Wrocław. Miasto pełne wrażeń. Jeśli planujecie weekend w stolicy Dolnego Śląska, proponujemy wypad na Wyspę Słodową czy spacer po miejscowym Rynku. Pod żadnym pozorem nie odwiedzajcie obiektu na Maślicach. Wiosną piłkarze Tadeusza Pawłowskiego grają taką padlinę, że niczego nie dopatrzyli się w ich grze nawet tacy entuzjaści ekstraklasy jak my. W sobotni wieczór do poziomu wrocławian dostosowali się osieroceni przez Sebastiana Milę zawodnicy Lechii Gdańsk.
Seba, na wstępie musimy wystosować apel. Unikaj głupich żółtych kartek przez które zabraknie cię w kolejnym meczu. Spotkanie Śląska z Lechią powinno być zapowiadane jako drugi powrót Mili do Wrocławia, ale z powodu zawieszenia reprezentant Polski obejrzał mecz przed telewizorem. Niestety, bo bez niego ta liga traci na atrakcyjności, o czym przekonują się gdańszczanie, a całą wiosnę z tą myślą biją się we Wrocławiu. Mila był dla Śląska postacią absolutnie kluczową. 38 (!) procent bramek strzelanych przez Śląsk w ostatnim czasie było albo jego autorstwa, albo zaliczał przy nich asystę. Bez Seby wrocławianie są najbardziej bezpłciowym zespołem tej wiosny i aż szkoda patrzeć, w jaki sposób można obrzydzić ligę. W sobotę znów przekonali się o tym kibice, którzy na drugi największy obiekt w Polsce przybyli w zatrważającej frekwencji 6986 osób…
Na myśl o pierwszej połowie zmagamy się z odruchem wymiotnym i zastanawiamy się, w jaki sposób zdzierżymy jeszcze dwa mecze Śląska w grupie mistrzowskiej. We Wrocławiu spotkały się dwa zespoły nastawione na kontrę, a jako że ani jedni, ani drudzy nie kwapili się do ataków, to nasi pretendenci do pucharów zostali w blokach. Sytuacji bramkowych w pierwszych 45 minutach zliczymy na palcach jednej ręki. Efektowny strzał Vranjesa w poprzeczkę, z najbliższej odległości przestrzelił Flavio i… to by było tyle.
Po przerwie Śląsk zagrał nieco agresywniej, a Portugalczyk znów zaznaczył swoją obecność na boisku. Flavio zrekompensował się za kompromitująco przestrzeloną sytuację sprzed przerwy i z dużo trudniejszej pozycji zapewnił gospodarzom zwycięstwo. W perspektywie całego meczu to lechiści byli lepszym zespołem, a wrocławianie sięgnęli po trzy punkty, które może w końcu pozwolą im znów uwierzyć, że JEDNAK potrafią grać w piłkę. Pluć w brodę może sobie Mila, pod którego nieobecność Lechia znacznie oddaliła się od czwartego miejsca. Piłkarze z Pomorza zaliczyli drugą z rzędu porażkę, a perspektywy na dwie pozostałe kolejki nie wydają się optymistyczne. W środę do Gdańska przyjedzie Legia, cztery dni później ekipę Brzęczka czeka wypad do Białegostoku.
Czyli puchary najprawdopodobniej we Wrocławiu. Na nieszczęście dla Śląska i wszystkich, którzy będą oglądać ich zmagania w Kazachstanach lub innych Azerbejdżanach.