obił poprzeczkę po rzucie rożnym. Naprawdę mocno pachniało golem dla podopiecznych Waldemara Fornalika.
Stal niby fragmentami potrafiła nieco dłużej utrzymać się przy piłce i w miarę zgrabnie budować akcje, ale gdy wreszcie nadchodził nieubłagany moment próby przyspieszenia i zrobienia czegoś trudniejszego, praktycznie zawsze kończyło się na stracie. Totalnie odcięty od gry w polu karnym był Ilja Szkurin, który coraz częściej udawał się po piłkę nawet na własną połowę. Domański i Hinokio nie byli dziś dla niego większym wsparciem.
Wracając do Zagłębia, niby wszystko fajnie, względy wizualne nie były najgorsze, ale… po przerwie zabrakło pójścia za ciosem. Stal początkowo broniła się jeszcze głębiej, nie potrafiła zebrać drugiej piłki, tyle że nie przekładało się to już na sytuacje dla lubinian. Czas leciał, przełom nie nadchodził, a goście wreszcie zaczęli się odgryzać, zwłaszcza po wejściu Krzysztofa Wołkowicza. I to właśnie były zawodnik GKS-u Tychy mógł zostać bohaterem, gdy efektownie uderzył z woleja, ale Dioudisa uratowała poprzeczka. W słowie “uratowała” nie ma żadnego szablonu dla opisu tego typu akcji. Powtórki wyraźnie pokazywały, że gdyby piłka leciała tuż pod ladę, Grek prawdopodobnie nie zdołałby skutecznie interweniować.
Matras liderem obrony
Jeśli któremuś z kibiców Zagłębia zabrakło doświadczenia i nierozważnie zaczął mieć apetyt na coś więcej, jego zawodnicy błyskawicznie wyprowadzili go z błędu. Oczywiście lekko ironizujemy, pozytywów w grze “Miedziowych” jest więcej niż na początku rundy, ale nadal trudno nam uwierzyć, że zespół tak nasycony odcieniami ligowej szarości może nagle zapukać do TOP6.
Oglądając Stal do przerwy, odnosiło się wrażenie, że włączyła już tryb “fajrant do końca sezonu”. W drugiej połowie nieco się otrząsnęła. Jeżeli mamy kogoś chwalić, to głównie zawodników defensywnych, dlatego plusa meczu otrzymuje czyszczący wszystko Mateusz Matras. A jak już raz się pomylił w samej końcówce, Esselink stanął na wysokości zadania i zablokował Kurminowskiego. Z taką defensywą (i takim bramkarzem) się nie zginie.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Nie wątpmy w polskość Tarasa Romanczuka
- Czy Fabrizio Romano wszystkich oszukał?
- Ruch, Górnik i bilety. Czy można mieć tu do kogoś pretensje?
- Nastolatkowie w TOP 5, TOP 15, Ekstraklasie – gdzie grają najwięcej? [ANALIZA]
- Terminarz (nie)prawdę ci powie. Legia w wielkich kłopotach, Lech wciąż z nadziejami?
Fot. Newspix