Peter Sagan kilka lat temu był najlepszym kolarzem szosowym świata. Jego trzy mistrzostwa globu z rzędu to rekord, któremu zapewne długo nikt nie dorówna. 121 zwycięstw w zawodowej stawce to z kolei fenomenalny wynik, również plasujący go wśród najlepszych, podobnie jak siedem zielonych koszulek dla zwycięzcy klasyfikacji punktowej Tour de France. Ale ostatnie lata to dla Słowaka raczej pasmo rozczarowań: chorób, kontuzji, gorszych wyników. Dwa dni temu Peter pożegnał się z szosą, w planie ma teraz powrót do kolarstwa górskiego, od którego zaczynał karierę. W prawdopodobnie ostatnim sezonie na rowerze, chce się bowiem cieszyć jazdą. Na tym zresztą zależało mu zawsze.
“Przy nim wyglądamy jak juniorzy”
– Nigdy nie widziałem takiego kolarza. Nie sądzę, by ktokolwiek miał taką okazję. Jest pierwszym w swoim rodzaju, jedynym takim. Możesz od niego oczekiwać wszystkiego, bo jest w stanie wygrać, co tylko będzie chciał. Uważajcie na niego – mówił Ivan Basso, gdy Peter Sagan wchodził do świata zawodowego peletonu.
Włoch sugerował wtedy nawet, że Słowak może w przyszłości wygrać Tour de France. Tego Peter – choć w swojej karierze zakładał żółtą koszulkę lidera – nigdy nie był nawet bliski. Ale wtedy te słowa wcale nie były oderwane od rzeczywistości. Naprawdę wiele osób wierzyło, że Słowak może stać się w przyszłości kolarzem na Wielkie Toury.
Jako junior Peter łączył kolarstwo górskie z szosowym. – Trwało to tak do momentu, gdy dostałem propozycję od Liquigas, żeby zostać profesjonalistą na szosie. Powiedziałem sobie, że jeśli nie spodoba mi się na drodze, zawsze będę mógł wrócić – wspominał. Ale nie wrócił, bo nie czuł takiej potrzeby. Na asfalcie szybko pokazał się, jako jeden z największych talentów w dziejach. Dokładnie tak, jak Ivan Basso powiedział.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
A przecież Peter zaczynał skromnie. W juniorach lepiej szło mu w kolarstwie górskim, został tam nawet mistrzem świata. Na szosie często pokazywał się choćby w Polsce – gdzie rywalizował między innymi z Michałem Kwiatkowskim – ale rzadko wygrywał. W dodatku Słowacja jako kraj ogółem nie kojarzyła się z wielkimi kolarzami, nie miała też ani dużych klubów, ani przesadnie dobrze zorganizowanych struktur. Pisząc wprost: nie była najlepszym miejscem do szlifowania talentu.
W dodatku rodzice Petera – którzy poznali się pracując jako kelnerzy w jednej restauracji – nie byli krezusami i nie mogli sobie pozwolić na wielkie wydatki. Ojciec początkowo miał supermarket w Żylinie (z której Sagan pochodzi), ale gdy w mieście otworzyły się Tesco czy Carrefour, biznes szybko upadł. Zamiast tego wraz z żoną otworzył więc pizzerię i na niej zarabiał wystarczająco dobre pieniądze, by utrzymywać rodzinę. A tę miał całkiem sporą – Peter jest jednym z czwórki rodzeństwa.
Każdemu z nich trzeba było zapewnić szanse na rozwój pasji. A dobre rowery kosztują, wiadomo. Sagan początkowo jeździł na tańszych, z czasem jednak – gdy okazało się, jak zdolnym kolarzem jest – jego rodzice zainwestowali w lepsze, a wkrótce i on sam mógł sobie pozwolić na zakupy. Co nie oznacza, że nie natykał się na problemy.
– Zdarzyło się, że przed startem w Pucharze Słowacji czekałem na nowy rower, a ten nie zdążył dotrzeć na czas. Pożyczyłem rower od siostry, nie był najlepszy, ale wystarczający. Udało się wygrać. W Słowacji nie było łatwo się rozwijać, dlatego jestem dumny z siebie i mojej rodziny. Kolarstwo wybrał mój starszy brat, Juraj [przez lata zawodowy kolarz, towarzyszący bratu w wielu ekipach – przyp. red.], a ja poszedłem w jego ślady – wspominał Peter.
