Wyjaśniła nam się sprawa Roberta Mazana, najdroższego piłkarza w historii Podbeskidzia Bielsko-Biała. Jeszcze wiosną tego roku mogłoby się wydawać, że sprowadzony zimą za około pół miliona złotych piłkarz, padł ofiarą tarć na linii trener – władze klubu. Teraz bliżej nam do wniosku, że Podbeskidzie, kupując Mazana, po prostu wyrzuciło pieniądze w błoto. I – zgodnie ze standardami panującymi w tym klubie – nikt za to nie beknie.
Przypomnijmy: Leszek Ojrzyński potrzebował w tamtym okresie defensywnego pomocnika i stopera, a dostał drogiego lewego obrońcę. Czwartego piłkarza na tę pozycję. Mimo wysokich kosztów sprowadzenia i domniemanego talentu piłkarza, właśnie takie miejsce w hierarchii szkoleniowca zajmował Słowak, przegrywając rywalizację z Tomasikiem, Adu Kwame i Pazio. Dostał jedynie kilka szans na pokazanie swoich umiejętności, lecz zarówno w lidze (jeden mecz), jak i w Pucharze Polski (trzy spotkania), grał bardzo słabo. Jednak nie brakowało głosów, że
a) trener robi na złość prezesowi Boreckiemu, z którym nie miał najlepszych relacji
b) gdyby Mazan dostał więcej szans, to mógłby okazać się piłkarzem wartym swojej ceny.
Tę spiskową teorię nieco podważa decyzja Dariusza Kubickiego, który… podpisał się pod oceną poprzednika. W nowym sezonie na lewej obronie w Bielsku grać będzie zapewne ktoś z dwójki Mójta (pierwszy skład z Zagłębiem) i Kwame (ławka). Tymczasem Mazana oddano bez żalu na 18-miesięczne wypożyczenie do Żyliny, czyli po prostu był słabszy od – umówmy się – niezbyt wymagającej konkurencji. Miał być hit, jest kosztowna wtopa.
Mamy więc kolejny – jeśli dobrze liczymy, już 33. – dowód na to, że używanie hasła „polityka transferowa”, to w przypadku Podbeskidzia nadużycie. Ciężko bowiem polityką tytułować coś, w czym nie można doszukać się choć cienia logiki. Masowe wywalenie piłkarzy, zatrudnianie nowych, dla których za chwilę też zaczyna brakować miejsca w klubie. Zawierucha z trenerami. Płacenie dużych pieniędzy piłkarzom, którzy okazują się niepotrzebni. Testowanie jakichś ogórków z łapanki i kłamanie, że wszystko to wyskautowani zawodnicy. Sprowadzanie juniorów z końca świata. Wzmacnianie nie tych pozycji, na których występuje potrzeba, a w rezultacie – granie cały sezon bez bramkarza. To tylko szczyt długiej listy niedorzeczności.
Istny kabaret, a nie klub piłkarski. Niestety dowcip, który prezentuje, jest już z kategorii tych „z brodą”.
Fot. FotoPyK