Lubimy w futbolu historie filmowe, bo sam futbol jest mało wdzięczną historią do filmowania. Piłka nożna pisze takie scenariusze, że prawdziwi filmowi scenarzyści muszą naprawdę się nakombinować, by scenariusz nie przypominał tego familijnego kina na Polsacie, gdy pies strzela gola głową w 93. minucie na wagę zwycięstwa. I właśnie historia Kristoffera Velde zaczyna przypominać takie kino, gdy scenariusz z cyklu “nie, to nie ma prawa się wydarzyć”… dzieje się naprawdę.
Jesienią pięciokrotnie nominowaliśmy Norwega do jedenastki badziewiaków. Pojawiły się pomysły – i to takie wcale nie z czapy – by dać go do jedenastki największych leszczy całej rundy. Tylko świetne występy w Lidze Konferencji powstrzymywały kibiców Kolejorza od tego, by spakować go i siłą wywieźć na lotnisko Ławica i zapakować w najbliższy samolot do… właściwie dokądkolwiek. Byle już go nie oglądać.
Ale już wiosną Krzychu wygląda jak piłkarz. Mało tego – jak piłkarz regularny. Strzelił po golu w obu meczach z Fiorentiną. W szesnastu meczach w lidze strzelił siedem goli i zaliczył trzy asysty. Zaliczał ostatnie podania takiej klasy, jak te w ostatnim starciu z Cracovią, gdy podawał sobie zewniakiem na kilkanaście, a nawet na kilkadziesiąt metrów. Czarował, zachwycał, olśniewał. Nagle okazało się, że on naprawdę potrafi zrobić to, co robił podczas czwartkowych wieczorów w pucharach, również podczas “zimnych, deszczowych wieczorów w Kielcach”.
W meczu z Koroną strzelił dwa gole, zaliczył asystę. Jeśli nic tutaj spektakularnego się nie wydarzy, to trudno oczekiwać, by ktoś inny został piłkarzem maja. Bo generalnie w maju jego dorobek wygląda tak:
- vs. Cracovia – gol i dwie asysty, obie zewnętrzną częścią stopy
- vs. Raków – gol z karnego
- vs. Korona – dwa gole i asysta
Robi wrażenie.
Tak jak Velde przeszedł przeobrażenie z drewnianego chłopca w ligowego kozaka, tak i Podolski przez te blisko dwa lata w Ekstraklasie przeszedł przemianę. Pamiętacie to, co działo się po jego powrocie? Jakieś plotki o tym, że będzie grał tylko w meczach domowych, a na wyjazdy nie będzie zasuwał? Później wiarygodność przekazu pod tytułem “Poldi wrócił odcinać kupony” wzmocniła wieść o tym, że mistrz świata będzie też pomykał sobie na występy w niemieckim talent-show?
Wtedy mogła wykiełkować (i wykiełkowała) taka myśl, że facet pogra tu rok, strzeli ze dwa-trzy gole z dystansu, a później czmychnie. Tymczasem:
- w pierwszym sezonie strzelił dziewięć goli, zaliczył cztery asysty oraz trzy asysty drugiego stopnia, pięciokrotnie wylądował w jedenastce kozaków oraz miał drugą najwyższą średnią not w zespole (tylko Nowak wyżej)
- w drugim sezonie ma na koncie pięć goli, dziewięć asysty oraz trzy asysty drugiego stopnia, sześciokrotnie trafił do jedenastki kozaków, ma drugą najwyższą średnią not w zespole (po Yokocie, który zagrał tylko jedną rundę)
Dwie dwucyfrówki w klasyfikacji kanadyjskiej, ścisła czołówka zawodników Górnika, mocny kandydat do jedenastki sezonu. A na dodatek: przedłużony kontrakt o kolejne dwa lata.
No tu się po prostu wszystko klei. Narzekamy trochę w naszej kochanej lidze na deficyt postaci. Gości jednoznacznie kojarzonych z klubem X, którzy mają coś do powiedzenia i którzy mają autorytet w środowisku piłkarskim. Podolski bez wątpienia kimś takim jest. Nie ze wszystkimi jego słowami się zgadzamy, nie każdy mecz w jego wykonaniu nam się podoba, ale – cholera – to jest dziś biegający pomnik Górnika i ligi. Doceniajmy takich zawodników, bo wielu ich nie mamy.
Co poza tym w kozakach? Odnotujmy pierwszy naprawdę świetny występ Castanedy od powrotu do Polski. Yeboah i Koczerhin to już nasi stali bywalcy tego zestawienia. Mrozek – jak mawia klasyk – zareagował pozitiwnie na brak nominacji do nagrody dla najlepszego piłkarza sezonu. No i nacieszmy oczy Skórasiem, bo w sobotę gra po raz ostatni w tej lidze. A przynajmniej tego mu życzymy, by nie musiał za chwilę do nas wracać z podkulonym ogonem.
Jeśli chodzi z kolei o jedenastkę badziewiaków tej ostatniej kolejki, to mamy tu kilka nowych twarzy. Briceag do tej pory grał przecież przyzwoicie – może bez szału, ale był istotnym elementem tej układanki defensywnej, która wiosną wyglądała rzetelnie. Ale to, co robił z nim w piątek wspomniany już Velde… Aż bolało. Wykręcony przy pierwszym golu, przy trzecim już był chyba zajechany tym ciągłym pilnowaniem rywali i kompletnie odpuścił krycie.
Skoro już jesteśmy przy gubieniu krycia, to polecamy obejrzeć sobie akcję bramkową Radomiaka na 1:0 w starciu z Widzewem. To, co zrobił Kun, ładnie kiedyś określił złotousty Bobo Kaczmarek jeszcze za czasów Dyskobolii. “To, co ten piłkarz zaprezentował dziś, to statystyka i wypoczynek”. No i właśnie tak można skwitować grę w defensywie Kuna w Radomiu.
Jeszcze słówko o bronieniu, bo niektórzy byli zdziwieni tym, że Miedź tak katastrofalnie zaprezentowała się we Wrocławiu i snuli już teorie spiskowe. Niczego nie wykluczamy, natomiast nie jest chyba wielką sensacją, że klub, który przegrał osiemnaście meczów w tym sezonie, przegrał i dziewiętnasty, prawda?
Absolutny kabaret odstawiał w starciu ze Śląskiem kolega Gulen i dołączył tym samym do szerokiego grona legnickich obrońców, którzy załapali się do naszej jedenastki badziewiaków: Aurtenetxe, Matyni, Kostki, Martineza (pięć razy!), Caroliny, Masourasa oraz Velkovskiego. Prawdziwy badziewiacki all-stars!
Skoro już obronę mamy za sobą, to jeszcze słówko o ataku. Olaf Kobacki jest bowiem kolejnym dowodem na to, że tak często forowana teza “wincyj młodych Polaków z niższych lig, na pewno sobie poradzą w Ekstraklasie!” często jest nietrafiona. Weźmy choćby dwóch czołowych młodzieżowców 1. ligi z zeszłego sezonu, czyli Kobackiego i Dominika Piłę. Ten pierwszy miał swoje momenty, natomiast trudno rozpatrywać ten sezon chociażby jako średni. Z Piłą jest jeszcze gorzej, bo on w Lechii albo nie grał, albo udowadniał, że nie powinien grać więcej. Fajnie krzyknąć “przepłacamy obcokrajowców, dawać młodzież z 1. lub 2. ligi!”, ale to wcale nie jest tak proste, jakby mogło się niektórym wydawać.
WIĘCEJ NA WESZŁO: