Reklama

Jak imperium sprowadzano na ziemię. Kalendarium zjazdu Brazylii

redakcja

Autor:redakcja

28 czerwca 2015, 15:09 • 10 min czytania 0 komentarzy

W którym momencie to wszystko poszło nie tak? Gdzie pojawiła rysa, która tak się rozrosła, że spowodowała pęknięcie, aż w końcu przerodziła się w przepaść? Tak, przepaść, nie jednak w porównaniu do dzisiejszych rywali (co byłoby mimo wszystko przesadą), ale w porównaniu do pokolenia z przełomu wieków. Tego, na którego wynikach większość z was wzrastało, na którym uczyło się pasji do piłki. Zapraszamy was na wędrówkę po Brazylii ostatnich dwóch dekad – na swój sposób i przyjemną, bo można powspominać złote czasy Canarinhos, przypomnieć sobie jak potrafili cieszyć grą, ale na swój sposób i pouczającą, bo to kalendarium upadku obrzydliwie bogatego imperium.

Jak imperium sprowadzano na ziemię. Kalendarium zjazdu Brazylii

Mundial 1994. Powrót na tron i początek ery Brazylii

Soccer - 1994 World Cup - Final - Italy v Brazil

Mistrzostwo odzyskane po ponad dwóch dekadach. Od 1970 minęła cała piłkarska wieczność, lekko licząc dwa piłkarskie pokolenia przemknęły przez futbolowy firmament, ale wreszcie nadeszło to, które dało triumf.

Brazylia 1994 to specyficzna drużyna. Łącznie zdobyli w USA jedenaście bramek, czyli na tamten moment… rekordowo mało jak na drużynę mistrzowską, a wszystko okraszone pierwszym 0:0 w finale mundialu. Jednak jednocześnie oficjalnie przyznano im nagrodę dla najefektowniejszej drużyny.

Reklama

Kto grał? Co wam mamy opowiadać – wiecie, że to była ekipa Romario, który właśnie grał życiówkę, a jak ktoś formatu Romario gra życiówkę, to nie ma rzeczy niemożliwych. Kolegów miał oczywiście nie od parady – był Rai z PSG, byli Dunga, Bebeto, Aldair… jednocześnie też na ławce Viola, Muller, Ricardo Rocha i Branco, a więc na pewno nie był to gwiazdozbiór od pierwszego do dwudziestego trzeciego grajka.


Debiutancka kołyska Romario i Bebeto. Czy przez nią nagroda dla najefektowniejszych?

Copa America 1995. Jakże kluczowe wicemistrzostwo

1995-copa-america-7

Canarinhos po mistrzostwie świata wysłali na Copa America nie tyle odmłodzoną kadrę, co niemal zupełnie nową. Pełno młodziutkich graczy, aż sześciu piłkarzy z japońskiej J-League – nie ten sam zespół, wyraźnie twór, który można by określić bez przesady mianem Brazylii B.

Sęk w tym jednak, że wśród tych młodzików zatrzęsienie talentów czystej wody, co widać dopiero z perspektywy. Roberto Carlos (jeszcze przed wyjazdem do Europy), Dida, Savio, Ronaldo (tak, wiemy, że był już na mundialu, ale tam przecież nie zagrał choćby minuty), Juninho Paulista. Nawet Edmundo miał dopiero 24 lata, a z Japonii powołano Leonardo, który potem przecież zrobił i karierę na Starym Kontynencie. Mrowie piłkarzy, którzy przez lata będą przewijać się na kartach różnych sukcesów Canarinhos, a dla których w gruncie rzeczy to był pierwszy ważny turniej.

Reklama

Jak poszło? Porażka w finale po karnych z Urugwajem, gospodarzem turnieju, wstydu nie przynosi. Szczególnie, że w ćwierćfinale udało się pokonać największego wroga, a więc Argentynę, w dodatku w bardzo mocnym składzie z Batistutą, Zanettim, Simeone, Balbo, Ayalą, Chamotem, słowem – znacznie poważniejszym zaciągiem z Europy.


