Reklama

Boniek: Cacek wydawał się wtedy idealnym rozwiązaniem. Narodziny Widzewa będą potrzebne

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

02 lipca 2015, 18:45 • 6 min czytania 0 komentarzy

W Polsce jest duży problem, bo właściciel wydaje własne pieniądze na społeczny użytek. Bo kto dziś w tym kraju żyje z piłki? Piłkarze i trenerzy, a ci, którzy zapewniają środki, często mają więcej problemów niż radości. Zawodnicy otrzymują duże pieniądze, często ambicje sportowe powodują w klubach spore przewartościowanie i powstaje finansowa dziura. A takiej dziury nie da się ot tak zakopać. Powiedzmy sobie wprost: polska piłka klubowa nie jest zbyt bogata, a pieniądze często wydaje się w niewłaściwy i rozrzutny sposób – mówi w rozmowie z Weszło Zbigniew Boniek, prezes PZPN.

Boniek: Cacek wydawał się wtedy idealnym rozwiązaniem. Narodziny Widzewa będą potrzebne

Reaktywacja Tradycji Sportowych Widzew Łódź. Słyszał pan o nowym stowarzyszeniu?
– Słyszałem, że są z nim związani przedsiębiorcy i byli piłkarze. Pojawia się pozytyw, światełko w tunelu i trzeba tej idei przyklasnąć. Nie jest to jednak tak proste, jakby się mogło wydawać. Widzew, który nie otrzymał licencji na grę w drugiej lidze, ma teraz pięć dni na zgłoszenie się do trzeciej ligi. A do im niższej klasy rozgrywkowej schodzimy, tym wymagania są niższe. Głównym problemem Widzewa jest dziś postępowanie układowe, które zamieniono w postępowanie likwidacyjne. Jako że klub złożył odwołanie, to ostatnia decyzja sądu nie jest jeszcze prawomocna. I z tą sprawą należy się w pierwszej kolejności uporać. Dziś nie wiadomo, czy Widzew w ogóle wystąpi o licencję na trzecią ligę.

Gdyby tak się stało, skomplikowałyby się plany nowego stowarzyszenia, które chce być kontynuatorem widzewskich tradycji i liczy na start od czwartej ligi.
– Wiele zależy od tego, czy klub, który nie otrzymał właśnie licencji, będzie się też ubiegał o nią w trzeciej lidze. Można mówić, że ten nowy Widzew cieszy się sympatią kibiców, piłkarzy i biznesmenów, ale pamiętajmy, że drugi Widzew, może nawet nielubiany w świetle ostatnich zdarzeń, znajduje się w innym położeniu.

Dzwoniąc za pierwszym razem, miałem wrażenie, że pan tego Widzewa ma już trochę dość – że ciągle kombinują, kręcą, robią pod górkę…
– Jak człowiek jest daleko, to ma spokój. A jak jest blisko, to ciągną go do wszystkiego. Ja w 2004 roku przyszedłem do Widzewa, nie zastałem nic i w ciągu dwóch tygodni reaktywowaliśmy klub. W pierwszym sezonie dostaliśmy się do baraży, które przegraliśmy, rok później – awansowaliśmy do ekstraklasy. Wtedy od początku podkreślałem, że zamierzam pomóc Widzewowi, ale jeśli tylko znajdzie się ktoś z konkretnym planem i chęcią przejęcia klubu, to się wycofam. Zgłosił się pan Cacek, który absolutnie wyglądał na człowieka spełniającego wszelkie kryteria. Majętny, ze sporymi zasobami finansowymi, inteligentny, poważny. Niedługo potem wyszły na jaw różne problemy, choć to rozwiązanie dla Widzewa wciąż wydawało się idealnym. Pamiętam, że pan Cacek był entuzjastą, wytaczał drogę klubu do Europy… Cóż, poszło jak poszło. Dziś wszyscy go krytykują – być może słusznie, być może niesłusznie – aż wreszcie powiedział „pas”. On czuje się w tym środowisku wyizolowany.

I paradoksalnie zjednoczył kibiców, przedsiębiorców z Łodzi, by stworzyć coś nowego.
– Przed szereg wychodzi łódzki biznes, fajne nazwiska z ciekawą wizją, ale trzeba też na to spojrzeć z dystansem. Poważna piłka to zajmowanie się nią i zarządzanie od rana do wieczora. Teraz zgłasza się wielu ludzi, każdy będzie zabierał głos, doradzał i próbował rządzić. Przy dwunastu ludziach funkcjonowanie klubu nie jest takie proste, ale na pewno nie twierdzę, że niemożliwe.

