Kilka dni temu w słowackich mediach pojawiła się niespodziewana informacja. Michał Świerczewski, właściciel Rakowa Częstochowa, zainteresował się kupnem drugoligowego słowackiego Tatrana Preszów. Klubu historycznego, bo najstarszego w kraju naszych południowych sąsiadów. Klubu maleńkiego, gdy spojrzymy na to, jak wygląda dziś i w jakich realiach się obraca. W plotce jest jednak więcej niż ziarnko prawdy, a plany polskiego biznesmena wcale nie ograniczają tylko do Tatrana. Czy Michał Świerczewski chce zbudować “x-kom Football Group”?
Posiadanie klubu filialnego jest w modzie. Raport Play The Game z 2021 roku wskazywał, że ponad 150 klubów z całego świata złączonych jest w ramach 60 różnych sieci, a w pięciu topowych ligach Europy aż jedna trzecia organizacji współdzieli akcjonariuszy z innymi drużynami. Największe imperium posiada oczywiście City Football Group — Manchester City, New York City, Troyes, Palermo, Girona, Melbourne City, Mumbai City, Yokohoma F. Marinos, Sichuan Jiuniu, Lommel, Montevideo City Torque, Bahia.
Mocarstwo na piłkarskiej mapie świata. Jak działa City Football Group?
Wcale nie mniejszym bogactwem dysponuje Red Bull z filiami w Bragantino, Nowym Jorku, Liefering, Salzburgu i Lipsku. Jest też budząca kontrowersje sieć 777 Partners — Genoa, Standard Liege, Vasco da Gama, Hertha czy paryskie Red Star FC. No i Pacific Media Group, czyli Red Bull w biedniejszej wersji — FC Thun, KV Oostende, Esbjerg FB, Nancy, Den Bosch, Barnsley, a nawet nasz rodzimy GKS Tychy.
Spadki, długi i obietnica poprawy. Pacific Media Group — w co wpakował się GKS Tychy?
David Blitzer posiada udziały w angielskim Crystal Palace, niemieckim Augsburgu, portugalskim Estoril, hiszpańskim AD Alcorcon, belgijskim S.K. Beveren, holenderskim ADO Den Haag, amerykańskim Real Salt Lake i duńskim Brondby. John Textor — ma jeszcze Lyon i Botafogo — jest jego wspólnikiem w Premier League, ale w sezonie 2022/23 nie przeszkadzało mu to rywalizować z biznesowym partnerem o zwycięstwo w Challenger Pro League, czyli drugiej lidze w Belgii, gdzie prowadzi RWD Molenbeek.
Blisko połowa właścicieli klubów Premier League włada akcjami innych zespołów piłkarskich. Brentford współpracuje z Midtjylland, Nottingham Forest z Olympiakosem, Leicester City z OH Leeuven, Southampton z Goeztepe, a Fleetwood Town otworzyło franczyzy w Zjednoczonych Emiratach Arabskich i Republice Południowej Afryki. Dla majętnych drużyn z Wielkiej Brytanii to możliwość ogrywania młodych, rozwojowych zawodników w ligach ze średniego europejskiego poziomu albo skautowania i wyłapywania ich na wcześniejszym etapie bez konieczności ryzykowania czy licytowania się z równymi sobie, zaś dla klubów z biedniejszych części piłkarskiej mapy to po prostu sposób na lepsze jutro, czyli przetrwanie i stabilizację w cieniu większego tworu.
Wieści o kolejnych tego typu ruchach nie ustają. Niedawno poluzowano zasady w Szkocji i proszę: nawet niewielkie Burnley – a konkretnie jego właściciel, ALK Capital – może zaraz zyskać młodszego brata w postaci Dundee FC. W minionym roku klubem z międzynarodowej sieci stać miał się też ŁKS Łódź. Nowymi właścicielami zostać mieli bracia Robert i Philipp Platek, milionerzy z USA, posiadający w swoim portfolio włoską Spezię oraz portugalską Casa Pię. Szereg powodów, przez które transakcja nie wypaliła, opisywaliśmy obszernie w artykule „Philip Platek i przejęcie ŁKS. Czy Amerykanie w końcu kupią polski klub?”; w dużej mierze decydujący okazał się kryzys Spezii, która najpierw spadła z Serie A, a teraz grozi jej degradacja z Serie B.
Być może jednak na kolejnego przedstawiciela jednej z klubowych siatek w Polsce nie będziemy musieli czekać do momentu, aż któremuś z inwestorów podpasuje jedna z naszych drużyn. Taką sieć możemy przecież zbudować sami.
