Komplet widzów na trybunach gospodarzy, 1100 kibiców w sektorze gości, ogłuszający doping z obu stron. Właściwie moglibyśmy w tym miejscu przekleić nasz dowolny tekst dotyczący ostatnich kilku, może nawet kilkunastu spotkań Lecha z Legią. Czy to przy Bułgarskiej, czy to przy Łazienkowskiej, czy to w lidze, czy podczas spotkań pucharowych – starcia poznańsko-warszawskie gwarantują wysoki poziom… No właśnie. Chciałoby się napisać: “i na murawie, i na trybunach”, ale absolutnie pewni jesteśmy tylko oprawy ich rywalizacji.
No bo jak to? Czterdzieści tysięcy fanatycznie dopingujących kibiców, śmiertelni rywale i sporo wzajemnych złośliwości, a wszystko bez udziału choćby jednego policjanta na stadionie? Okej, sporo bluzgów, do tego kilka zupełnie niepotrzebnych petard hukowych, ale poza tym – nic. Zero. Klisze z burd w finale Pucharu Polski z 2011 roku są już coraz bardziej poblakłe, a zamiast nich mamy – ha, aż ciężko się to pisze – normalność.
Superpuchar Francji. Superpuchar Niemiec. Superpuchar dowolnej “cywilizowanej” ligi. To, co przez długie lata wydawało nam się sufitem, teraz – przynajmniej w starciach Legii z Lechem – jest czymś banalnym, czymś praktycznie niewartym szerszego komentowania. Nikogo już nie dziwi, że stadion w Poznaniu zapełnia się do ostatniego miejsca, nikogo już nie dziwi, że całość przyciąga wszystkich – od fanatycznych kiboli, przez rodziny z dzieciakami, po “celebrytów”.
To po prostu są widowiska kasujące atmosferą pół Europy, a co najważniejsze – to już nie jednorazowe przypadki, ale reguła. Martwiliśmy się, czy rywalizacja poznańsko-warszawska po reformie się nie przeje, czy nie będzie przesytu tych szlagierowych spotkań, ale ponad czterdzieści koła ludzi na stadionie nie podzielało tych wątpliwości.
*
Co ciekawe – na mieście nie czuć było atmosfery jakiegoś wielkiego meczu. Nie było żadnych większych akcji marketingowych, nie było masowego nakręcania ludzi, dodawania wejściówek do małej coli w klubowym sklepiku i tym podobnych wygibasów. Wydaje się, że i w Warszawie, i w Poznaniu wystarczy jedna mała informacja, choćby i na 90minut.pl – przyjeżdżają “oni”. Przyjeżdża Legia, przyjeżdża Lech. To wystarczy, by stadion kipiał godzinę przed pierwszym gwizdkiem i długie minuty po zakończeniu spotkania. Im bliżej stadionu – a kręciliśmy się w okolicy Bułgarskiej już trzy godziny przed startem – tym więcej niebieskich i białych koszulek. Godzinę przed: obie ekipy zaczęły już wzajemne pozdrowienia, które trwały praktycznie do rozpoczęcia meczu.
Potem było już kulturalniej, a nawet… zgodnie. Zgodnie w dwóch kwestiach – po pierwsze obie ekipy wywiesiły transparenty “#UwolnićMaćka” dla przetrzymywanego od trzech lat bez wyroku kibica Legii. Po drugie – obie uczciły transparentami pamięć Polaków zamordowanych przez banderowców podczas Rzezi Wołyńskiej.
*
Legioniści stawili się w stolicy pociągiem specjalnym, który dojechał do Poznania bez przygód. Biorąc pod uwagę jak często kibice korzystają z tego środka transportu i jak na zyski z takich wojaży zapatruje się specjalnie utworzona do obsługi kibiców spółka PKP – to chyba kolejny zwiastun tej tak wyczekiwanej normalności.
Inna sprawa, że opuścili stadion kilka minut przed końcem, w geście protestu wobec gry piłkarzy. Wśród topowych ekip Ekstraklasy prawdziwa rzadkość. I… ostateczność?
*
Minusy? Chyba tylko jeden. Mamy wrażenie, że poziom oprawy tego meczu to nie wynik “stawki”, prestiżu rozgrywek o Superpuchar i ogółem magii kolejnego trofeum w klubowej gablocie, ale właśnie doboru drużyn “wylosowanych do tego meczu”. Niemniej jednak – fajnie, że ten Superpuchar wraca w takim stylu. I mamy nadzieję, że za kilka lat te mecze będą wyglądać tak samo. Nawet gdy zabraknie w nich przedstawicieli Poznania lub Warszawy.