Kilka lat po tej wygranej w Pucharze, triumfował też w Polsce. Ale już nie w górach, a na szosie. W 2011 roku wygrał klasyfikację generalną Tour de Pologne, zgarniając też dwa etapy i pokazując, że niestraszne mu wzniesienia. To właśnie wtedy zewsząd zaczęły rozlegać się głosy, że Peter może stać się w przyszłości triumfatorem największych wyścigów świata. Choć on sam raczej tego nie oczekiwał.
– Czemu miałbym próbować coś takiego osiągnąć? Nigdy o tym nie myślę w ten sposób. Już osiągnąłem coś specjalnego. Chcę być po prostu sobą, nie robić to, czego chcieliby ode mnie inni – mówił już po latach. Dlatego w swojej karierze wybrał inną ścieżkę – sprintera, ale też znakomitego kolarza w pagórkowatym terenie. Specjalisty od jednodniowych wyścigów i etapowych zwycięstw, a także wygrywania koszulki dla najlepiej punktującego kolarza Tour de France. Bo to wkrótce stało się jego specjalnością.
Innymi słowy – człowieka, o którym Mark Cavendish, być może najwybitniejszy sprinter w dziejach, już niedługo mówił tak:
– Jest niezwykle, niezwykle dobry. Przy nim wszyscy wyglądamy jak juniorzy.
Gwiazda rocka
– Mam nadzieję, że wam się to podoba. Ja mam fun cały czas! […] Jesteśmy aktorami. Nie! Jesteśmy artystami! – mówił dziennikarzom Peter Sagan w trakcie jednego z Tour de France, gdy zdecydował się na niespodziewany atak. O sztuce zresztą opowiadał wielokrotnie, powtarzając, że dla niego ta ma różne oblicza. I sport też może nią być. A on zdecydowanie chciał być artystą, nie tylko kolarzem.
I w sumie to był. Właśnie to go zawsze wyróżniało.
Wielu uważa, że w pewnym momencie stał się zbawicielem kolarstwa. Na rowerze prezentował się bowiem zupełnie inaczej, niż wszyscy inni zawodnicy. – Pytacie mnie, jak pomogłem kolarstwu? Po prostu byłem sobą. Chcę, by ludzie cieszyli się życiem, wielu z nich w końcu odczuwa jego trudy – mówił wielokrotnie. A gdy pytano go, czemu tak różni się od reszty peletonu, polecał zastanowić się raczej nad tym, czemu w tej reszcie wszyscy są tak do siebie podobni.
Peter faktycznie od nich odstawał, przez całą swoją karierę. Wygrane celebrował jeżdżąc na jednym kole. Albo naśladował komiksowych bohaterów. Zdarzyło mu się podpisać własną autobiografię w trakcie trwania etapu Tour de France. I tak dalej, i tak dalej. Robił wszystko, żeby się wyróżnić.
– Ale nigdy nie chciałem przy tym być lekceważący dla innych. Zawsze myślałem po prostu o tym, żeby wygrywać, a przy tym cieszyć się jazdą. Więc na mecie naśladowałem Hulka czy nawet Forresta Gumpa i jego bieganie. To tylko dla funu, nie żeby naśmiewać się z rywali – mówił przed laty. Zresztą celebracje to część jego charakteru. A ten, zwłaszcza kilka lat temu, był zdecydowanie ekstrawertyczny.
Peter był dzieciakiem lat 90. Nie potrafił wysiedzieć w pokoju, potrzebował się z niego wyrwać tak szybko, jak to tylko możliwe. Szybko się nudził, szukał rozrywek. Bywało, że na wyścigi woził ze sobą sterowane radiowo samochodziki, którymi ścigał się z kolegami. Wszystko, żeby tylko jakoś zapełnić czas do startu.
A gdy ten się zaczął, chodziło już o to, by wygrywać. Raz po razie, w karierze udało mu się to w końcu 121 razy.
– Lubię wygrywać. Uwielbiam to uczucie, również dlatego uprawiam sport – mówił. Ale równocześnie podkreślał, że nie startuje dla samych wygranych. – W życiu są ważniejsze rzeczy od zwycięstw czy drugich miejsc. Przede wszystkim jeżdżę ze względu na pasję.
Tę ostatnią regularnie pokazywał. Zdarzało mu się przegrywać, bo starał się zrobić coś inaczej, akurat wpadł na jakiś absurdalny wręcz pomysł. Piekielnie długi sprint, zdecydowanie zbyt wczesny atak i wiele innych. Ale to właśnie czyniło go w świecie kolarstwa gwiazdą rocka – po prostu nawet, gdy przegrywał, robił to w sposób niezwykle widowiskowy.
