W kadrze był, ale nie odegrał większej roli. Były sezony, gdy za granicą radził sobie nieźle, ale nigdy nie przebił się z tym do szerszej publiczności. Co jakiś czas przyplątywały się do niego natomiast wpadki pozaboiskowe, które zaczęły przyćmiewać to, co robi na murawie. A wahadłowy Legii, biorąc pod uwagę posuchę na bokach w polskim futbolu, zaczyna się ocierać o formę może nawet reprezentacyjną.
Są piłkarze, których pozaboiskowe postrzeganie przesłania czasem to, co robią na boisku. Sympatycznemu, uśmiechniętemu i mającemu dystans do siebie zawodnikowi publika jest w stanie czasem wybaczyć więcej. Kto pohukuje przed kamerami, ten ma szansę uchodzić za charyzmatycznego, nawet jeśli koledzy z drużyny go za takiego nie uważają. Czasem jednak skłonność do pozaboiskowego pakowania się w różnego rodzaju problemy i aferki sprawia, że nie docenia się, co dana postać robi na murawie. Można chyba uznać, że przynajmniej do rozpoczęcia tego sezonu tak było z Pawłem Wszołkiem.
Afera familiadowa. Wypowiedzi w – wydawało się – słusznie minionym stylu „trener nie lubił Polaków” po odbiciu się od Unionu Berlin. Dziwne zmienianie zdania przy transferze do Hannoveru 96 sprzed lat. Wrogie przyjęcie przez fanów Legii po jego pierwszym podpisaniu kontraktu z tym klubem. Odkąd Wszołek pierwszy raz wyjechał z Polski w 2013 roku, fani zwykle przypominali sobie o nim przy okazji jakichś dziwnych wydarzeń. Ewentualnie pecha, gdy tuż przed Euro 2016 złamał rękę i nie pojechał na jedyny udany turniej Polaków w tym stuleciu.
NIESPODZIEWANY POWRÓT
Zrobił przyzwoitą karierę zagraniczną, bo za taką należy uznać pełny sezon rozegrany w Serie A i trzy lata regularnej gry w Championship. Jego powrót do Polski już w wieku 27 lat przyszedł dość niespodziewanie. A w Legii, mimo że znów zasadniczo nie zawiódł, też nie wysuwał się na pierwszy plan. Grał regularnie, notował dobre liczby, zwłaszcza w sezonie 2019/2020. Ale już w końcowej fazie pierwszego pobytu nie był niekwestionowanym numerem jeden. Po zmianie systemu przez Czesława Michniewicza na taki z wahadłowymi Legia frunęła po mistrzostwo dzięki atakom Josipa Juranovicia i Filipa Mladenovicia. Na osiem meczów kończących tamten sezon, Wszołek w siedmiu był rezerwowym. Gdy odchodził do Berlina, warszawianie tracili zawodnika pożytecznego, ale nie niezbędnego.
UDANY POWRÓT
Po nieudanym półrocznym pobycie w Bundeslidze wrócił już jako piłkarz kluczowy. Już w powrotnym debiucie trafił do siatki z Zagłębiem Lubin. W tamtej ratunkowej rundzie za Aleksandara Vukovicia uniósł ciężar wychodzenia z kryzysu. Sześć goli i trzy asysty w czternastu spotkaniach było najlepszym dowodem jego przydatności. Klub ze stolicy wrócił wtedy do grania czwórką z tyłu, Wszołek był klasycznym skrzydłowym, Juranovicia już nie było w klubie. Udało mu się tę formę przenieść także do drużyny budowanej przez Kostę Runjaicia i na pozycję wahadłowego. Choć w poprzednim sezonie wszelkie nagłówki przejął Josue, a część uwagi spływała jeszcze na Mladenovicia, Wszołek rozegrał już wówczas bardzo dobry sezon. I wtedy zdarzyło się mu też po raz pierwszy nosić opaskę kapitańską Legii.
GRACJA MASZYNY
Tym, co najbardziej charakteryzuje 31-letniego pomocnika, jest jego fizyczność. Nie ma tu mowy o skrzydłowym pełnym gracji, polotu, naturalnej żywiołowości. Ruchy Wszołka są maszynowe, jego postura sprawia, że przeciwników często bardziej taranuje, niż mija. Wydaje się idealnie skrojony pod pozycję wahadłowego, bo można go uznać za okaz zdrowia. Pod względem liczby wykonywanych sprintów był w poprzednim sezonie najlepszym graczem Ekstraklasy, średnio biegając w najszybszy możliwy sposób po siedemnaście razy na mecz. Był też w minionych rozgrywkach najszybszym graczem Legii. Łączy więc rzadką, a bardzo pożądaną umiejętność szybkiego biegania z wytrzymałością. Wejście na najwyższą intensywność biegu nie powoduje u niego konieczności długiego odpoczywania. Po jednym sprincie jest natychmiast gotów zebrać się do następnego.