Reklama

Stowarzyszenie już zebrało tych ludzi więcej niż dwunastu.
– Oni będą musieli znaleźć wspólny język, porozumiewać się i podejmować wspólne decyzje. Moim zdaniem, musi być podział, wyznaczone konkretne obszary odpowiedzialności. Jeśli przyjmiemy hipotezę, że Widzew pana Cacka nie przystąpi już do rozgrywek ligowych, syndyk sprzeda to, co zostało w klubie, by spłacać wierzytelności, ten nowy Widzew stanie się jedynym Widzewem. Jeżeli faktycznie będzie chciał on wystartować od czwartej ligi, musi spełnić kilka warunków: porozumieć się z miastem i ŁZPN, dojść do porozumienia z kibicami, pokazać, że to on jest kontynuatorem tradycji. Podkreślam jednak, że zarządzanie klubem nie jest takie proste, tym bardziej, jeśli wszyscy będą chcieli się tym zajmować.

Źle się dzieje z tymi klubami. Widzew upada, Flota nie dokończyła rozgrywek, Korona zimą też nie była pewna, czy nie przestanie istnieć…
– W Polsce jest duży problem, bo właściciel wydaje własne pieniądze na społeczny użytek. Bo kto dziś w tym kraju żyje z piłki? Piłkarze i trenerzy, a ci, którzy zapewniają środki, często mają więcej problemów niż radości. Zawodnicy otrzymują duże pieniądze, często ambicje sportowe powodują w klubach spore przewartościowanie i powstaje finansowa dziura. A takiej dziury nie da się ot tak zakopać. Powiedzmy sobie wprost: polska piłka klubowa nie jest zbyt bogata, a pieniądze często wydaje się w niewłaściwy i rozrzutny sposób. Panuje też przekonanie, że zawodnik z pensją 35 tysięcy jest kilka razy lepszy od tego, który zarabia siedem. Niestety, różnica między nimi przeważnie nie jest duża. Widzieliśmy to na przykładzie Błękitnych, którzy zarabiają niewiele i są półamatorami. Ale nie jest to problem, który powinien rozwiązywać PZPN. My dbamy o przestrzeganie przepisów.

Nie powinniście wyciągnąć z tych ostatnich przykładów wniosków? Można się zastanawiać nad systemem licencyjnym, przez który te kluby przeszły, a zaraz potem poległy finansowo.
– System licencyjny na pewno mamy dobry, a gdyby każdy klub miał z góry zagwarantowane 100 proc. środków na roczną działalność, to licencji nie otrzymałby Real Madryt. Bo klub, wydając kilkaset milionów na transfery, nie ma przez cały czas takich środków w kasie… Sprawa oddłużania klubów, dzięki obecnemu systemowi licencyjnemu, jest istotna. Nie możemy się jednak wtrącać do polityki klubów, choć w zgodzie z naszą ideą funkcjonuje Jagiellonia, która kształtuje i rozwija młodzież. Dopóki środowisko piłkarskie w Polsce nie będzie bogatsze, musimy właściwie zarządzać klubami. Ostatni kontrakt za prawa telewizyjne był dobrym jak na nasze warunki biznesem, ale stanowił tylko 10 proc. tego, co otrzymują Włosi czy Francuzi. Trzeba się więc umiejętnie dostosować. Kiedy przychodziłem do Widzewa, wiedziałem, ile mogę przeznaczyć na klub pieniędzy i na co mnie stać. Piłkarzy, którzy przychodzili z menedżerami, od razu wyganiałem. My przecież mieliśmy wtedy Brozia, Trałkę, Wawrzyniaka, Jodłowca, Stawarczyka, Koniecznego… Wszystko zależy od polityki klubu, a my jej dyktować nikomu nie możemy.

Wczoraj na Twitterze pisał pan, że to smutny dzień dla Widzewa, a tych smutnych przez ostatnie półtora roku było mnóstwo. Czuje pan, że dziś można w końcu postawić plus?
– Obecny Widzew pana Cacka jest w stanie likwidacji. Jeżeli narodziłby się nowy Widzew, byłoby to bardzo potrzebne i korzystne dla środowiska, bo to chyba czwarty w lidze – po Legii, Lechu i Wiśle – klub pod względem kibiców, marki, tradycji. Znamy przykłady tych, którzy przeszli takie przemiany, przeżyli wadliwe zarządzanie, odrodzili się jako nowy podmiot i po kilku latach wrócili do świetności. Dzisiejsze decyzje to dopiero początek. Jeśli jednak Widzew wystartowałby w czwartej lidze – choć z tym jeszcze poczekajmy – przy budżecie 300-350 tysięcy złotych może grać o awans. Poziom wyżej potrzeba ze dwa razy więcej środków, czyli przy mądrym zarządzaniu i gospodarowaniu finansami można wejść już na trzeci szczebel. Ale ktoś musi tym klubem rozsądnie rządzić, żyć oszczędnie i mieć konkretną wizję. Dzisiaj jest wielka solidarność, pojawia się wielu ciekawych i fajnych ludzi. Zobaczymy, czy ci ludzie będą wiedzieli, jak zająć się odbudową Widzewa.

Rozmawiał PIOTR TOMASIK

Fot. FotoPyK

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...