Michał Świerczewski i Tatran Preszów. Czy Raków Częstochowa stworzy sieć klubów piłkarskich?
To pomysł szalony. I – nie ukrywajmy — drogi w realizacji. Nic dziwnego, że do tej pory nikt się go nie podjął. Legia Warszawa nawiązywała współprace z klubami z niższych lig, takimi jak Zagłębie Sosnowiec czy – w przeszłości – Radomiak Radom. Lech Poznań dogadał się na wypożyczanie piłkarzy do Odry Opole, chętnie ogrywa też swoje talenty w Stali Mielec. To jednak zupełnie inna para kaloszy niż dokooptowanie sobie całego klubu na własność. O tym dotychczas nie myślała ani pojawiająca się na liście stu najbogatszych Polaków rodzina Rutkowskich, ani mający koneksje w europejskiej piłce i oszczędności w kieszeni Dariusz Mioduski.
Michał Świerczewski, właściciel Rakowa Częstochowa, który majątek zbił na sukcesie firmy “x-kom”, od dłuższego czasu snuje jednak takie plany. Gdy pytamy go o informacje dotyczące przejęcia Tatrana, odpowiada krótko: nie komentuje ani tego tematu, ani żadnych podobnych. W kręgach związanych z Medalikami słyszymy, że nie jest zachwycony faktem, iż plotki o jego planach przedostały się do słowackiej prasy. Czy to jednak zrazi go do inwestycji w drugoligowca z Preszowa? Wątpliwe, bo sprawa nie jest w powijakach. Od naszych południowych sąsiadów słyszymy, że rozmowy na temat sprzedaży należącego obecnie do miasta klubu są już na zaawansowanym etapie.
Kilka dni temu potwierdził to Michal Hudak, rzecznik prasowy urzędu miejskiego: – Negocjacje sprawie sprzedaży klubu wciąż trwają, w procesie bierze udział kilka podmiotów. Czekamy na wyniki zleconego audytu, który pozwoli ustalić rzeczywistą wartość klubu i poprzedzi dalsze kroki.
A potem, w rozmowie z “TV Noviny”, również Lubosz Michel, czyli prezes Tatrana, który zdradził trochę więcej szczegółów: – Obecnie w grze są trzeciej kandydaci. Zainteresowanie klubem wyraża także czwarty podmiot. W tym przypadku nie mówimy jednak o konkretnych rozmowach. Jedna z osób pochodzi ze Słowacji, w pozostałych przypadkach mówimy o zagranicznych inwestorach.
Wyciek może sprawy komplikować, zwłaszcza że Michał Świerczewski wycieków nie lubi. Gdy jednak rozpytujemy w Rakowie o to, czy w tej plotce jest ziarnko prawdy, słyszymy, że to wcale nie jest nowa sprawa. Właścicielowi Medalików na drugim klubie zależy od ponad dwóch lat. Sam Tatran, jak mówią nasze źródła, przewijał się w rozmowach już kilkanaście miesięcy temu. W głowie Świerczewskiego kiełkowały zresztą różne pomysły. Rozglądał się za inwestycją także w Czechach, gdzieś w tle padają także ligi: belgijska, holenderska, niemiecka (ten pomysł porzucono przez zasadę 50+1) czy portugalska.
Żeby uświadomić wam, że nie jest to fatamorgana i chwilowa zachcianka, przytoczymy ciekawostkę, którą usłyszeliśmy podczas zbierania informacji. Gdy jeszcze nie było wiadomo, że Marek Papszun odejdzie z Częstochowy, plan zakładał, że w przypadku kupienia klubu filialnego, pracę w roli pierwszego trenera podejmie tam Dawid Szwarga. W ten sposób asystent, który w oczach Michała Świerczewskiego od początku uchodził za idealnego następcę Papszuna, mógłby zbierać doświadczenie.
Sprawy jednak przyspieszyły – Papszun odszedł. I jednocześnie zwolniły w kwestii potencjalnego zakupu drugiego klubu.
Temat nigdy nie wykroczył poza sferę dyskusji, a przynajmniej się tym nie chwalono. Dość szybko okazało się, że dość drogim interesem jest wzięta na celownik inwestorów z USA i właścicieli angielskich klubów Belgia. Bezpieczniejsza byłaby już Holandia, gdzie drugoligowcom nie grozi nawet spadek. Atutem portugalskiego rynku byłaby natomiast ciekawa opcja przerzutowa dla piłkarzy z Ameryki Południowej.