OKAZ ZDROWIA
Co warte podkreślenia, jak na zawodnika grającego na bardzo eksploatującej fizycznie pozycji, ekstremalnie rzadko ma problemy zdrowotne. W języku angielskim funkcjonuje powiedzenie availability is the best quality. Dostępność to największy walor. Liczba rozegranych minut często jest dość niedocenianym w piłce wskaźnikiem, a świadczy o dobrym zdrowiu, umiejętności szybkiej regeneracji i oczywiście wygrywaniu rywalizacji na swojej pozycji. Wszołek jest pod tym względem wzorem.
Od powrotu z Berlina opuścił tylko trzy mecze z powodu problemów zdrowotnych. W minionych rozgrywkach wystąpił we wszystkich 34 spotkaniach, tylko trzy razy zaczynając je na ławce. Więcej minut od niego uzbierał tylko Josue. Legia nie ma dla niego naturalnego zmiennika. Ramil Mustafajew, mogący grać na tej pozycji, zerwał więzadła krzyżowe. Makana Baku częściej jest wykorzystywany na lewym wahadle. Wszołek jednak na razie ani nie potrzebuje odpoczynku, ani nie wypada ze względów zdrowotnych. A to dla klubu wielki atut. Nie licząc feralnego pół roku w Berlinie, od sezonu 2015/2016 zawsze rozgrywa ponad połowę możliwych minut.
DUŻE ZAGROŻENIE OFENSYWNE
Daje przy tym zespołowi konkrety. Nie jest zawodnikiem przesadnie efektownym, ale za to nad wyraz efektywnym. Od powrotu do Legii zanotował 14 goli i 17 asyst, co w przeliczeniu na rozegrane minuty daje bezpośredni udział przy golu co 158 minut, czyli w co drugim meczu. A przecież są jeszcze udziały przy bramkach, które do tych statystyk się nie łapią, jak ten z ostatniego spotkania z Ruchem Chorzów, gdy wystawił piłkę idealnie do Macieja Rosołka. Ten skiksował, przypadkiem asystując Marcowi Gualowi. Wszołek teoretycznie został z niczym, ale są narzędzia, by taki wkład zmierzyć. Pod względem xgbuildup, czyli tego, jak jego zagrania zwiększają szansę na zdobycie bramki przez zespół, Wszołek należał do grona 17% najbardziej niebezpiecznych zawodników w lidze.
WAHADŁOWY Z PIERWSZEJ LINII
Były (?) reprezentant Polski zwraca uwagę w niektórych zestawieniach, które niekoniecznie kojarzą się z wahadłowymi, często traktowanymi jako skrajnymi obrońcami. Aż dziewięć razy był łapany na spalone, co pokazuje sposób jego gry i regularne ustawianie się w pierwszej linii, równo z obrońcami przeciwnika. Według WyScouta był trzeci w lidze pod względem kontaktów z piłką w polu karnym. A partnerzy aż 43-krotnie znajdywali go w tercji ofensywnej, czyli w bezpośredniej okolicy bramki przeciwnika. Tylko Josue z zawodników Legii go pod tym względem wyprzedzał. Do tego odznaczał się zadziwiająco dobrą grą w powietrzu. Jego 186 centymetrów to oczywiście słuszny wzrost, ale nie taki, który siałby popłoch wśród zwykle przynajmniej równie rosłych stoperów. Legionista ma jednak świetne wyczucie momentu, w którym powinien wyjść w powietrze i stref, w których powinien się znajdować. Efektem tego było wygranie aż 78% pojedynków powietrznych i strzelenie czterech goli głową. Nikt w Ekstraklasie nie zdobył w ten sposób więcej bramek.
SPORA SKUTECZNOŚĆ DZIAŁAŃ
Z wielu liczb Wszołka bije zresztą spora skuteczność działań. Nie był wśród najczęściej strzelających, ale 43% jego uderzeń kończyło się golami. Pod względem bramek oczekiwanych przeliczonych na liczbę strzałów był najlepszy w lidze. Co oznacza, że nie strzelał, żeby spróbować, tylko żeby trafić. W tercji ofensywnej, tam, gdzie jest najgęściej od obrońców i gdzie doskok przeciwnika jest najagresywniejszy, wykazywał się 78-procentową celnością podań. Nie był wśród najczęściej dryblujących, częściej można go spotkać w czołówkach klasyfikacji biegów progresywnych, czyli po prostu połykania z piłką kolejnych metrów. Ale gdy już wchodził w pojedynki, w 2/3 przypadków wychodził z nich zwycięsko. Miał trzy asysty drugiego stopnia i był trzeci pod względem liczby podań bezpośrednio poprzedzających strzał. Wszołek nie znika, nie przechodzi obok meczów, nie wyłącza się. Nieustannie nęka obronę i stanowi arcyważne wsparcie dla napastnika.
