Raków Częstochowa po czterech spotkaniach fazy grupowej Ligi Europy ma na koncie zaledwie jeden punkt, co jest oczywiście marnym i przygnębiającym dorobkiem, ale wciąż nie można wykluczyć, że mistrzowie Polski zdołają koniec końców zrealizować plan minimum, jakim byłoby zajęcie trzeciego miejsca w stawce, gwarantującego dalsze występy w Lidze Konferencji UEFA. Krótko mówiąc – jest bardzo źle, lecz jeszcze nie wszystko stracone, a postawa częstochowian w wyjazdowej konfrontacji ze Sportingiem – mimo niekorzystnego rezultatu – dostarczyła małą porcję optymizmu. Okej, może nawet nie tyle małą, ile maleńką. Maciupeńką. Ale zawsze!
Dotychczas tych powiewów optymizmu w grze Rakowa bardzo przecież brakowało.
Bramki sprezentowane rywalom
Oczywiście można powiedzieć, że nie ma powodów do przesadnej ekscytacji – przed Portugalczykami ważny mecz ligowy i zapewne ich szkoleniowiec miał świadomość, iż dzisiejsze starcie z Rakowem trzeba wygrać możliwie jak najmniejszym nakładem sił. To było widać zwłaszcza przy wyniku 2:0 dla Sportingu. Gospodarze z pełną premedytacją spuścili wówczas z tonu, zakładając, że podopieczni Dawida Szwargi nie będą stanowili zagrożenia w końcowej fazie meczu. Tutaj się jednak Portugalczycy przeliczyli, ponieważ Raków zdołał zanotować kontaktowe trafienie i do ostatnich sekund szukał swoich szans w okolicach pola karnego rywali.
Mecz, po którym pozytywem jest brak pogromu
Teraz można już tylko spekulować…
Co by było, gdyby Bogdan Racovitan nie popełnił błędu w 14. minucie gry? Konsekwencje jego faulu – rzut karny dla Sportingu oraz czerwona kartka – podcięły przyjezdnym skrzydła i ustawiły mecz po myśli gospodarzy. A potem jeszcze narozrabiał Milan Rundić, który podarował przeciwnikom kolejną jedenastkę. A przecież Sporting, mimo zdecydowanej przewagi w posiadaniu piłki, klarownych sytuacji pod bramką Rakowa kreował sobie w sumie niewiele. Vladan Kovačević miał trochę roboty, jasne, ale interweniował głównie po strzałach z nieco dalszej odległości, na ogół zresztą posyłanych w środek bramki. To nie były stuprocentowe szanse.
Mało tego, jeszcze przed babolem Racovitana drużyna z Częstochowy sprawiała wrażenie całkiem odważnie usposobionej, co stanowiło miłą odmianę w porównaniu do jej poprzednich występów w fazie grupowej Ligi Europy. Summa summarum, choć Raków poległ, to jednak nie pozostawił po sobie fatalnego wrażenia tak jak choćby w meczach z Atalantą czy Sturmem. Może to oznacza, że mistrzowie Polski wreszcie zaczęli łapać, na czym polega rywalizacja na tak wysokim poziomie?
Może nawet wyciągnęli te mityczne wnioski?
Nie wszystko stracone
Jeśli tak, to ocknęli się w ostatniej chwili. Wciąż jeszcze jest czas, by odwrócił niekorzystną sytuację w grupie.
W tej chwili układ tabeli prezentuje się następująco:
- 1. Atalanta Bergamo – 10 punktów – 3/1/0 – bilans bramek: 7-3
- 2. Sporting CP – 7 punktów – 2/1/1 – bilans bramek: 6-5
- 3. Sturm Graz – 4 punkty – 1/1/2 – bilans bramek: 4-5
- 4. Raków Częstochowa – 1 punkt – 0/1/3 – bilans bramek: 2-6
Dzisiejsze zwycięstwo Atalanty ze Sturmem (1:0) pozwala Rakowowi, by nadal po cichu marzyć o wyprzedzeniu w stawce Austriaków. W piątej serii spotkań częstochowianie zmierzą się zresztą na wyjeździe właśnie z zespołem Szymona Włodarczyka. Mistrzowie Polski muszą wygrać na tyle przekonująco, by przechylić na swoją stronę bilans bezpośrednich spotkań po niepowodzeniu w pierwszym starciu z ekipą z Grazu (0:1). Wydaje się to oczywiście bardzo mało prawdopodobne, ale – nie niemożliwe. Oczywiście przy założeniu, że promyki optymizmu odnotowane w dzisiejszym spotkaniu ze Sportingiem nie były złudzeniem albo efektem lekceważącego podejścia ze strony przeciwników. Akurat Sturm na pewno Rakowa nie zlekceważy, bo sam ma – jak widać po układzie tabeli – sporo do ugrania.
A zatem przed drużyną z Częstochowy to, co Polacy lubią najbardziej w fazach grupowych wszelkiej maści turniejów – przeliczanie “szans matematycznych” na awans do kolejnej rundy, no wisienka na torcie – mecz o wszystko.
Z drugiej strony, właśnie dla takich momentów rywalizuje się przecież na europejskiej arenie. Debiutancki występ Rakowa w fazie grupowej Ligi Europy na razie nie obfituje w radosne sceny, ale jeżeli mistrzowie Polski dopiszą do tej historii szczęśliwe zakończenie, to o wcześniejszych niepowodzeniach nikt nie będzie pamiętał. Tak jak, dajmy na to, nikt nie pamięta o dwóch klęskach Wisły Kraków z Twente (1:4) czy Fulham (1:4) w Lidze Europy 2011/12. Do historii przeszła tylko radość z awansu.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Legia punktuje słabego rywala. I brawo – tak trzeba żyć
- Pochwały dla obrony, ale najlepszy znów Josue [NOTY]
- Liga Konferencji ma polski smak
fot. NewsPix.pl