Reklama

Święty-Ersetic: Przykro było słuchać, że się skończyłam i nic już ze mnie nie będzie

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

07 czerwca 2023, 15:01 • 14 min czytania 8 komentarzy

Justyna Święty-Ersetic nie ma w ostatnich latach łatwo. Rok temu – jak sama przyznaje – była bliska zakończenia kariery. W tym złapała uraz, gdy wszystko wydawało się zmierzać w dobrą stronę. W rozmowie opowiada nam o obu tych sytuacjach, a także o nowej grupie treningowej – z młodszą od niej o 11 lat Kornelią Lesiewicz, o tym, że lubi się pomordować na treningach, o przygotowaniach do mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich, a także o tym dlaczego jeszcze w ogóle biega. Zapraszamy na wywiad z jednym z filarów polskich 400 metrów.

Święty-Ersetic: Przykro było słuchać, że się skończyłam i nic już ze mnie nie będzie

SZYMON SZCZEPANIK: Z powodu kontuzji byłaś wielką nieobecną podczas 69. ORLEN Memoriału Kusocińskiego. 400 metrów to konkurencja która nie wybacza najmniejszego urazu?

JUSTYNA ŚWIĘTY-ERSETIC: Myślę, że tak jest w każdej konkurencji. Gdziekolwiek pojawia się uraz, nie możesz w stu procentach trenować. Na zawodach, zamiast być skoncentrowanym na tym, co trzeba zrobić na bieżni, myślisz o tym co boli i przeszkadza. Czy dobiegniesz czy może twój stan się pogorszy? Stąd podjęłam decyzję o odpuszczeniu. Było mi przykro, bo uwielbiam startować w Chorzowie, czuję się tam jak u siebie. Jednak był to słuszny ruch.

W trakcie przygotowań do sezonu letniego poszłaś tropem Natalii Kaczmarek, opuszczając sporo występów halowych. Nie było cię na przykład podczas halowych mistrzostw Europy w Stambule.

To była świadoma decyzja. Trener już w listopadzie powiedział mi, że co by się nie działo, to nie wystartuję w docelowej imprezie sezonu halowego. Dla mnie to była dziwna sytuacja, bo tak naprawdę po raz pierwszy w życiu odpuszczałam główne zawody.

Reklama

Zastanawia mnie twoja reakcja na tę decyzję. W końcu w halowych mistrzostwach Europy zdobyłaś aż pięć medali.

W zeszłym sezonie miałam dużo problemów zdrowotnych, dlatego na początku podeszłam do tej informacji na spokojnie. Stąd też taka była decyzja trenera. Ale ja jestem typem sportowca, który lubi startować i czuć głód rywalizacji. Chcę być w jej centrum – na bieżni, nie na trybunach. Wolę brać w swoje ręce to, co się wokół mnie dzieje. Tym razem tak się nie stało. Myślałam, że dzięki temu dotrwam w zdrowiu do lata, ale niestety, pomimo odpuszczenia HME, to mi się nie udało.

Ogólnie jak oceniasz swoje przygotowania do sezonu letniego?

Wszystko szło w dobrym kierunku. Byłam zdrowa, normalnie trenowałam, wyjeżdżałam na zgrupowania zagraniczne gdzie mogłam rozwijać dużo większe prędkości, niż w Polsce. Trener Aleksander Matusiński szukał dla mnie sparingpartnerów. Ćwiczyłam wspólnie z Kajetanem Duszyńskim, a także ze sprinterkami Madzią Stefanowicz czy Martyną Kotwiłą. Starałam się dogrywać w trakcie treningu z nowym narybkiem trenera – Kornelią Lesiewicz. To bardzo mi pomagało, mogłam pokonywać swoje bariery. Wszystko szło we właściwym kierunku i mam nadzieję, że pomimo tego co teraz się dzieje, jeszcze wrócę na dobre tory.

Odmieniona grupa treningowa bardziej motywowała.

