Była jedną z wielkich faworytek do medalu i sprostała oczekiwaniom. W półfinale ustanowiła rekord Polski, w finale pobiegła na podobnym poziomie i to wystarczyło na srebrny medal. Ewa Swoboda jest wicemistrzynią świata! Bliski medalu był też Jakub Szymański, ale ostatecznie skończył na piątym miejscu. Tak czy siak co kluczowe – mamy medal. A poza tym w dzisiejszych zmaganiach w trakcie halowych mistrzostw świata dostaliśmy też rekord świata i kilka sporych sensacji.
Dwie wielkie nadzieje
Już przed mistrzostwami świata, gdy wskazywano, gdzie mamy szanse na medale, mówiono powszechnie o trzech konkurencjach: biegu na 60 metrów kobiet i tym samym dystansie u płotkarzy oraz płotkarek. Jakub Szymański, Pia Skrzyszowska oraz, szczególnie, Ewa Swoboda – to oni mieli walczyć o podia. – Ewa Swoboda ma w tej chwili drugi wynik na listach światowych w biegu na 60 metrów. W płotkach mamy Jakuba Szymańskiego i Pię Skrzyszowską. To jest nasza czołówka – mówił nam Tomasz Majewski, wiceprezes PZLA, gdy pytaliśmy go o to przed mistrzostwami.
Traf chciał, że dziś obejrzeliśmy rywalizację o dwa z tych medali – na starcie pojawili się Swoboda i Szymański.
Zrobili to już zresztą rano, bo wtedy odbyły się eliminacje. I Ewa, i Jakub spokojnie je przeszli, zresztą w naprawdę dobrym stylu. Dokonali tego też Krzysztof Kiljan i Magda Stefanowicz, oni jednak po południu zaliczyli tylko jeden bieg – Stefanowicz była ostatnia w swoim półfinale, Kiljan do samego końca walczył o awans do finału płotków, ale czas 7.66 s okazał się jednak zbyt wolnym. – Kuba troszkę humory poprawił. Finał był w zasięgu, no szkoda. Jakiś błąd się wkradł. Pierwsze 2 kroki, uciekł mi Belg. Uważam, że zrobiłem niesamowity progres i robię go co roku. Polskie płotki stoją na poziomie, na jakim nigdy chyba nie stały – mówił potem Krzysztof na antenie TVP Sport.
Kuba poprawił humor, bo nie tylko pewnie awansował do finału, ale o jedną setną sekundy poprawił własny rekord Polski, który po półfinałach wynosił 7.46 s. Mało tego, rekord kraju ustanowiła też Ewa Swoboda jakiś czas potem – z czasem 6.98 s wyrównała też najlepszy wynik w tym roku na listach światowych i potwierdziła status faworytki do medalu, ba, nawet złota. – Każdy mój bieg w tym sezonie był poniżej 7.10. Rok temu marzyłam o tym, by tak szybko biegać. Teraz trochę zmieniliśmy przygotowania. Wiem, że jestem szybka i jestem w stanie po prostu szybko biegać – mówiła nam jakiś czas temu. Wychodzi, że zmiana przygotowań zadziałała jak złoto.
A przynajmniej taką mieliśmy nadzieję przed finałami.
Ewa jest srebrna
Nie udawało się w poprzednich latach, udało się teraz. W Belgradzie, dwa lata temu, była jedną z faworytek, skończyła na najgorszym dla sportowca, czwartym miejscu. W tym roku też miała powalczyć o sukces, a takim byłby jakikolwiek medal dla Polski – w tej konkurencji, na 60 metrów kobiet, jeszcze żadnego w historii w końcu nie zdobyliśmy.
Nie rozproszyła jej sytuacja sprzed biegu, gdy urazu doznała Aleia Hobbs i przez chwilę próbowano doprowadzić ją do startu, a ostatecznie zwieziono na wózku i Amerykanka nie wystartowała w biegu. Nie złamała też Ewy presja, czy to tego, że jechała do Glasgow jako wiceliderka światowych list, czy pobitego rekordu Polski w półfinale.
Wystartowała, zdobyła srebro we wspaniałym stylu. Lepsza była tylko główna faworytka, Julien Alfred. Inna sprawa, że sama Ewa miała nadzieję na więcej.
