Przed meczem z Koroną Michał Probierz, zapytany o rotacje w stylu Henninga Berga, ironicznie odparł, że uczy się od najlepszych. A później dodał – już zupełnie serio – że rozważyłby grę podstawowymi graczami, gdyby Omonia też miała w weekend ligowy mecz. A tak wykonał ruch bez precedensu i do Kielc nie zabrał nawet jednego zawodnika, który wybiegł w pierwszej jedenastce przeciwko Cypryjczykom. Dzień wcześniej w podobnym tonie wypowiedział się Maciej Skorża, który z rozbrajającą szczerością przyznał, że łączenie ligi z pucharami będzie trudniejsze, niż mogło się wszystkim wydawać.
Nasuwa się więc oczywiste pytanie: czy to dobrze, że nasza liga rusza tak szybko? Przez lata wpajano nam, że to właśnie późny start może stanowić problem i tak tłumaczono między innymi słabą dyspozycję naszych drużyn w lutowych meczach w Europie. Teraz jednak okazuje się, że liga w niczym tu nie pomaga, a wręcz przeszkadza. Żeby nie męczyć naszych piłkarzy, trenerzy wystawiają rezerwy, więc nie może być mowy o jakimkolwiek ogrywaniu zawodników. Tak źle i tak niedobrze.
Zastanawiamy się, czy Probierz zamieniłby się z Cypryjczykami, którzy od 1 września 2014 roku mieli dwie przerwy – dwa tygodnie zimą oraz pięć i pół tygodnia latem. Co prawda rozgrywki ligowe na Cyprze ruszają dopiero 22 sierpnia, ale Omonia – podobnie jak Jagiellonia – zaczęła już od pierwszej rundy kwalifikacyjnej Ligi Europy. Dla porównania, ekipa Michał Probierza zimą odpoczywała przez bite dwa miesiące, a latem trzy i pół tygodnia, czyli o 14 dni mniej, niż najbliżsi przeciwnicy.
Gdyby Omonia odpadła w czwartek z Jagiellonią, jej piłkarze właściwie mogliby ponownie rozjechać się na urlopy. Mecz w Białymstoku wypadł im prawie w połowie dłuższej przerwy pomiędzy rozgrywkami ligowymi. To tak, jakby podopiecznym Probierza wyznaczyć pucharowy mecz na połowę stycznia. Wydaje się więc, że jest to idealny moment, by stuknąć Cypryjczyków, wykorzystując właśnie ligowy rozbieg i tak zwany rytm meczowy.
Jednak w imię ładowania akumulatorów, trenerzy Lecha i Jagiellonii świadomie rezygnują z wspomnianego rytmu meczowego, z testowania ostatnich rozwiązań w spotkaniach o stawkę i z budowania morale poprzez krajowe zwycięstwa. Tym samym ustawiają się dokładnie w tej samej pozycji, co ich rywale, którzy jeszcze nie zaczęli ligi. Jakkolwiek patrzeć, jest to świadoma rezygnacja z potencjalnego atutu na rzecz szeroko pojętej świeżości.
Rozumiemy, że w niedzielę w Kielcach był potworny upał, i że podobnie trudne warunki będą panowały w Nikozji. Nie chce nam się jednak wierzyć, że Jagiellonia z kilkoma podstawowymi graczami miałaby specjalne problemy z kielecką zbieraniną. Pewnie dałoby się zwyciężyć – jak to się ładnie mówi – najmniejszym nakładem sił. A tak trzeba lecieć na Cypr w atmosferze przykrej porażki i już z trzema punktami straty do Legii.
Inna sprawa, że jeżeli nasi piłkarze nie nauczą się grać co trzy dni przy okazji europejskich pucharów, to nie nauczą się tego nigdy. A na najwyższym poziomie jest to niestety norma. Dobrym przykładem powinna tu być postawa ekipy IFK Göteborg, przed którą, jak się wydaje, ciężka przeprawa ze Śląskiem. Szwedzi są w samym środku sezonu, a w miniony weekend zagrali jedenastką piłkarzy, którzy bez wyjątku wystąpili też we Wrocławiu.
Wydaje się, że w czwartek uzyskamy pewną odpowiedź, czyja strategia tak naprawdę się opłaci.
Fot. FotoPyK