Reklama

Tak, bo została odmłodzona. Kiedy Kornelia w marcu przyszła do naszej grupy, to wprowadziła do niej dużo świeżości. Ja już zapomniałam jak to jest mieć dwadzieścia lat i posiadać w sobie ciągle tyle emocji. Wszędzie było jej pełno, ale to było fajne, bo ja też tego potrzebowałam. Wierzę w to, że nasza wspólna praca zaprocentuje.

CZYTAJ TEŻ: 69. ORLEN MEMORIAŁ KUSOCIŃSKIEGO. DOBRE WYNIKI… BEZ PUBLIKI

Trudno było złapać wspólny vibe? Pomiędzy wami jest spora różnica wieku.

Tak, dzieli nas 11 lat, ale dobrze się dogadujemy. Na pewno patrzę na parę spraw z innej perspektywy niż Kornelia, ale dzięki temu też fajnie się uzupełniamy. Ona sprzedaje mi nowinki, co dziś jest trendy i na topie, a ja dzielę się z nią wiedzą na podstawie swojego bagażu doświadczeń. To fajne uzupełnienie dla jednej i drugiej.

Z kim najbardziej lubisz spędzać czas podczas zgrupowań? Pytam już ogólnie o całą reprezentację lekkoatletyczną. W twoich social mediach widziałem, że sporo wygłupów robisz z Piotrkiem Liskiem. Konkurs stania na rękach i inne tego typu rzeczy.

Tak, to on zawsze jest prowodyrem tego typu sytuacji.

To mnie nie dziwi!

(śmiech) Piotrek zawsze ma jakieś szalone pomysły. Tak jak wspomniałam, jest teraz Kornelia, która nagrywa strasznie dużo rzeczy. Ona należy już do pokolenia TikToka i ciągle namawia mnie do tego, żebyśmy wspólnie coś nagrały. Być może nie do końca odnajduję się w takim świecie, ale na pewno jest to coś innego, nowego. Dzięki takim, mówiąc kolokwialnie pierdołom, obozy szybciej mijają i mamy czas na psychiczny odpoczynek pomiędzy treningami.

Domyślam się, że w porównaniu do poprzedniego roku, obecne przygotowania były lepsze. Bo sezon 2022 to osobny temat, o którym jeszcze pomówimy.

Były lepsze pod tym względem, że w końcu nic mi nie dolegało i trenowałam w spokoju, zdrowie mi dopisywało. Poza tym w obecnym sezonie wraz z trenerem troszkę zmieniliśmy sposób treningu. Pracowaliśmy nad tym co gdzieś ciągle u mnie kuleje, czyli poprawą pierwszej części dystansu. Skupiliśmy się na elementach dynamicznych, szybkości. Stąd obecny okres przygotowawczy był troszkę inny. Jaki będzie tego rezultat? Mam nadzieję, że zobaczymy już niedługo.

A ty sama w sobie odczuwasz zmiany w przygotowaniach? Wracając do osoby Kornelii Lesiewicz, domyślam się, że ona nie może trenować dokładnie tak jak ty i odwrotnie.

Na pewno są różnice. Ja jednak muszę zwracać większą uwagę na regenerację, bo mój organizm nie wraca do pełni sił tak, jak pięć-dziesięć lat temu. Nie jestem w stanie narzucić sobie takich obciążeń jak kiedyś. Ale generalnie, wszystko pozostało tak, jak było. Na pewno w porównaniu do Kornelii występuje różnica w moich treningach. Zwłaszcza, że ona w poprzednim sezonie także inaczej pracowała. Więc czasami zazębiamy się tak, że ja biegam dłuższy dystans, a Kornelia krótszy żebyśmy się mogły spotkać gdzieś pośrodku.

Powiedziałaś, że twój organizm potrzebuje więcej czasu na regenerację. A są jakieś pozytywy w treningu, wynikające z tylu lat startów na bieżni? Na przykład jesteś mądrzejsza o pewne doświadczenia, które pomagają ci się przygotować do występów.