Na końcu jednak najwięcej przemawiało za Czechami i Słowacją. Tamtejsze kluby są przede wszystkim relatywnie tanie. Według naszych informacji kupno przykładowego Tatrana Preszów to mniej więcej milion złotych. Nawet jeśli byłaby to kwota większa, to nieodrzucająca. Wyceny klubów za naszą południową granicą zaczynają się nawet od kilkuset tysięcy złotych. Nie ma też konieczności przepalania wielkich sum na pensje. Sprawę dałoby się więc skutecznie przeprowadzić, a i mogłaby ona pomóc w rozwoju głównego biznesu Świerczewskiego, czyli firmy “x-kom”, która od jakiegoś czasu próbuje otwierać się na rynki zagraniczne.
Przede wszystkim plusem jest jednak odległość. Z Częstochowy do Preszowa jedzie się pięć godzin, to zaledwie 350 kilometrów. Dwa kluby pod nosem usprawniają nie tylko zarządzanie, ale i przepływ zawodników z miejsca w miejsce. Przykładowy Tatran jest więc wyjątkowo kuszącą opcją.
Tatran Preszów, najstarszy klub na Słowacji. Kim zainteresował się Michał Świerczewski?
Plan Michała Świerczewskiego zakłada pełną integrację Rakowa z jego potencjalnym nowym klubem. Obydwa zespoły miałyby funkcjonować według takich samych zasad poza boiskiem oraz na nim. Takie samo ustawienie na murawie. Takie same założenia drużyny. Ta sama filozofia sztabu szkoleniowego oraz pionu sportowego. Miejsce, w którym można byłoby umieścić utalentowanych, ale wciąż niegotowych do gry w pierwszym zespole Medalików piłkarzy. Takich, którzy nie mieszczą się w kadrze lub potrzebują odbudowy.
Raków co prawda ma zespół rezerw w trzeciej lidze i walczy o awans na poziom centralny, widocznie jednak wizja drużyny w słowackiej ekstraklasie – bo taki cel miałby błyskawicznie zrealizować Tatran Preszów – jest znacznie bardzie kusząca. To zrozumiałe, mówimy w końcu o najwyższej lidze w kraju, zdecydowanie wyższym poziomie i większym prestiżu dla zawodników. Można sobie wyobrazić, że tacy Ante Crnac czy Dawid Drachal wyjeżdżają do słowackiej ekstraklasy, zbierają szlify pod okiem zaufanego trenera, a potem wracają do Polski i z innej pozycji rywalizują o większe minuty w Rakowie.
Nie ma sensu nawet wspominać, że Raków mógłby mieć lepszy podgląd na rynek za południową granicą, ściągnąć kilku obiecujących graczy bezpośrednio do Tatrana i dopiero wtedy przesuwać ich do Częstochowy, bo to akurat oczywistość.
Powiecie: no dobrze, ale to scenariusz, na którym zyskuje głównie Raków Częstochowa. Dlaczego Tatran miałby na coś takiego pójść, czemu zasłużony słowacki klub miałby godzić się z rolą – ujmijmy to brutalnie – farmy dla drużyny z Polski? Zagadkę rozwiązuje w tym przypadku historia drużyny z Preszowa.
Tatran Preszów to najstarszy klub na Słowacji. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych rywalizował w Pucharze Zdobywców Pucharów, ale już w XXI wieku głównie bronił się przed bankructwem. W 2021 roku po blisko dwóch dekadach ze stanowiska prezesa zrezygnował Miroslav Remeta, który w mowie pożegnalnej mówił o „zmęczeniu” i „latach pracy w trudnych warunkach”. Tatran był wtedy po dwóch nieudanych próbach ucieczki z trzeciego poziomu rozgrywkowego, na którym znalazł się po spadku ze słowackiej ekstraklasy w 2018 roku i degradacji z jej zaplecza w 2019 roku. Domowe mecze zmuszony był rozgrywać na wyjazdach, ponieważ problemy z finansowaniem zatrzymały projekt modernizacji i dostosowania do warunków nowoczesności stadionu, który powstać miał w miejsce staruszka powstałego na krótko po końcu II wojny światowej.