Copa America 1997. Odzyskanie prymatu na kontynencie

brasil-campec3b3n-1997

Demolka na boliwijskich wysokościach. Wszystkie mecze wygrane. 22 gole strzelone, 3 stracone, półfinał z Peru wygrany 7:0, choć to samo Peru chwilę wcześniej w ćwierćfinale zbiło Argentynę. To nie było zwykłe zwycięstwo, tylko demonstracja siły, a także ekspozycja futbolowego bogactwa.

W ataku Ronaldo, Romario, Edmundo. Za nimi dziewiętnastoletni Denilson, do tego Djalminha, Leonardo, wszyscy cholernie błyskotliwi, a do tego bramkostrzelni na turnieju. Z tyłu między innymi Cafu, Roberto Carlos, Ze Roberto, a wsparci starą gwardią z Dungą na czele. Gwiazdozbiór, któremu nie mógł się przeciwstawić nikt na tych mistrzostwach. Triumf w Copa odzyskany po ośmiu latach.


Półfinałowa samba

Puchar Konfederacji 1997. Test generalny zdany na piątkę

526750_FULL-LND

Brazylijczycy w tamtych latach brali udział w turniejowym maratonie. Między 1997 a 2002 zagrali w ośmiu międzynarodowych turniejach, czy to nie jakiś ewenement? Rekord? Bardzo możliwe. W każdym razie mogli sobie pozwolić na takie granie między innymi dlatego, że przecież zawsze dało radę skompletować praktycznie zupełnie nową drużynę, a i tak diabelnie mocną.

Nie uczyniono tego jednak w 1997 – Puchar Konfederacji traktowano śmiertelnie poważnie. Miał być próbą generalną przed mundialem we Francji, więc i powołano skład silny, nie oszczędzano gwiazd. Świat zachwycił się tu duetem Ro-Ro, który wspólnie strzelił jedenaście goli (siedem Romario), a w finale z Australią obaj panowie strzelili po hat-tricku. Co ciekawe, złotą piłkę dla piłkarza turnieju przyznano jednak Denilsonowi, co tylko mocniej przypięło mu łatkę nowej rosnącej megagwiazdy, gościa, który może wkrótce sięgnąć nawet po tytuł najlepszego piłkarza globu.


Obejrzyjcie ten koncert z finału, nie stracicie czasu. Esencja dawnego stylu Canarinhos

1998. Srebro na Coupe de Monde, era jednak trwa

120817100603486213

Znacie historię. Jechali na mundial nie tylko jako obrońcy tytułu, ale także jako drużyna, która w ostatnim czasie wygrywała wszystko i robiła to z niesłychaną klasą. Nadeszło pokolenie jeszcze bardziej utalentowane od tego, które zgarniało Puchar Świata w USA i miało obowiązek wygrać. Nawet mimo absencji Romario, który roznosił rywali po kątach na Copa America 1997 i na Pucharze Konfederacji , choć dziś nie da się oczywiście uciszyć pytania “co Canarinhos ugraliby we Francji z Ro-Ro?”.

Na finałach nie szło idealnie, bo przecież miało być gładko i przyjemnie, efektownie i w rytmie samby, tymczasem przecież w fazie grupowej przydarzyła się choćby szokująca porażka z Norwegią. Potem rozniesione w pył Chile, przepiękny mecz z Danią, nerwówka z Holendrami, aż wreszcie Francja w finale. O tym meczu powiedziano już wszystko: 3:0, wspaniały Zidane, nieobecny Ronaldo, o którym krążyły najróżniejsze plotki co do tajemniczej choroby, która miała go trawić tuż przed meczem… Koniec końców klęska. Brak złota dla tamtej drużyny mógł być za taki uważany.

Z perspektywy dzisiejszej pewnie wielu Brazylijczyków rzewnie wspomina ów turniej. O końcu ery też nie ma mowy – wybitne pokolenie nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa, a srebro mistrzostw to wciąż futbolowy olimp.

1999. Narodziny gwiazdy Ronaldinho

dinho

Narodziny Ronaldinho, tak należy określić ten rok. Ani na Copa America ani na Puchar Konfederacji (oba w 1999) nie posłano najlepszej drużyny, ale i tak było o krok od dubletu. Pomyślcie co by się stało dziś, gdyby Brazylia na tak ważne turnieje wysłała wybitnie przetrzebiony skład – pewnie nie byłoby czego zbierać.