Powinnam być o nie mądrzejsza. Jednak pomimo lat, ciężko nauczyć mi się cierpliwości i spokoju. Lubię brać to, co jest tu i teraz. Chciałabym mieć wszystko od razu. Zacząć bieganie w sezonie z wysokiego pułapu. A w moim przypadku muszę zazwyczaj uzbroić się w cierpliwość i poczekać na swój moment.

Domyślam się, że nawet drobna kontuzja to dla ciebie mordęga, bo nie możesz usiedzieć w miejscu.

Tak, tym bardziej, że to już trzeci rok z rzędu kiedy coś się dzieje. I to przeważnie w momencie kiedy powinnam zaczynać sezon. To bardzo frustrująca sytuacja. Chciałabym pokazać to, nad czym pracowałam przez cały okres przygotowawczy. Tymczasem ponownie zostaję sprowadzona do parteru. Muszę uzbroić się w cierpliwość, szukać treningów zastępczych, kombinować żeby później było dobrze.

Przejdźmy do nieszczęsnego dla ciebie 2022 roku. Czytałem twoją rozmowę z Michałem Chmielewskim na TVP Sport w której mówiłaś, że byłaś blisko zakończenia kariery. Kiedy teraz z tobą rozmawiam, to trudno mi w to uwierzyć, bo wręcz emanujesz energią do działania.

Nie wiem, czy zakończyłabym karierę, ale to co się działo w ubiegłym sezonie, przede wszystkim wykańczało mnie psychicznie. To był kolejny rok z rzędu, kiedy byłam skupiona na celu, wiedziałam, co chcę osiągnąć, po co trenuję i do czego dążę. Ale jak zdrowie wysiadło, to nie byłam w stanie pokazać tego na bieżni. Kiedy tylko zdołałam się odbudować, to za chwilę ponownie musiałam się cofnąć. To było bardzo bolesne. Wcześniej każdy start był dla mnie przyjemnością, wtedy schodziłam z bieżni ze łzami w oczach. Nie miałam momentu, w którym bieganie sprawiałoby mi frajdę. Było wręcz przeciwnie – z biegu na bieg i z treningu na trening ono coraz bardziej mnie dołowało. To był bardzo ciężki okres w mojej karierze.

To też cecha charakteru wielu sportowców, że mimo problemów trudno jest odpuścić rywalizację. Trzeba się spiąć w sobie.

I to jest zarówno moją wadą, jak i zaletą. Być może gdybym rok temu szybciej zakończyła starty, to nie musiałabym się tak męczyć. Ale mój piekielny charakter mi na to nie pozwolił. Dochodził upór, chęć ciągłego podejmowania ryzyka, że może się uda, może warto spróbować.

Jesteś tak dobra, jak twój ostatni występ – użycie tego sloganu w twoim przypadku według mnie jest wysoce niesprawiedliwe. Przekreśla wiele lat wyrzeczeń, ale też wspaniałych biegów i wielkich sukcesów. Jednak wielu kibiców i ekspertów lubi spoglądać na wyniki zero-jedynkowo.

To jest przykre, bo ludzie nie wiedzą o tym, co dzieje się w środku. Ja miałam wiele udanych lat w lekkiej atletyce. Zeszły rok był w moim wykonaniu słaby i jestem tego świadoma. Ale przykro było słuchać o sobie, że już się skończyłam, że ze mnie już nic nie będzie. A naprawdę mało osób wiedziało, z czym po drodze musiałam się borykać podczas ubiegłego sezonu. Ile musiałam poświęcić zdrowia i życia prywatnego, by i tak znaleźć się w tym miejscu w którym jestem. Jesteśmy tylko ludźmi. Zdarzają się nam kontuzje i gorsze dni.

