Są piłkarze, którzy swoim zachowaniem, życiorysem, ale też postawą na boisku po prostu nie mogą wzbudzać negatywnych emocji. Alessandro Del Piero, Paolo Maldini, Andrea Pirlo. I oczywiście Raul. Największa legenda Realu Madryt naszych czasów. Żywy symbol Blancos, wyborny strzelec, fantastyczny piłkarz i chyba przede wszystkim dobry człowiek. Aż trudno uwierzyć, ale dziś obchodzi już 38. urodziny.
A jeszcze nie tak dawno brylował w ataku z Fernando Morientesem, albo pracował do pary z Ronaldo. Oczywiście tym Brazylijskim. A potem w bardzo mętnej atmosferze odchodził z klubu, któremu oddał przecież całego siebie. Podobnie jak kilka lat wcześniej Fernando Hierro, po cichu, bez wielkiej pompy, honorowo. W Madrycie nikt nie był w stanie obiecać mu wyjściowej jedenastki, a patrzenie na Raula grzejącego ławę nie było sprawą łatwą. Wydawało się, że pozostanie Blanco do końca. Trudno było wyobrazić sobie go w innych barwach. A jednak, górę wzięła sportowa ambicja i biały zamienił na niebieski, trafiając do Schalke.
Pamiętajmy, że Raul uciszał Camp Nou zanim to jeszcze stało się modne.
W Niemczech również zostawiał za sobą pozytywne fluidy. Oprócz tego, że będąc po trzydziestce od razu został jedną z gwiazd Bundesligi, to był też przykładem dla młodych. Od zawsze w stu procentach profesjonalny. Nawet kiedy wylądował na Półwyspie Arabskim, zawsze zostawał i dodatkowo ćwiczył po treningach, kompletnie zawstydzając młodych Katarczyków. – Dawał kapitalny przykład. Raul nigdy nie powiedział: ej, młody, skocz mi po piłkę, bo grałem w Realu Madryt. Często było na odwrót. Sam podawał ją chłopakowi i mówił: strzelaj, ja popatrzę i postaram się podpowiedzieć – opowiadał nam Wojciech Ignatiuk, który miał przyjemność pracować z nim w Al-Sadd.
Nie będziemy pisać o tym, że jako nastolatek przeniósł się z Atletico do Realu z powodu likwidacji grup młodzieżowych. Ani tego, że po każdej zdobytej bramce całował obrączkę. To wie każdy. Napiszemy, że był piłkarzem wyjątkowym, wielozadaniowym, niebywale wszechstronnym. Wielkim sportowcem i nieprzeciętnym człowiekiem. Brzmi trochę jak nekrolog, ale umówmy się, że w New York Cosmos to już bardziej zabawa niż poważny futbol.
Jedyne czego może żałować, to że spóźnił się na największe sukcesy reprezentacji Hiszpanii i nigdy niczego z nią nie wygrał.