Mocniejsza, czy słabsza od naszej ekstraklasy? Podobne pytanie zadajemy sobie, gdy kolejni reprezentanci Białorusi, Słowacji, czy Słowenii lądują w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Biorąc pod uwagę wyniki szwedzkich zespołów w ostatnich latach, wydaje się, że Allsvenskan to nieco wyższa półka niż rozgrywki w Polsce, ale w dzisiejszym rewanżu z liderem szwedzkiej ligi wrocławianie nie powinni być chłopcami do bicia.
Najlepsi strzelcy ligi? Emir Kujović, szwedzki Peter Crouch, który może póki co pomarzyć o grze w reprezentacji. Łeb w łeb idzie z nim reprezentant Zimbabwe – Nyasha Mushekwi – mający za sobą nieudaną przygodę w belgijskim Oostende.
Asystenci? Przewodzi 23-letni Viktor Claesson, do niedawna głównie odpowiadający za reżyserowanie gry w szwedzkiej młodzieżówce. Wielkich gwiazd na boiskach Allsvenskan nie uraczymy. Zresztą w ostatnim meczu eliminacyjnym z Czarnogórą, na boisku zameldował się tylko jeden przedstawiciel tamtejszej ligi. Erik Johansson z Malmoe to rodzynek w kadrze, a przecież jego klub w minionym sezonie rywalizował w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Jak widać, to za mało by większa grupa ligowców przekonała do siebie selekcjonera. O renomie Allsvenskan dużo mówią też wybory, jakich podejmują się starsi reprezentanci. Zwykle nie pali im się z powrotem do kraju.
Ostatnie rywalizacje ze Szwedami – pasmo kompromitacji. Piłkarze mistrzowskiego Śląska byli przy Helsingborgu zagubieni jak dzieci we mgle. Równie słabo w starciu z AIK Solna wypadł Lech Poznań. Po raz ostatni udało nam się wygrać z nimi w 2001 roku, gdy Legia łatwo poradziła sobie z Elfsborgiem. O zwycięskim dwumeczu z IFK Goeteborg do dziś przy Łazienkowskiej krążą legendy.
We Wrocławiu nikt nie miał wątpliwości, że Goetborg to najsilniejsza z możliwych do wylosowania drużyn. Szwedzi do tego dwumeczu podchodzą na naprawdę dużym luzie. Nikt w klubie nawet nie bierze pod uwagę, że przygoda z Europą aktualnego lidera Allsvenskan zakończy się już na anonimowej dla nich drużynie z Polski. Gdy przed tygodniem zaproszono wrocławskich dziennikarzy na kwadrans otwartego treningu, trener IFK stwierdził, że nie ma nic przeciwko, żeby wszyscy zebrani obserwowali zajęcia przez pełną godzinę. Zresztą, gdy już po meczu pojawił się na konferencji, sprawiał wrażenie gościa, który wpadł spóźniony na grilla do kolegów. Co nieco naopowiadał, przyznał że spodziewał się odważniej grającego Śląska, a na sam koniec wychwalał doping wrocławian: – Chciałbym jeszcze dodać, że kibice stworzyli bardzo dobrą atmosferę, był głośny doping. Lubię też race. W Szwecji zazwyczaj w takich sytuacjach przerywa się mecz, a tu gra była kontynuowana. Bardzo dobre widowisko na trybunach.
Goeteborg, który ma sięgnąć po mistrzostwo kraju, to w naszych oczach dość surowa technicznie drużyna. Styl kick and rush. Już po kilku minutach meczu we Wrocławiu przyznaliśmy, że jeśli Śląsk nie straci bramki po stałym fragmencie, to tego meczu nie przegra, bo Szwedzi po prostu nie mieli żadnego pomysłu na sforsowanie zasieków drużyny Pawłowskiego.
Nie ma wątpliwości, że będą faworytem, jednak lepszego momentu na wyeliminowanie ich Pawłowski nie mógł sobie wyobrazić. IFK po raz ostatni wygrało w lidze jeszcze przed wyjazdami na krótkie czerwcowe urlopy. W ostatnich tygodniach same remisy, a w dodatku gwiazda numer jeden w tym momencie pakuje walizki. Lasse Vibe, król strzelców poprzedniego sezonu (23 gole) i najlepszy snajper IFK w obecnym (6 goli) przenosi się do Brentford za 1,4 miliona euro. O tym, ile znaczył Vibe dla Goeteborga przekonacie się na skrócie powyżej. Jeśli ktoś zagrażał bramce Pawełka, to tylko duński snajper.
– Awans będzie spełnieniem marzeń – mówi Pawłowski, który zapewniał nas, że po lądowaniu w Goeteborgu nie ma zamiaru całować szwedzkiej ziemi. Łysy z UEFA nie przyniósł wrocławianom szczęścia, jednak dopiero dziś los się do nich uśmiechnął. IFK z problemami i bez Lasse Vibe. Idealny moment, by po raz drugi Polacy zapisali czarną kartę w historii tego klubu.
MICHAŁ WYRWA