To nie jest tak, że wychodzimy na zawody i stwierdzamy, że akurat dziś nam się nie chce. Poświęcamy całe życie, by osiągać jak najlepsze wyniki, ale miejsca na podium są trzy. Trenują tysiące osób, ale bycie najlepszym udaje się tylko garstce.

Twoje sukcesy miały wielu ojców, ale porażka okazała się sierotą.

Coś w tym jest.

Co przeważyło za tym, że nie zdecydowałaś się zakończyć kariery? Powiedziałaś o swoim diabelskim charakterze, ale czy były inne czynniki? Na przykład wsparcie ze strony rodziny.

Przede wszystkim zaważyło to, że jeszcze nie czuję się sportowcem spełnionym w stu procentach. Mam medale z igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata czy Europy, ale w dalszym ciągu uważam, że stać mnie na więcej. Ale pragnę to udowodnić nie komuś, tylko wyłącznie sobie.

Z pozytywnych informacji na temat tego, co działo się w międzyczasie – zostaniesz ciocią, gratulacje!

Tak jest, dziękuję!

Jestem ciekaw, co na to twój mąż Dawid. Czy aby nie mówi „no widzisz, zaczynałaś biegać z Gosią Hołub-Kowalik, ty jeszcze biegasz, a ona powiększy rodzinę”.

(śmiech) Dużo osób teraz mówi, że ja i Gosia zawsze we dwie szłyśmy tak samo, bo obydwie wychodziłyśmy za mąż w tym samym roku – i to tydzień po tygodniu! Więc teraz dopowiadają sobie, że skoro ona zaszła w ciążę, to ja też pewnie zaraz będę miała dziecko. Oczywiście cieszę się z jej szczęścia, ale ja jeszcze planuję spełnić się w sporcie. Myślę, że mój mąż to rozumie, albo przynajmniej stara się zrozumieć.

Powiedziałaś o tym, że jeszcze nie czujesz się spełniona jako biegaczka. Skąd sportowiec o twoich sukcesach czerpie motywację? Jesteś mistrzynią i wicemistrzynią olimpijską, zdobywałaś medale mistrzostw świata i Europy. Mogłabyś pewnego dnia wstać i powiedzieć, że w sumie to już nic nie musisz.

Teoretycznie mogłabym, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. Dalej chcę się sprawdzać na tle konkurencji. Im więcej osiągam, tym więcej pragnę. To być może pazerność na sukces. Poza tym przez wiele lat to, że mogę wyjść na trening i doprowadzić się do agonalnego stanu, przekraczać własne granice, naprawdę sprawiało mi frajdę. Choć wiem, że ktoś kto słucha tego z boku, może pomyśleć sobie, że to masochizm i coś mi nie do końca styka w głowie. (śmiech) Jestem osobą, która potrzebuje adrenaliny i myślę, że to w dalszym ciągu mnie napędza.

Przez wiele lat byłaś liderką naszej sztafety damskiej 4 x 400 metrów. Teraz to miano należy do Natalii Kaczmarek. Zastanawiam się czy łatwiej jest uciekać, czy jednak gonić stawkę, bo to cały czas motywuje do ciężkiej pracy?

Jedna i druga sytuacja to ciężkie zadanie, ale zawsze to dobrze, że jest w tym odpowiednia motywacja. Nieważne czy uciekasz, czy gonisz stawkę, ciągle jest co robić. Więc pod tym względem ciężko mi się jednoznacznie określić.

Pozostając w temacie uciekania i gonienia, na którym torze wolisz biec? Pierwszy, ósmy, a może któryś ze środkowych?

W środku jest najlepiej, ale ja jestem typem biegaczki, która woli gonić niż uciekać przed stawką, stąd wolałabym jedynkę.

A wasza pogoń za srebrnym medalem olimpijskim, zakończona w Tokio, jaka to była dla ciebie droga?

