Wczorajsze pitu-pitu było niczym kanapeczki z sałatką przy soczystych stekach. Jasne, idzie zaspokoić pierwszy głód, ba, niektórzy może nawet się najedli, ale prawdziwi mężczyźni czekają na pełnoprawne, pełnokrwiste i pełnowartościowe mięcho. To zaś jest gwarantowane wyłącznie przez unikalny w skali świata maraton ligowy. Taki, który na osiem godzin odcina cię od rzeczywistości. Taki, który przez osiem godzin testuje granice twojej wytrzymałości. Taki, który oddziela pozorantów od prawdziwych fanatyków Ekstraklasy (zwanych niekiedy masochistami).
Sami nie do końca wiemy jak nasze organizmy zniosą taki wysiłek na tak wczesnym etapie przygotowań. Sezon jeszcze dobrze się nie zaczął, a już otrzymujemy dania wysokokaloryczne i zdecydowanie ciężkostrawne. Ten Lech z Pogonią wieczorem jeszcze jakoś wygląda, ale wcześniejsze frykasy to rozrywka wyłącznie dla najbardziej hardkorowych miłośników Ekstraklasy.
Na start wjeżdża potężnie osłabiony latem Ruch Chorzów, który przyjmie u siebie zespół Górnika Łęczna. Patrząc na transfery dokonane przez oba kluby – Ligi Mistrzów byśmy się tutaj nie spodziewali. Patrząc na dość nieporadne próby łatania dziur przez Ruch – unikamy jakiegokolwiek głębszego typowania. Znacie przecież Iwańskiego. Będzie się toczył przez 89 minut, a potem zapoda takie ciasteczko, że dowolnemu napastnikowi pozostaje tylko dołożyć nogę. Górnik Łęczna? Mamy problem.
Z jednej strony trudno nam wiązać nadzieję z drużyną, która ściąga do siebie Przemysława Pitrego. Z drugiej: na papierze wygląda to w miarę solidnie, a przynajmniej nie tak tragicznie jak w niektórych innych ekstraklasowcach. Z Bełchatowa wyciągnięto w miarę solidnych ligowców, a nie specjalistów od spadków. Do tego Śpiączka, który pewnie kroczy drogą wszystkich Wosiów i innych Bizackich – bez większych szans na spektakularną walkę o koronę króla strzelców albo transfer do Tottenhamu, ale i bez bryndzy. Górnik Łęczna pasuje nam na walkę o miejsca od dwunastego do czternastego, co można odczytywać jako zapowiedź padliny. Może nie kaleczenia futbolu, ale wciąż padliny.
Dalej starcie o wiele ciekawsze, przede wszystkim z uwagi na świeżość Zagłębia. Po pozbyciu się balastu w postaci imprezowiczów z “Lubin Shore”, po zbudowaniu zespołu wokół oddanych zawodników z regionu, po pewnie wywalczonym awansie, apetyty są spore. Od Lubina oczekuje się wniesienia w Ekstraklasę powiewu świeżości, nowych nazwisk oraz systematycznie rozbudowywanej Akademii Młodzieżowej. Sami jesteśmy ciekawi, czy Lubin wjedzie w ligę tak jak już niejeden beniaminek w najnowszej historii Ekstraklasy, czyli na potężnej euforii z końcówki ubiegłego sezonu i z petardą, która z miejsca wywinduje ich do góry tabeli. Oczywiście, zazwyczaj ten beniaminkowy power systematycznie wygasa (aż do – według wielu ligowców najcięższego – drugiego sezonu), ale po pierwszym meczu po powrocie obiecujemy sobie sporo.
Aha, w meczu będzie uczestniczyć też Podbeskidzie. Zastanawiamy się, czy warto cokolwiek o nich pisać. Chyba zaufamy Boreckiemu, który od dawna twierdzi, że to marka niewymagająca reklamowania, klasa sama w sobie.
Na deser? Lech – Pogoń, czyli – tak, tak, nie uciekniemy od tego – manita Robaka. Wszyscy pamiętamy tamten popis, a raczej sadystyczne upokorzenie Lecha Poznań. Dziś czas na jakiś egzotyczny rewanż – bo w roli rewanżującego się Pogoni wystąpi jej ówczesny motor napędowy i najważniejszy gracz. Do tego jesteśmy diabelnie ciekawi, jak Lech poradzi sobie z wczorajszym podbródkowym, jakim było wylosowanie FC Basel w kolejnej rundzie Ligi Mistrzów. No i oczywiście, czy Skorża pobawi się trochę w Berga i zamiesza składem w kontekście nadchodzącego spotkania z FK Sarajewo.
W sumie… Ten dzień nie wygląda jednak tak tragicznie. Trzy mecze Ekstraklasy, prawie osiem godzin… Polecamy relację LIVE na Wesżło, częste uzupełnianie płynów i powinniśmy to razem, w miarę bezboleśnie przetrwać.
fot. FotoPyk