– Liczyłam, że wygram. Byłam na to gotowa, ale cieszę się. Odbiłam sobie ten Belgrad. Fajnie. Zaraz chyba będę płakać ze szczęścia, powoli to dochodzi. Na razie chyba jednak jestem bardziej zła – mówiła w studiu TVP Sport. Smutek, podejrzewamy, szybko jej przejdzie. Bo naprawdę dokonała czegoś dla naszej lekkiej atletyki historycznego. I to trzeba docenić.
𝐏𝐈𝐄𝐑𝐖𝐒𝐙𝐘 𝐌𝐄𝐃𝐀𝐋 𝐖 𝐇𝐈𝐒𝐓𝐎𝐑𝐈𝐈 𝐏𝐎𝐋𝐒𝐊𝐈𝐄𝐆𝐎 𝐒𝐏𝐑𝐈𝐍𝐓𝐔❗ 𝐄𝐖𝐀, 𝐃𝐙𝐈𝐄̨𝐊𝐔𝐉𝐄𝐌𝐘 🤍❤️ pic.twitter.com/KA03iHC3xU
— TVP SPORT (@sport_tvppl) March 2, 2024
O wyczyn może nie tak historyczny, ale bardzo ważny, walczył też Jakub Szymański. W finale jednak poszło mu gorzej, niż w półfinale. Już po pierwszym płotku było widać, że nie biegnie tak, jakby chciał. Sam potem tłumaczył to tak:
– Skoczyłem ten pierwszy płotek, to czułem, że lecę, a nie szybko go gaszę. Pierwszy płotek ma duże znaczenie, tam nie poszło – mówił. Paradoksalnie jednak… był bardziej zadowolony od Swobody. Choć może nie powinno to dziwić, dla niego starty na takim poziomie to wciąż nowość. Dlatego ogółem raczej podchodził do swojego rezultatu, piątego miejsca, pozytywnie.
– Plan minimum wykonany, bo chodziło o dostanie się do finału. A tam niech się dzieje. Jestem zadowolony z piątego miejsca, jakby było czwarte, to myślałbym, że byłem blisko medalu. Na srebro dziś był bardzo wysoki poziom. Brąz był do wzięcia, jakbym pobiegł jak w półfinale – opowiadał.
Jeśli chodzi o płotki, szansę na medal będziemy mieć jeszcze jutro, gdy wystartuje Pia Skrzyszowska. A co jeszcze działo się w hali w Glasgow dziś?
Rekord świata i sensacje
Przede wszystkim trzeba napisać o nowym, fenomenalnym rekordzie świata na 400 metrów kobiet. Femke Bol niedawno poprawiła go – zresztą wcześniej też należał do niej – w trakcie mistrzostw Holandii. Przed HMŚ wynosił 49.24 s, ale w Szkocji “zbiła” go jeszcze o kolejnych siedem setnych. 49.17 s to wynik kosmiczny, do niedawna, zdawałoby się, nieosiągalny dla kogokolwiek. Ale Holenderka absolutnie przesuwa kolejne granice. I pewnie na tym się nie zatrzyma, bo historyczna granica 49 sekund to dla niej wielki cel na kolejne sezony halowe. Jesteśmy o tym przekonani.
Wygrana Bol nie była żadną niespodzianką. I w sumie dobrze, bo dwie sensacje otrzymaliśmy już wcześniej. W obu chodziło o to, że nie wygrali Etiopczycy. Na 3000 metrów kobiet cały bieg prowadziła Gudaf Tsegay, jedna z największych gwiazd dłuższych biegów. Ale na końcówce osłabła, a skorzystała z tego niespodziewanie Amerykanka Elle St. Pierre, która… niespełna rok temu została matką. Mamy nadzieję, że obserwowała to Adrianna Sułek, a tym bardziej – jej krytycy. Z kolei u mężczyzn na tym samym dystansie porażki doznał Selemon Barega, wyprzedzony przez dwóch rywali na ostatnim kółku, w tym złotego medalistę, Josha Kerra, czyli reprezentanta gospodarzy.
ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!
Miejscową halę rozgrzała też Molly Caudery, która zdobyła złoto w skoku o tyczce, pokonując poprzeczkę zawieszoną na 4.80 m. Mistrzem nie został za to Karsten Warholm. Geniusz płotków startował na płaskich 400 metrach, w końcówce został jednak wyprzedzony przez Belga Alexandra Dooma. W trójskoku z kolei tradycyjnie królował Fabrice Zango, a w sesji przedpołudniowej inny z królów – Miltiadis Tendoglu – okazał się najlepszy w rywalizacji w skoku w dal.
Fot. Newspix