Na radarze ze StatsBomb za poprzedni sezon widać wyraźnie jego atuty i słabości. W niektórych względach, jak wkład w budowanie zagrożenia pod bramką rywala, pojedynki powietrzne, przechwyty czy odbiory jest w czołówce ligi. Jeśli chodzi o zakładanie pressingu czy wprowadzanie piłki w tercję ofensywną wypada blado, choć to akurat wynika z taktyki Legii – Wszołek częściej ustawia się w tercji ofensywnej jako adresat diagonalnych podań, a nie jako ktoś, kto wpada z piłką w pole karne.
MOCNE WEJŚCIE W SEZON
Dwa rozegrane przez Legię mecze w tym sezonie ligowym to jeszcze za mała próbka, by analizować szczegółowe dane. Już można jednak odnieść wrażenie, że wpływ Wszołka na warszawski zespół jeszcze się zwiększył. Dwie asysty z ŁKS-em, świetny mecz z Ruchem, gol i dwie asysty w rywalizacjach z Ordabasami. Także w przegranym spotkaniu z Austrią stanowił główny atut w ofensywie, choć akurat tam zabrakło mu skuteczności. Wahadłowy jest jednak piłkarzem, na którym można polegać, po którym zawsze wiadomo, czego się spodziewać. Nie ma trudnych do wytłumaczenia dołków formy. Wchodzi na boisko i robi swoje kilkadziesiąt razy na sezon. Z całą pewnością można go nazwać jednym z najrówniejszych piłkarzy w lidze.
POSUCHA NA BOKACH
Wszołek z różnych, przywołanych na wstępie, powodów nie ma wielu orędowników. Przy posusze panującej w polskim futbolu na skrzydłach, może jednak przyjść moment, w którym trzeba będzie zacząć o nim rozmawiać także w kontekście reprezentacji. Z racji wieku, ale też piłkarskich ograniczeń, Wszołek nie będzie już jej przyszłością. Może jednak być teraźniejszością. Doraźnym lekarstwem na problemy. W czasach Kamila Grosickiego i Jakuba Błaszczykowskiego w szczytowej formie polski futbol mógł sobie pozwolić na lekceważenie Wszołka. W czasach jednak, gdy skrzydłowi notorycznie zawodzą, nie stanowiąc żadnego atutu, gdy, jak Nicola Zalewski, Jakub Kamiński i Przemysław Frankowski, nie potrafią przenieść formy klubowej na reprezentację, trudniej już machnąć ręką na kogoś takiego. Zwłaszcza gdy nie wiadomo, jak potoczy się zagraniczna kariera Michała Skórasia albo niepewne są losy Przemysława Płachety czy Kamila Jóźwiaka. I gdy Raków Częstochowa oraz Lech Poznań wystawiają na bokach obcokrajowców.
PIŁKARZ, KTÓRY NIE KALKULUJE
Jeśli szukać w naszej lidze kandydatów do kadry nie na kiedyś, ale na dziś, na jesienne ratowanie eliminacji, wielu sensowniejszych opcji niż doświadczone i zgrane karty jak Kamil Grosicki czy Paweł Wszołek się w niej nie znajdzie. Tyle że Grosicki w tych dyskusjach o doraźnym wsparciu regularnie powraca, a Wszołka, jako tego, który w kadrze nigdy poważniej nie zaistniał (dwa występy w podstawowym składzie w meczach o punkty, ostatni siedem lat temu), nikt się specjalnie nie domaga. Być może jednak czas przestać patrzeć na przynależności klubowe, potencjał rozwojowy i ogólne dobre wrażenie, a zacząć stawiać na tych, którzy nie kalkulują: gdy widzą przed sobą przestrzeń, to w nią biegną, gdy stanie przed nimi rywal, to go taranują, a gdy jest okazja do strzału, strzelają. Wszołek nie jest raczej typem lidera przed kamerą, ale jest typem piłkarza, który tydzień w tydzień na boisku rzetelnie wykonuje swoją robotę niezależnie od okoliczności. Warto to docenić, nawet jeśli kiepsko wypada w Familiadzie.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Sokół Ostróda jak feniks. Spłonął, a teraz próbuje powstać z popiołów
- Lublinianka jako symbol miasta przeklętego piłkarsko
- IsAmU: – Przy wysokim prowadzeniu wejdę na boisko i nagram film
- Kłamstewka. Patologia w Błoniance Błonie
fot. NewsPix.pl