– Uwielbiam zaskakiwać. Dlatego czasem atakuję, gdy nikt się tego nie spodziewa. Taktyka jest ważna, ale nie zawsze trzeba z niej korzystać – mówił. Takie podejście oczywiście nie jest dla każdego. Ale Saganowi najwidoczniej się opłacało.
Czy jeden z najlepszych mógł być jeszcze lepszy?
W karierze Peter wygrał między innymi dwa Monumenty, mnóstwo etapów dużych wyścigów (w tym dwanaście w Tour de France), a przede wszystkim – trzy mistrzostwa świata. O których mówił, że to najważniejsze triumfy w jego karierze.
Nie dziwi, przeszedł nimi do historii. Tylko kilku kolarzy osiągało podobne sukcesy, ale żaden nie zrobił tego bez przerwy. Sagan na mistrzostwach był najlepszy przez trzy lata z rzędu, za każdym razem wygrywając w innym stylu. A to wczesnym atakiem, a to znakomicie wyliczonym sprintem, a to wręcz rozpaczliwym depnięciem na pedały na ostatnich metrach. Nikt nie był w stanie go w tym czasie pokonać.
– Każde z tych zwycięstw jest dla mnie w jakiś sposób wyjątkowe. Pierwszego się nie spodziewałem, podobnie drugiego. Za trzecim razem wszyscy tego ode mnie oczekiwali. Nie było łatwo, ale to był wyjątkowy dzień – mówił po ostatnim z triumfów. A Bradley Wiggins na Twitterze napisał wówczas: “Zbawca kolarstwa! Ten człowiek jest w tej chwili większy niż ten sport. Gratulacje, Peter, jesteś prawdziwą legendą i jednym z największych w historii!”.
Trudno się było wówczas z Brytyjczykiem nie zgodzić. Sagan był gwiazdą, największą w peletonie. Fani go kochali – kochają zresztą do dziś. Ale bycie gwiazdą, i to w rockowym stylu, wiąże się też często z tym, że ma się nie tylko wzloty, ale i upadki. Peter też coś o tym wie. Przez lata nieco sobie nagrabił. Zdarzyło się, że wsiadł po pijaku na skuter, za co na trzy miesiące zostało mu odebrane prawko. Innym razem przepychał się z policjantem i go uszkodził, czego następnego dnia… w ogóle nie pamiętał. Bo i wtedy był pod wpływem.
Od dawna wiele osób zastanawia się, na ile styl życia Petera wpływa na jego jazdę i wyniki. I ile mógłby osiągnąć, gdyby był inny i lepiej się prowadził. Sam Sagan sugerował czasem, że może właśnie mniej, bo brakowałoby mu luzu, a wyścigi traktowałby zbyt poważnie i nakładał na siebie za dużą presję. Może i miał rację. A może nie. Tego się już nigdy nie dowiemy. Faktem pozostaje, że w pewnym momencie faktycznie był najlepszy na świecie, nawet kontrakt jaki otrzymał w ekipie BORA o tym świadczył – żaden kolarz nie zarabiał wówczas większych pieniędzy.
Do tego gdyby prowadził się inaczej, zapewne nigdy nie stałby się tak popularny. To jego przebojowość, chęć do bycia innym od reszty kolarzy, sprawiły, że fani tak go pokochali. Sam Peter wielokrotnie przywoływał zajęcia aktorskie, na jakie poszedł jako dzieciak. I mówił, że gdyby nie kolarstwo, może byłby dziś w Hollywood, bo aktorstwo nadal uwielbia i dobrze czuje się przed kamerą.
Ostatecznie jednak nawet lepiej na podium. Dlatego został kolarzem. A gdy ktoś mówił mu, że może stać się następnym Eddym Merckxem – co na początku kariery słyszał regularnie – odpowiadał: – Chcę być uważany za “pierwszego Petera Sagana”.
I to mu się udało.
Wypalenie
Przez lata Słowak był na szczycie. Ale w ostatnich kilku sezonach coś się zmieniło. Pandemia, problemy w życiu prywatnym, ale też generacja nowych wielkich talentów – Wouta van Aerta, Mathieu van der Poela, Tadeja Pogacara i innych – sprawiły, że dla Petera zabrakło miejsca na topie.