Długa, piekielnie trudna, z wieloma wybojami na samym końcu, ale na szczęście zakończyła się tak, jak sobie to wyobrażałyśmy. Albo nawet jeszcze lepiej.

Popularnie nazywa się was Aniołkami Matusińskiego. Ale być może wielu ludzi nie wie, że pod względem samych treningów to nie do końca tak to wygląda.

Tak naprawdę każda z nas trenuje na swoich planach i ma innego trenera. Kiedyś częściej spotykałyśmy się na zgrupowaniach, teraz jest ich troszkę mniej. Ale fajne jest to, że na przykład kiedy ja trenowałam z Gosią, to mogłyśmy się zgrywać, bo nasze treningi były bardzo podobne. Jednak generalnie dopiero przed docelową imprezą jesteśmy na jednym zgrupowaniu i tam ćwiczymy zmiany sztafetowe. Możemy także pobyć razem ze sobą i poczuć smak nadchodzącej rywalizacji.

Mimo wszystko potraficie spędzić ze sobą wiele dni w ciągu roku. Czy są momenty w których następuje przesyt wzajemnych kontaktów? Że myślisz sobie „nie no, laska, mam cię już serdecznie dość!”?

Może bywają takie sytuacje, ale nie przypominam sobie, byśmy z tego powodu jakoś strasznie się pokłóciły. Oczywiście zdarzają się teksty podobne do tego, o którym powiedziałeś, jednak mówimy je sobie w formie żartu. W stylu – dobra, fajnie było, ale cieszę się, że to koniec sezonu, bo już nie będę musiała oglądać twojej twarzy! (śmiech) Ale zaraz ten kontakt i tak się pojawia, chociażby przez telefon czy Skype’a. Wiadomo, jedna z drugą ma lepsze relacje niż z inną, ale najważniejsze że wzajemnie się lubimy i tolerujemy.

Wracając do trenerów, to akurat ty możesz określić się pełnoprawnym Aniołkiem Matusińskiego, który od wielu lat jest twoim szkoleniowcem. Jaki charakter ma trener?

Przygotowuje mnie od 2011 roku, więc od początku naszej współpracy minęło już ładnych parę lat. Trener jest osobą wyrozumiałą, słuchającą zawodnika, choć czasami śmieję się, że jak my, kobiety, on także miewa „te dni”. (śmiech) Ale jest bardzo zaangażowanym człowiekiem, który ciągle poszukuje innowacji treningowych. Nie jest zamknięty na swój pogląd, tylko cały czas się doszkala i myślę, że jemu samemu to sprawia frajdę. Później wprowadza tę wiedzę w moje życie treningowe.

Za trzy tygodnie wystartują Igrzyska Europejskie. Wyrobisz się z powrotem?

Na pewno taki był plan, bym wzięła w nich udział. Ale ciężko mi powiedzieć, co teraz będzie. Jak na razie zrezygnowałam z najbliższych startów i staram się reperować moje zdrowie. Jeżeli w dalszym ciągu będę czuła jakiś dyskomfort, to będę zmuszona wycofać się ze startu w Polsce. Pamiętajmy, że w sierpniu czekają nas mistrzostwa świata w Budapeszcie. Mam nadzieję, że tam z moim zdrowiem będzie już wszystko w porządku.

Mimo wszystko takie wydarzenie jak Igrzyska Europejskie zapewne sporo dla ciebie znaczy. W końcu lekkoatletyka odbędzie się na Stadionie Śląskim, więc niemalże u ciebie w domu.

Jestem bardzo dumna z tego powodu. Przyznam, że nigdy nie brałam udziału w Igrzyskach Europejskich, więc fajnie byłoby móc zaliczyć taką imprezę. Tym bardziej, że jest u nas – w Chorzowie. Słyszałam, że atmosfera która tam panuje, jest bardzo podobna do tej jaka panuje podczas igrzysk olimpijskich. Stąd chciałabym się tam znaleźć i zaprezentować przed własną, polską publicznością.

