Już się wydawało, że Filip Marchwiński na dobre się odkręcił i z piłkarza-obietnicy stał się zawodnikiem pełną gębą, a tu znowu bęc, zjazd formy i szybki powrót do tego, co widzieliśmy przez dłuższy czas. Reprezentant Polski (tak, tak) po raz kolejny na boisku częściej obecny jest jedynie ciałem, bo na pewno nie duchem – ten pojechał na szybsze wakacje.
A było tak fajnie. Do końcówki września Marchwiński strzelił pięć bramek w Ekstraklasie, dwie dorzucił w Europie, na początku października zaś doczekał się debiutu w drużynie narodowej. Nie były to występy przydługie – dwa ogony z Wyspami Owczymi i Mołdawią – niemniej wszyscy dostrzegali, że kariera Polaka zaczyna iść w dobrą stronę.
Za to chwalony był też van den Brom, ponieważ Marchwiński dołączał do grona piłkarzy, do których Holender trafiał. Wcześniej rozwinął się przy nim Skóraś, następnie Velde, no i następny w kolejce miał być właśnie Marchwiński. Ten, o którym przez lata mówiło się, że ma duży talent, lecz jednocześnie ten sam, który te swoje możliwości pokazywał tak incydentalnie, że dało się o nich zapomnieć.
A błyszczał, grał na wielkim luzie, z dużą jakością techniczną, oglądało się to ze sporą przyjemnością. Niestety coś się skończyło i nie jest trudno wskazać moment, kiedy to się stało – chodzi oczywiście o czas, gdy regularnie w wyjściowym składzie zaczął grać wracający do zdrowia Ishak. Marchwiński przestał być z konieczności dziewiątką, został cofnięty niżej, na dziesiątkę.
I cóż – to, co wydawało się zabiegiem chwilowym, bardzo 21-latkowi jednak pomagało, bo na kierownicy wyraźnie poczuł się gorzej. Kibice Lecha pewnie liczyli, że duet Marchwiński-Ishak rozniesie ligę, a niekoniecznie tak to wygląda – obu znajdziemy w jedenastce kolejki, ale właśnie: tej najgorszej. Zresztą obaj lądują tam już trzeci raz. Jak na jedną rundę i granie w Lechu, a nie – załóżmy – w ŁKSie… No kiepsko.
Wracając do Marchwińskiego: ewidentnie znów brakuje mu pewności siebie. Przypomnijcie sobie gol z Rakowem – zabawił się z przeciwnikiem, dał na pustaka. Wiedział, co i jak chce zrobić, a potem wykonał to znakomicie. Wróćcie natomiast pamięcią do meczu z Piastem – dramacik. Złe decyzje, jak trzeba strzelać bez przyjęcia, to Marchwiński przyjmuje i traci idealny moment. Jak trzeba rozegrać dobrze zapowiadającą się kontrę, to piłka po jego podaniu leci w aut.
Marchwiński w formie tylko po tych dwóch sytuacjach miałby gola i co najmniej kluczowe podanie. A nie ma nic poza nominacją do badziewiaków.
W kozakach zaś wielka pochwała ofensywy Jagiellonii. Rany, jak to się przyjemnie ogląda. Już przy nieuznanej bramce Naranjo było widać, że Raków będzie miał ogromne problemy – chciał założyć pressing na gospodarzach, a został zgubiony trzema podaniami i tylko szczęście sprawiło, że nie przegrywał wcześniej. Co się jednak odwlecze, absolutnie nie uciecze, Jaga rozbiła mistrza Polski bez większych problemów.
Doceniamy pracę Jacka Magiery w Śląsku, całkowicie, niemniej to, co robi Siemieniec z Jagiellonią, jest chyba warte jeszcze więcej uwagi. Z piłkarzy, których znaliśmy z ligi i uznawaliśmy za solidnych, ale nic więcej oraz z tych jeszcze anonimowych, zrobił kapelę, która gra najpiękniejsze koncerty w tym kraju. Buja się przy tym znakomicie.
I zobaczcie, że – w przeciwieństwie do wspomnianego Śląska – Jaga nie jest aż tak uzależniona od jednego zawodnika. Mamy w kozakach Naranjo, Pululu i Nene, ale nie ma Imaza, czyli Hiszpan wcale nie musiał grać wielkiego meczu, by Jagiellonia wygrała. Zabrakło też na boisku Hansena, który wcześniej też świetnie odnalazł się w Białymstoku. I co? I to dalej żre.
Siedmiu piłkarzy Jagiellonii przekracza pięć punktów w klasyfikacji gole, asysty i kluczowe podania. Cały zespół ma nastukane już 42 gole, osiem więcej niż kolejny w tym zestawieniu Raków.
Klasa, panowie, wielka klasa.
Czytaj więcej o Ekstraklasie:
- Sylwestrzak, Stefański i Jakubik dali „popis” | Niewydrukowana Tabela
- „Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją”. Beton Górnika pożarł kolejne ofiary
- Młodzieżowiec, VAR i zagraniczni goście. Zaczyna się zjazd klubów w Jachrance
Fot. Newspix