W 2020 roku Słowak wygrał raz, na 10. etapie Giro d’Italia. Rok później było lepiej, zaliczył pięć zwycięstw. W 2022 roku dwa, ale tylko jedno poza mistrzostwami kraju, na etapie Tour de Suisse. W tym sezonie w World Tourze nie triumfował już ani razu. W wywiadach w tym okresie wielokrotnie mówił, że stracił motywację do treningów i w pewnym sensie po prostu się wypalił.
Niektórzy sugerują, że wszystko zaczęło się od 2018 roku, gdy po kilku latach związku rozwiódł się z żoną. Choć ich rozstanie przebiegło spokojnie i oboje nie mieli sobie w jego trakcie nic do zarzucenia, to oznaczało też, że Peter – kontynuujący karierę i jeżdżący po świecie – rzadziej widywał się z synem. – Straciłem już tak naprawdę pięć lat, gdy widywałem go po kilka dni, a potem przez dwa miesiące byłem daleko. Ważne jest dla mnie, by zobaczyć życie z innej perspektywy i móc spędzić z nim czas – mówił.
Do tego miał problemy zdrowotne, w ciągu roku kilkukrotnie zaraził się koronawirusem. Ten, jak wiadomo, potrafi zostawić spustoszenie w organizmie, a do tego Peter zwykle chorował na początku sezonu, gdy powinien budować formę.
– To wszystko nie było łatwe. Trudno było potem pozbierać się i kontynuować jazdę w sezonie – mówił sam Sagan. A z jego otoczenia coraz częściej dobiegały głosy, że Słowak jest wykończony i po prostu się tym wszystkim nie potrafi więcej cieszyć tak, jak robił to wcześniej. Kolarstwo szosowe w pewnym momencie straciło dla niego rozrywkowe walory, które wcześniej tak sobie cenił.
W końcu przyznał to nawet on sam.
– Przekroczyłem ten punkt jakieś trzy lata temu. Ale wtedy byłem jeszcze zbyt dobry, by skończyć karierę. Gdybym to zrobił, żałowałbym. Teraz jestem spokojny, robię to w zgodzie ze sobą. Gdy miałem 18 lat, cieszyłem się, że nie muszę już chodzić do szkoły. Teraz mam 33 i cieszę się, że rezygnuję z kolarstwa szosowego. Nie chcę do niego wracać. Cieszyłem się nim przez lata, ale teraz mam dość – mówił.
Rezygnacja z szosy nie oznacza jednak rezygnacji z kolarstwa. Peter nadal chce jeździć. Tyle że w innym terenie.
Powrót tam, gdzie się zaczęło
W swoim ostatnim wyścigu, Tour de Vendee, Peter Sagan czuł, że nogi go nie niosą. I choć rywalizacja zakończyła się sprintem, to nie walczył o wygraną, a rozprowadzał kolegę z zespołu. Może byłoby inaczej, gdyby nie to, że na kilka tygodni przed tym startem znów chorował. A tak oddał scenę innym zawodnikom. W sumie symbolicznie, choć wielu żałuje, że na stosunkowo małym wyścigu.
Bo i faktycznie, Peter Sagan nie odszedł z kolarstwa szosowego w wielkim stylu. Ale z rowerem ogółem pożegnać się jeszcze tak może. Jego celem są bowiem igrzyska olimpijskie w Paryżu. A środkiem do znalezienia się na nich ma być kolarstwo górskie. To, od którego zaczynał przed laty.
– Zawsze chciałem zakończyć swoją sportową karierę na rowerze górskim, ponieważ to na rowerze górskim wszystko się zaczęło. Pod koniec kariery czuję, że to jest coś, co naprawdę sprawia mi przyjemność i lubię to. Fajnie byłoby zwieńczyć to wszystko na igrzyskach w Paryżu. Nie chodzi o zdobycie medalu. To nie takie proste – mówił, gdy ogłaszał swoją decyzję.
W rowerze górskim Peter Sagan szuka więc tego, co utracił na szosie – radości z jazdy, atmosfery, która tak mu odpowiada.
– Kolarstwo górskie zawsze lubiłem bardziej i mi go brakowało. Uważam, że dla młodych zawodników istotniejsze powinno być jeżdżenie w górach, na torze czy BMX-ach, bo na szosie wszystko sprowadza się do osiągów i wattów, a to można wyćwiczyć i poza szosą – twierdził.
Z tymi ostatnimi słowami pewnie wielu by się nie zgodziło, ale ogółem Peter Sagan ma tu rację – przechodzenie z innych rodzajów kolarstwa na szosę to nie nowość. Podobnie jak ich łączenie. Ale powroty po latach? A to już trochę inna rzecz, zwłaszcza gdy wraca się w góry.
