Koleje losu są nieobliczalne, o czym najlepiej dowodzi przypadek Michała Janoty. Piłkarza, którego życie doświadczyło kolejnymi porażkami, po których on w piorunującym tempie, łapał wiatr w żagle i szedł coraz wyżej. Nie poszło w walczącej o utrzymanie Koronie, wylądował w średniaku ligi ze Szczecina. Tam także się nie udało, to pora spróbować sił w zespole pucharowicza. Janota przebywa właśnie na testach w Śląsku i po dotychczasowych przypadkach niewykluczone, że przekona do siebie Tadeusza Pawłowskiego. Tak nakazuje myśleć „logika” w jego dotychczasowej karierze.
Też mieliście na podwórku chłopaków, którzy potrafili po pięćset razy podbijać piłkę, by później wyjść na boisko i poza niezłym przyjęciem zwinąć swój wachlarz piłkarskich atutów? Wygląda na to, że nie tylko w meczach podwórkowych, ale i w ekstraklasie niezłym kapkowaniem można się ustawić na lata. Powtórzymy to: na lata, bo Michał Janota lada moment może rozpocząć swój czwarty sezon w najwyższej klasie.
24-latek to wręcz prawdziwy fenomen. Sam przyznał, że w dwa i pół roku rozegrał w Koronie więcej przeciętnych meczów niż tych lepszych, że czasami zdarzały się nawet i bardzo słabe spotkania, a mimo to „zapracował” na sportowy awans, bo za taki należy uznać przenosiny do Pogoni Szczecin. W ekipie „Portowców” szybko stwierdzono, że polski Messi stracił blask, jakim świecił w swoich opowieściach o czasach spędzonych w holenderskich szkółkach. Dziewięć meczów, znów rozgrywanych na poziomie Ilanki Rzepin, bez goli, bez asyst, bez jakiegokolwiek zaangażowania. Pamiętacie przecież spacer, po którym odpalił go Michniewicz. I co dalej? Awans, kolejny awans.
Zastanawiamy się nad historią Michała Janoty i nie mamy wątpliwości, że mógłby to być przypadek w piłce równie ciekawy, co w filmie Davida Finchera o Benjaminie Buttonie. Główny bohater zamiast starzeć, robił się coraz młodszy. Tutaj sportowiec jest coraz słabszy, a systematycznie trafia do mocniejszych klubów.
Fot. FotoPyK