W tym roku się nie udało, ale podobnie było jedenaście lat temu. Tamten finał Copy też rozgrywany był na Estadio Nacional, ale w Limie, stolicy Peru. Leo Messi mógł oglądać go tylko w telewizji. Jego talent dopiero zbierał się do eksplozji. W reprezentacji debiutował rok później. Równo jedenaście lat temu Argentyna przegrała z Brazylią finał Copa America.
Gra Albicelestes opierała się wtedy na innych piłkarzach. Takich, których pamiętamy i których nazwiska wspomina się raczej z uśmiechem, chociaż bez wątpienia była to gorsza wersja, niż tą, którą oglądamy dziś. W obronie Roberto Ayala, w pomocy zapieprzający Javier Zanetti, a w ataku – dla odmiany – obok Teveza grali Kily Gonzalez i Mauro Rosales. O tak gigantycznej sile ofensywnej, jaką dysponują dziś, mogli tylko pomarzyć.
Co ciekawe, w reprezentacji Brazylii na tamtym turnieju też brakowało wielkich nazwisk. W pomocy grał jeszcze mistrz świata z 2002 roku, Kleberson, który ostatecznie – biorąc pod uwagę całą karierę – spalił się w piłce wielkiego formatu. W ataku byli co prawda Luis Fabiano i Adriano za swoich najlepszych czasów, który walnął aż siedem bramek i zdecydowanie wygrał klasyfikację najlepszych strzelców. W porównaniu z Fredami czy innymi wynalazkami, był to atak na klasowym poziomie.
Teoretycznie, patrząc na obie wyjściowe jedenastki w finale, Argentyna była lepsza. Rzecz jasna nie kasowała Brazylii nazwiskami tak przytłaczająco, jak niedawno w meczu z Chile, ale zdaje się, że potencjał miała odrobinę większy. I wygrywali, aż do trzeciej minuty doliczonego czasu gry, kiedy na 2:2 wyrównał niezawodny Adriano, doprowadzając finał do karnych. Emocje były gigantyczne. Na dzień dobry, spudłowali Andres D’Alessandro i Gabriel Heinze. Brazylijczycy trafiali bezbłędnie i wydarli puchar Albicelestes.