Choć Słowak nie próbuje tego po raz pierwszy. Już na igrzyskach w Rio de Janeiro wystartował właśnie w MTB. Trasę wyścigu szosowego uznał wtedy za idealną dla górali, więc ją odpuścił. Nie żałował, mimo że wygrał Greg van Avermaet, a więc specjalista od sprintów i klasyków, dokładnie tak jak Peter.
– Zaskoczyła mnie jego wygrana. Wyścig na igrzyskach bywa dziwny. Nie ma tak mocnej stawki, wiele zależy od nóg w danym dniu, sporo też od szczęścia. Greg miał i to, i to, ale złoto olimpijskie to coś, co zostanie z nim na zawsze. Ja swoją decyzję podjąłem już w styczniu i do startu w kolarstwie górskim się przygotowywałem. Niczego nie żałuję – mówił przed swoim startem.
Ten mu jednak nie wyszedł. Choć podchodził do niego bez wielkich oczekiwań, to zdawało się, że może zaskoczyć rywali. Ale utrudniły mu to defekty – dwukrotnie przebijała mu się opona. Jechał do końca, ale ostatecznie zanotował ponad okrążenie straty do zwycięzcy. – Przez lata poza MTB straciłem nieco techniki i mocy. Popełniłem kilka błędów, głupich ruchów, a to sprawia, że wypada się z wyścigu. Ale czy żałuję? Nie, myślę, że to było najwspanialsze doświadczenie, jakie przeżyłem w kolarstwie.
W Tokio nie chciał startować w MTB, bo uznał, że nie pomieściłby tego w kalendarzu. A ostatecznie w ogóle na igrzyskach się nie pojawił, leczył kontuzję. Teraz chce spróbować w Paryżu, gdyby udało mu się tam pojechać, znaczyłoby, że częściej na najważniejszej imprezie czterolecia startował w górskim terenie niż na szosie – na niej pojawił się bowiem w olimpijskiej rywalizacji tylko w 2012 roku w Londynie.
Czy to możliwe? Cóż, na pewno nie będzie łatwo.
Raz, że mistrzostwa świata w tym roku pokazały Peterowi, jak trudno będzie mu wspiąć się na najwyższy poziom. Mimo że odgórną decyzją – krytykowaną przez rywali – przesunięto go do pierwszego rzędu startujących, to jak sam przyznał, zupełnie mu to nie pomogło. Dojechał na 63. miejscu. Daleko za triumfującym Tomem Pidcockiem. Druga sprawa? Ranking olimpijski.
By dany kraj mógł wysłać swojego zawodnika do Paryża, musi być w nim co najmniej na 19. pozycji. Słowacja jest w tej chwili w czwartej dziesiątce zestawienia. Nawet gdyby Peter Sagan w przyszłym sezonie notował świetne wyniki, może się okazać, że te nie wystarczą. Ale też Słowak podchodzi do tego wszystkiego bez presji oczekiwań.
– Powrót do kolarstwa górskiego ma mi dać radość z jazdy. Chcę mieć też możliwość spędzenia więcej czasu z rodziną, przy jednoczesnych startach i czerpaniu funu z nich. Uwielbiam atmosferę tych imprez. Igrzyska? To trudna rzecz, muszę spróbować się zakwalifikować. Może uda się tam pojechać. Chciałbym tam być, ale przede wszystkim chcę się tym wszystkim cieszyć.
Czy więc Petera Sagana zobaczymy w olimpijskiej rywalizacji w Paryżu? Trudno odpowiedzieć, ale możliwe, że go tam zabraknie. Ale czy Słowak będzie żałować swojej decyzji? Zdecydowanie nie. W MTB będzie bowiem robić to, czego zawsze chciał i o co od zawsze mu chodziło.
Cieszy się kolarstwem.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Czytaj więcej o kolarstwie:
- Jumbo-Visma i dominacja. Takiej drużyny kolarstwo jeszcze nie widziało
- Freddy Maertens. Najlepsza Vuelta w dziejach, 30 lat spłacania długów i dwa mistrzostwa świata
- Raymond, Adrie i Mathieu. Jedna rodzina, trzech kolarskich mistrzów
- Tadej, Jonas i dwa rekordy Eddy’ego. Czy da się poprawić osiągnięcia Merckxa?
- Fausto Coppi. Pionier i skandalista stworzony dla kolarstwa
- Kolumbia, kolarstwo i Escobar. Jak starszy brat Pablo chciał wygrać Tour de France