Oczywiście przesadą byłoby tamte drużyny nazwać rezerwami: na Copa pojechali przecież Ronaldo, Roberto Carlos, Cafu czy Rivaldo, ale po prostu otoczeni byli piłkarzami znacznie pośledniejszej jakości – jakiś Christian, jakiś Beto, generalnie raczej obecne standardy niż ówczesne. Jeszcze bardziej widoczne było to podczas Pucharu Konfederacji, gdzie Brazylia zawiozła raptem trzech gości z Europy – Ze Roberto, Emersona i Flavio Conceicao. W ataku straszyli Warley czy Roni, w obronie Odvan… to już nawet nie rezerwy, a Brazylia C.

Jednak mieli Ronaldinho, który wystrzelił fenomenalnie. Sześć goli, człowiek orkiestra w środku pola, czarodziej, który, zaciągnął Canarinhos do finału, gdzie po porywającym widowisku ulegli 3:4 Meksykowi na Estadio Azteca przy 110 tysiącach widzów. Żaden wstyd, a Ronaldinho oczywiście zgarnął najważniejsze trofea. Nowa gwiazda objawiła się światu. Chwila kluczowa w perspektywie Korei i Japonii.

2001-2002. Cisza przed burzą i wielki triumf

Brazil-World-Cup-Cookbook

2001 znowu był sezonem dwóch turniejów, ale tym razem Brazylia poszła inną drogą. Przed Francją posyłali armię zaciężną na pomniejsze imprezy, teraz postanowili posłać na nie tych z rotacji.

Na Copa sporo stranieri z Europy, ale bez liderów ataku – raczej sprawdzian dla tych, którzy mieliby szansę się załapać do szerokiej kadry. To tutaj skreślono Jardela, wówczas wymiatającego w Galatasaray, ale spalającego się w narodowych barwach. Na Pucharze Konfederacji niezłe tyły, z Didą, Edmilsonem i Lucio, ale z przodu mizeria. Dość powiedzieć, że w ataku głównym żądłem był… Washington. Pytacie kto? No właśnie. Wyniki przy takim podejściu okazały się niepoważne – z Copa wyrzucił Brazylię Honduras, na Pucharze Konfederacji czwarte miejsce, łącznie trzy gole w pięciu meczach.

Ale jakie to wszystko ma znaczenie, skoro na mundialu było wspaniale? Skoro dla większości tych wszystkich gości, którzy zawiedli w 2011, brakło miejsca w samolocie do Japonii? To była selekcja negatywna, wielce użyteczna. Wielki poligon doświadczalny dla tych, którzy ewentualnie mogli powalczyć o miejsce na ławce kadry 2002, bo najważniejsze pozycje i tak wcześniej były rozdzielone.

Tu i tam mówiono, że na finałach w Azji Brazylia nie porywa jak dawniej, że to maszyna miażdżąca rywali a nie wirtuozi bawiący się piłką, ale dajcie spokój – chcielibyśmy dziś tak nudnej Brazylii jak ta z Rivaldo, Ronaldinho i Ronaldo w składzie. Bajeczne trio, choć nie zapominamy oczywiście haniebnego kitu Rivaldo z meczu z Turcją; mimo wszystko kto ich wówczas oglądał załapał się na niezłe show.

Ale jak to się stało, że trzydziestoletni napastnik Edilson pojechał na MŚ – do dziś nie wiemy. Gruby przekręt.

Obiecująca zmiana pokoleniowa, ale tak naprawdę koniec epoki wielkiej Brazylii

adr

Copa America 2004. Witajcie Adriano i Luisie Fabiano, witajcie Maicon, Julio Cesar, Julio Baptista. Przyszło nowe i na plecach Adriano, który szalał i strzelał gole hurtowo (oczywiście został królem strzelców Copy) wygrali mistrzostwa. Nie szło bezproblemowo, o wyniku półfinału i finału przesądziły karne, ale był triumf. Dziś warto zauważyć, że w tym turnieju Canarinhos nie zmarnowali nawet jednej jedenastki, Urugwaj i Argentynę pozbawili nadziei właśnie perfekcją z wapna. Wymowne w dzisiejszym kontekście i klęsk z Paragwajem, prawda?