Remeta twierdził, że choć Tatran nie ma większych długów, to i tak znajduje się na skraju upadku. Wtedy jednak nowym większościowym udziałowcem klubu zostało miasto Preszów. Prezesem mianowano Lubosza Michela, który jako sędzia prowadził finał Ligi Mistrzów w 2008 i finał Pucharu UEFA w 2003, a także mecze Euro 2004 i 2008 czy MŚ 2002 i 2006. Po karierze arbitra odnalazł się zaś najpierw jako działacz w Szachtarze Donieck, a następnie jako dyrektor i prezes w greckim PAOK-u. Powrót do słowackiego futbolu miał mu posłużyć jako narzędzie polityczne. Umocowany w nowej roli próbował zostać burmistrzem Preszowa. Wybory w 2022 roku przegrał.
Lubosz Michel
Nie zmienia to faktu, że pod jego wodzą Tatran odrodził się przede wszystkim pod kątem czysto sportowym. W sezonie 2021/22 awansował do 2. ligi. Rok później na zapleczu elity zajął drugie miejsce, co pozwoliło mu wziąć udział w barażach o awans do Nike Ligi, gdzie po dwumeczu silniejszy okazał się zespół Zlate Moravce (1:0, 0:3). Po siedemnastu kolejkach trwającego sezonu 2. ligi Tatran jest wiceliderem i traci siedem punktów do premiowanej awansem pierwszej pozycji zajmowanej przez KFC Komarno.
Preszów życzyłby sobie odciążenia miasta w obowiązkach prowadzenia klubu, a sam Tatran marzy o powrocie do słowackiej elity. W tym celu chwyta się różnych pomysłów. Lubosz Michel korzystał na przykład ze swojej bliskiej znajomości ze Sławomirem Stempniewskim, właścicielem Radomiaka. W poprzednim roku zadzwonił do prezesa Zielonych i spytał, czy przypadkiem nie ma zbyt szerokiej kadry i czy nie chciałby go wspomóc w walce o awans. Wiosną w Preszowie grali więc napastnik Dominik Sokół oraz środkowy pomocnik Tiago Matos. Obaj łącznie wypracowali osiem goli. Ale, jak już wiecie, promocji nie wywalczyli.
Sokół wrócił do Tatrana tej jesieni z podobnym celem. Trzykrotnie trafił do siatki, dostarczył dwie asysty. Zimą zwrócono go jednak do Radomiaka, bo w Preszowie już zaczyna wiać wiatr zmian. Niekoniecznie dotyczący Michała Świerczewskiego.
Nowy stadion, plan na awans i wsparcie z Afryki. Preszów szuka nowego właściciela dla Tatrana
Do Radomia dotarły sygnały, że Tatran Preszów zamierza zmienić filozofię. Przede wszystkim: szuka oszczędności, co wiąże się z budową stadionu. Poza sprzedażą klubu miasto ma zadbać o to, żeby jeszcze przed sfinalizowaniem transakcji Tatrana ostatecznie zakończona została budowa nowego stadionu. W marcu 2023 roku słowacki Fundusz Wpierania Sportu (FNPS) zakwalifikował obiekt do programu, który pomógł pokryć koszty jego powstania, czyli 21 milionów euro. Składa się na to dofinansowanie, a także wkład słowackiej federacji piłkarskiej, miasta i samorządu.
To sprawa cholernie istotna, nie tylko z powodu tego, ile ważnych instytucji zrzuca się na przyszłość drugoligowca. Presja jest duża, bo Preszów to jedna z aren Euro U-21, które odbędzie się w 2025 roku. Tymczasem prace nad wzniesieniem Tatran Football Areny trochę się wloką, niedawno wskutek jakichś nieporozumień wykonawca na chwilę wycofał nawet wszystkich pracowników z placu budowy. Ci już wrócili, ale liczba usterek, uszkodzeń, niedoskonałości i innych kłód pod nogami, sugeruje, że nie będzie to łatwa przeprawa. Ratusz obiecuje, że do końca 2024 roku wszystko będzie gotowe.
Lepiej, żeby zdążyli, bo inaczej będzie wstyd. UEFA zainteresowała się tą dłużącą się w nieskończoność epopeją (warto dodać, że temat budowy nowego obiektu pojawił się już siedem lat temu, projekt jest zaś gotowy od czterech lat) i w przypadku kolejnych poślizgów rozważa przeniesienie EURO do innego miasta.
Preszów wolałby więc zrzucić z karku konieczność utrzymywania drużyny i wyłożyć jak najwięcej pieniędzy na przyspieszenie prac. Determinację widać było już gdy zażegnano kryzys z wykonawcą: roboty ruszyły z kopyta, lokalne media chwalą się postępami na budowie. Dodatkowym plusem jest to, że choć miasto obiekt wzniesie, to nie chce przywiązać się do niego niczym zwolennik Greenpeace.