Wspomniałaś o mistrzostwach świata w Budapeszcie. W tym roku to będzie impreza docelowa?

Zdecydowanie, jednak trzeba pamiętać o tym, że wszystko to co dzieje się w tym sezonie, prowadzi nas do najważniejszego celu, którym są przyszłoroczne igrzyska olimpijskie.

Mówię o mistrzostwach świata, bo jednak macie na tej imprezie coś do udowodnienia pamiętając to, co w ubiegłym sezonie zdarzyło się w Eugene. Choć zapewne wszyscy wolelibyśmy zapomnieć o pechowym biegu eliminacyjnym w sztafecie damskiej 4 x 400 metrów i kontuzji Małgorzaty Hołub-Kowalik, a także czwartej pozycji sztafety mieszanej, której mogło pójść lepiej.

Myślę, że taka spina by udowodnić, że to, co stało się podczas mistrzostw świata w USA, było wypadkiem przy pracy, nastąpiła niedługo później, podczas mistrzostw Europy w Monachium. Obecnie staram się o tym zapomnieć, nie ma co do tego wracać. Wolę z chłodną głową podejść do kolejnej edycji tej imprezy i starać się robić to, co zazwyczaj robiłyśmy do tej pory. A wynik sam przyjdzie. Teraz już trochę śmieję się, że w Eugene coś wisiało w powietrzu. Tam od początku wszystko było na nie. Teraz będziemy chciały powrócić na dobre tory.

Powiedziałaś, że główny cel to Paryż. W takim razie jak sportowcy traktują sezon przedolimpijski?

Mistrzostwa świata w Budapeszcie to impreza docelowa i na niej teraz należy się skupić. Musimy walczyć tam na tyle, na ile wystarczy nam sił i zdrowia. Już gdzieś myśli się o tych igrzyskach, ale to nie jest tak, że skoro one będą za rok, to w tym sezonie odpuszczamy, bo igrzyska są najważniejsze. Oczywiście, Paryż jest mega ważny. Jednak mistrzostwa świata to możliwość sprawdzenia się ze światową czołówką. To fajny sprawdzian przed największą imprezą czterolecia.

Niemniej wieża Eiffla już gdzieś migocze w tle. Igrzyska olimpijskie rzeczywiście aż tak bardzo jarają sportowca?

To coś, co ciężko opisać słowami. Miałam możliwość uczestniczenia w trzech edycjach IO. Przyznam szczerze, że podczas moich pierwszych igrzysk w Londynie bardzo się tym wszystkim jarałam. To dla mnie było coś nowego – cała otoczka, magia, to jak wszyscy wzajemnie się wspierają. Wszędzie mnóstwo kibiców którzy ci dopingują, zapełnione stadiony… taka impreza jest raz na cztery lata i naprawdę nie można jej porównać z żadną inną.

Mam nadzieję, że igrzyska w Paryżu wrócą do formy jak sprzed pandemii. Pod względem wyniku Tokio było dla nas spełnieniem marzeń, ale nie ma się co oszukiwać, że cała otoczka związana z procedurami covidowymi i brak kibiców na trybunach odebrały im uroku. Dlatego mam nadzieję, że w przyszłym roku wszystko odbędzie się z dużą pompą, a fani będą z nami.

Tego ci życzę.

Dziękuję.

ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o innych sportach:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Ponad Śląskiem 715 klubów w Europie, czyli WKS najgorszy na kontynencie

AbsurDB
1
Ponad Śląskiem 715 klubów w Europie, czyli WKS najgorszy na kontynencie
Ekstraklasa

Trafił do szpitala, dostał drugie życie. Dziś Churlinov to bohater Jagiellonii z Kopenhagi

Jakub Radomski
0
Trafił do szpitala, dostał drugie życie. Dziś Churlinov to bohater Jagiellonii z Kopenhagi

Inne sporty

Komentarze

8 komentarzy

Loading...