Dziwny scenariusz miał też Puchar Konfederacji w 2005. W fazie grupowej dość marnie, a potem w pucharowej 3:2 z Niemcami (na ich terenie) i druzgocące 4:1 z Argentyną w finale, wielkie triumfy. Zaczęto mówić o nowej Brazylii, nie tak utalentowanej, ale za to z zacięciem turniejowym, będącej w stanie kontynuować dzieło. Liderami Adriano, który i na Pucharze Konfederacji został królem strzelców, Ronaldinho, a był też Robinho, który miał przecież rzucić świat na kolana.

Uprzedzimy fakty, które znacie: nie pykło. Nie dajemy się zwieść triumfowi w Copa America 2007 czy też zgarnięciu Pucharu Konfederacji; jasne, byli lepsi niż ci obecni, mieli grajcarów naprawdę bardzo, bardzo dobrych, ale nie przeskoczyli bariery ćwierćfinału mistrzostw świata, a to jest zarzut, którego nic nie może zatuszować. W 2006 wsparci kilkoma doświadczonymi (Cafu chociaż miał 36 lat), w 2010 bardziej na własny rachunek, ale z tym samym efektem. To pokolenie zawiodło, i choć w jakimś sensie dotyczy to również Ronaldinho, to jednak grał tak istotną rolę w 2002, że jakoś chce się jego z tej krytyki wyłączyć (szczególnie, że w RPA nie wystąpił).

Ludzie od noszenia fortepianu, czyli następcy następców jeszcze słabsi

brazil-1x7

Nie da się ukryć: to jest epoka Brazylii Neymara. Wokół tego piłkarza jest zbudowana reprezentacja Canarinhos, to on pociąga tu za sznurki. Jedyny piłkarz mogący nawiązać do starych wyg z mistrzowskiego okresu. Ta sama półka co oni, bez dwóch zdań, bo można nie lubić Neymara, ale nie doceniać jego wartości to brak elementarnej wiedzy o piłce.

Jednak jego Brazylia to porażka. Po prostu. Copa America w 2011 – słabiutka gra, mało skuteczna, a potem ta tragedia podczas serii jedenastek, gdzie Canarinhos nie trafili ani razu i skompromitowali się doszczętnie. Puchar Konfederacji w 2013 może i wygrany, ale powiedzmy sobie jasno – w perspektywie tylko zwiększył ból. Bo Brazylijczycy rozbudzili wówczas nadzieje całego narodu, a to wszystko zostało brutalnie przekreślone przez Mineirazo. Teraz mamy tylko kontynuację frustracji, czego dowodem przesłaby turniej Copa America. Z twarzą drużyny wyrzuconą z turnieju, z z zespołem ofensywnych ogórasów, którym Polska mogłaby wypożyczyć trzeciego napastnika, a ten grałby w Canarinhos pierwszej skrzypce.

***

Łatwo dostrzec, która Brazylia działała na wyobraźnię, o której chce się opowiadać, nad którą chce się pochylać i do której chce się wracać. Uderza jednak, że jak się tak dobrze zastanowić, to Canarinhos od blisko dekady pozbawieni są swojej magii, nie przyciągają już tak jak w swoim złotym okresie między 1994 a 2002. To była ich era, a tak się złożyło, że wielu z nas wychowując się w trakcie jej trwania siłą rzeczy wzięło wielkość Brazylii za pewnik.

Otóż, jak łatwo zauważyć, i czego mamy kolejny dowód pewników w futbolu nie ma żadnych, szczególnie w tak długiej perspektywie. Nadeszło słabsze pokolenie (choć wciąż z potencjalnymi megagwiazdami), a potem kolejne jeszcze bardziej wyjałowione z ofensywnego talentu, można je wręcz nazwać pokoleniem Washingtonów i Edilsonów, tylko rozpowszechnionych i występujących z przymusu w znacznie donośniejszych rolach.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...