– Stadion będzie własnością miasta, ale w przyszłości możliwe jest również wykupienie go przez prywatnego inwestora – mówił pół roku temu Lubos Michel.
Czyli jest opcja zarabiania na obiekcie, który będzie całkiem uroczy i klimatyczny.
Tatran Prešov będzie miał nowy stadion za 16,5 mln €.Pojemność stadionu ma wynosić 6,5 tysiąca miejsc dla widzów. Firma AVA-stav Galanta zajmie się budowa stadionu.Dodatkowo do stadionu ma dołożyć się Miasto(5,5 mln€) oraz SFZ(2,4mln€).Oto projekt obiektu😁🇸🇰🇸🇰. pic.twitter.com/z59geT6FJq
— Rafał Drwal (@DrwalRafa) November 14, 2020
Sześć i pół tysiąca miejsc wypełniać będzie się pewnie z rzadka. W ostatnich latach frekwencja w Preszowie oscyluje wokół 1000 osób na trybunach. W przeszłości, gdy klub rywalizował jeszcze w elicie, dobijała do średnio trzech tysięcy fanów na mecz. Być może jednak nowe otwarcie rozbudzi potencjał, który rzekomo tkwi w Tatranie. Preszów leży na wschodzie kraju, bliżej węgierskiej granicy – ich konkurentem w walce o awans jest zresztą dotowany niegdyś przez Viktora Orbana klub Komarno – gdzie jedynym większym rywalem są FC Koszyce. Jest więc potencjał na budowanie czegoś na wzór Rakowa.
Władzom Tatrana i ludziom z Preszowa bardzo imponuje historia Medalików. Widzą, że Michał Świerczewski to poważny człowiek, który w krótkim czasie potrafił podnieść klub z dna i zapewnić mu lepszą przyszłość. Lokalsi wierzą, że na przestrzeni kilku lat Tatran wywalczy sobie miejsce w środku stawki słowackiej ekstraklasy, a nawet zakręci się w okolicach miejsc premiowanych grą w pucharach. Szansę na nie ma nawet siódma drużyna tamtejszej ligi, więc nie jest to wizja kreślona palcem na wodzie.
W Preszowie mają jednak inny, pilniejszy, problem. Z powodów licencyjnych bez nowego obiektu gra Nike Lidze nie będzie możliwa, a z racji przebudowy stadionu Tatran jest obecnie bezdomny. I także dlatego tempo prac jest niezwykle istotne. Drugoligowiec tymczasowo musi grać w pobliskiej wiosce Licartovce. Wspomniana wcześniej chęć przerzucenia finansowania z utrzymania drużyny na budowę stadionu, ma znaleźć odzwierciedlenie także w polityce transferowej klubu. Anonsowany przez nas wiatr zmian ma dotyczyć sięgnięcia po afrykańskich piłkarzy.
Dlaczego ma się to opłacać? Otóż, zawodników z Czarnego Lądu do krajów takich jak Słowacja przysyłają często agencje menedżerskie, które szukają im miejsca do wypromowania się, będąc jednocześnie gotowym, żeby utrzymywać piłkarzy na własnym garnuszku. Nie jest to nic nowego na Słowacji – nie tak dawno FK Pohronie sprzedało Alieu Faderę za 800 tysięcy euro; przez kadrę tego klubu przewijają się Gambijczycy, Togijczycy, Iworyjczycy i tak dalej. Podobną ferajnę ma u siebie FK Zeleziarne Podbrezova.
Wizja klubu z Preszowa może więc przynieść pozytywy w krótkiej perspektywie.
***
A w dalszej? Jeśli Michałowi Świerczewskiemu nie wyjdzie z Tatranem Preszów, najwięcej stracą na tym właśnie Słowacy. Nie mamy wątpliwości, że w przypadku upadku tego tematu, usłyszymy jeszcze o chęci stworzenia “x-kom Football Group”, tym razem z innym klubem w roli głównej. Gdy wizja się urealni, rozwój Rakowa i całej mini-sieci będzie jeszcze ciekawszym eksperymentem do śledzenia. Czy wartym zachodu – to okaże się dopiero po czasie.
Czytaj więcej o Rakowie Częstochowa:
- Kenijski eksperyment. Samuel Cardenas otwiera Raków na nowe pomysły
- Grzelak: Otieno jest stworzony do gry na wahadle
- Encyklopedia z Gent. Kim jest Samuel Cardenas, nowy dyrektor sportowy Rakowa?
SZYMON JANCZYK, JAN MAZUREK
Fot. Newspix