Młodsi kibice mogą go nie pamiętać, dlatego warto o nim wspomnieć, szczególnie w dniu 57. urodzin. Tak się składa, że dziś obchodzi je Jim Leighton, legendarny szkocki bramkarz, który zasłynął głównie tym, że był jednym z najstarszych piłkarzy grających dla drużyny narodowej. Dużo łączy go także z postacią Aleksa Fergusona. Panowie spotkali się w Aberdeen i był to najlepszy okres w karierze Leigtona. Potem Fergie zabrał swojego pupilka do Manchesteru United.
W reprezentacji Szkocji debiutował w wieku 24 lat. A był to rok 1982. Nie był młodzieniaszkiem, ale spokojnie można napisać, że kończąc był już piłkarskim staruszkiem. Ostatnie spotkanie w kadrze rozegrał 10 października 1998 roku, z Estonią w eliminacjach do Euro 2000. Co ciekawe, z karierą klubową dociągnął jeszcze dalej, buty na kołku zawieszając w 2000 roku, w Aberdeen, gdzie tak naprawdę rozpoczął przygodę z wielką piłką.
Tam też święcił największe sukcesy. Grubo ponad czterysta meczów, trzy mistrzostwa, cztery puchary, Puchar Zdobywców Pucharów… Dorobek, jak na Szkota, wyjątkowo okazały. Potem Ferguson zabrał go ze sobą do Manchesteru, gdzie trochę grał, a trochę był wypożyczany. Kiedy trafiał do United, miał już trzydzieści lat. Na początku szło mu całkiem nieźle, ale potem zaczął popełniać kompromitujące błędy i stracił miejsce w wyjściowej jedenastce.
Leighton, naturalnie oprócz olśniewającego uśmiechu, słynął jeszcze z jednej rzeczy – kompletnego niefarta jeśli chodzi o kontuzje. Podczas jednego z ważnych meczów reprezentacji na przykład wypadła mu soczewka. A że nie miał zapasowych, musiał opuścić boisko… Innym razem pauzował, bo po jego ręce przejechała kosiarka. I na koniec najciekawsze. 42-letni chłop chciał godnie zakończyć arcydługą karierę. Ostatni, pożegnalny mecz po trzech minutach opuścił na noszach. Dostał takiego kopniaka w głowę, że przestał ogarniać rzeczywistość i wylądował w szpitalu.