Co jakiś średnio-słaby mecz na Copa America, to zastanawiamy się, czy bardziej usypiają nas trybuny, czy komentatorzy (chociaż dziś było nieźle). A może wszystko po trochu? Nieważne… Paragwaj spełnił oczekiwania i wygrał z Jamajką, ale jest to zwycięstwo przekonujące tylko po części. Długo dominowali po to, żeby pod koniec pożyczyć inicjatywę, co do złudzenia przypominało nam mecze jeszcze niedawnej reprezentacji Polski. Obijali poprzeczki, strzelali ze spalonych. A potem narażali się na bezsensowny stres.
W meczu podobnych drużyn nie ma co spodziewać się fajerwerków i przesadnej wirtuozerii, ale kilka akcji Paragwajczykom naprawdę wyszło. Szczególnie jedna, kiedy padł gol, a sędzia ostatecznie odgwizdał spalonego. Szybka klepka, gra z pierwszej piłki. Miód. W pamięci utkwił nam jeszcze soczysty strzał Roque Santa Cruza z fałsza. No i jedyna w meczu bramka Jorge Beniteza. Jak do tej pory prawdopodobnie najbardziej absurdalny gol w turnieju.
Wybaczcie, ale nie potrafimy wyobrazić sobie solidnego jamajskiego bramkarza. Biegacza, dilera, nawet piłkarza z pola – z trudem, ale jednak – tylko nie bramkarza. A Duwayne Kerr nie przyczynił się do zmiany naszego zdania. Miał czas. Mógł wywalić piłkę w aut. Mógł wykopać ją na orbitę. Ostatecznie mógł nawet zaczekać na nią w polu karnym. Ale nie. Wyszedł i odbił ją głową, a to po prostu nie mogło skończyć się happy endem. Nastrzelił biegnącego Beniteza i piłka trafiła do siatki.
Końcówka, jak już pisaliśmy, była dość nerwowa. Jamajczycy to bardziej atleci niż piłkarze. Wytrzymali lepiej fizycznie, starali się wydrzeć chociaż punkt i w końcowych minutach kilka razy było nawet dość blisko. Pisząc, że Paragwaj wygrał zasłużenie, nie mamy wyrzutów sumienia, ale zwycięstwo dzięki absurdalnemu farfoclowi bramkarza przynosi nieco mniej chwały niż po pięknie zdobytej bramce.