To miał być równy pojedynek dwóch fenomenów tego turnieju. Dziwacznie ostrzyżonego Il Fenomeno z Brazylii z ostrzyżonym tak normalnie jak tylko to możliwe Oliverem Kahnem. Górą zdecydowanie był ten pierwszy. Zdobył dwie bramki, a Oli jedną z nich ewidentnie zawalił. W taki sposób Brazylia, ta znakomita Brazylia, którą do dziś kibice na całym świecie wspominają z sentymentem i nostalgią, zdobyła ostatnie mistrzostwo świata. A stało się to dokładnie trzynaście lat temu. Boże, jak ten czas leci…
W dzisiejszych czasach dotarcie Niemców do finału nie jest żadnym szałem. W końcu to aktualni mistrzowie świata. Wtedy jednak nie było to tak oczywiste. Udało im się to dość niespodziewanie. Teoretycznie były silniejsze reprezentacje, ale odpadły po dziwacznej batalii nie tyle z przeciwnikami, co z ewidentnie ustawionymi sędziami. Kiedy już im się udało, to słusznie trzepali portkami przed Brazylią, która w ataku miała znakomitych Ronaldo, Rivaldo i Ronaldinho. Była to pierwsza linia, przy której Roberto Firmino czy – olaboga – Diego Tardelli – łapaliby się co najwyżej na ławkę rezerwowych.
Zwycięstwo na stadionie w Yokohamie zapewnił im Ronaldo. Niezawodny wówczas Ronaldo, ten z Interu Mediolan, którego niektórzy hipsterzy do dziś nazywają tym jedynym. Nic dziwnego. Wtedy, w 2002 roku, przypieczętował pozycję najlepszego napadziora na świecie, nawet po tym, jak w pierwszej połowie finału zmarnował trzy świetne okazje na zdobycie bramki. Niemcy byli groźni, ale nawet w małym stopniu nie tak, jak Brazylijczycy. Coś tam próbował motać chociażby Berndt Schneider, ale było to absolutnie niewystarczalne. Królowie mogli być tylko jedni.
Linke, Ramelow, Metzelder, Frings… Kompletnie na nic zdała się niemiecka obrona w porównaniu z brazylijskim, właściwie jednoosobowym atakiem, na który – ku trwodze zrozpaczonych matek – strzygł się wtedy cały kraj. Ronaldo. Ten, którego w dzisiejszej reprezentacji Brazylii, zastępują parodyści. Nic dziwnego, bo wtedy dał im mistrzostwo świata, został królem strzelców turnieju. Mimo tego, że nie miał sylwetki Cristiano Ronaldo. Wielki gość… Dosłownie i w przenośni też.