To kronika bezradności. W połowie października Aleksander Łukaszenko przyznał publicznie, że Białoruś bierze udział w „specjalnej operacji wojskowej” na terenie Ukrainy, a reprezentacja Białorusi rozlosowana została do grupy eliminacyjnej Euro 2024. W połowie marca zaś europoseł Tomasz Frankowski zebrał 104 podpisy deputowanych Parlamentu Europejskiego i zaapelował do Aleksandra Ceferina o wykluczenie „Białych skrzydeł” z kwalifikacji niemieckich mistrzostw Europy. I co? I nic!
21 marca, wtorek. Tomasz Frankowski odbiera telefon. Mówi spokojnym głosem. Z jego nieoficjalnych informacji wynika, że UEFA ustosunkuje się do listu europosłów w ciągu najbliższych godzin. Tak twierdzi w południe, wieczorem wysyła sms-a: „Na razie cisza”.
22 marca, środa. Cisza trwa. Mijają sekundy, minuty, godziny, a UEFA wciąż nie wydaje żadnego komunikatu w sprawie Białorusi. Kolejny sms: „Chyba szukają najlepszego rozwiązania. Nie pozwalają sobie na pośpiech”. Czy aby na pewno?
23 marca, czwartek. Nikołaj Szerstniew zostaje nowym prezydentem Białoruskiego Związku Piłki Nożnej. To człowiek Aleksandra Łukaszenki. Podobnie jak Aliaksandr Hleb, były piłkarz Arsenalu czy Barcelony, nominowany na członka komitetu wykonawczego i przedstawiany jako nowa twarz federacji.
UEFA?
Jakie UEFA?!
25 marca reprezentacja Białorusi rozpocznie eliminacje do niemieckiego Euro 2024. Zmierzy się ze Szwajcarią w serbskim Nowym Sadzie. To będzie mecz „domowy”. Tylko taki specyficzny, bo z udziałem kadry narodowej z kraju, który współuczestniczy w barbarzyńskim najeździe Rosji na Ukrainę.
Białoruś bierze udział w wojnie
Na stronie Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych czytamy: „Białoruskie władze jednoznacznie opowiedziały się za działaniami Rosji na Ukrainie. Od stycznia bieżącego roku na białoruskim terytorium stacjonuje znaczny kontyngent wojskowy, który pozostał tam po ćwiczeniach. Białoruska armia stanowi dla niego zaplecze logistyczne, tyłowe i medyczne oraz zapewnia osłonę powietrzną”.
Aleksander Łukaszenko publicznie przyznawał, że Białoruś bierze udział w „specjalnej operacji wojskowej” na terenie Ukrainy, a następnie wydał ministrowi obrony polecenie przygotowania zakwaterowania dla rosyjskich żołnierzy „zgodnie z planem, bez przesady i z zachowaniem spokoju” w formie reakcji na wyimaginowane plany „ukraińskiego ataku” na białoruską granicę i domniemane zagrożenie ze strony „złowrogich sił” NATO. Białoruska armia nie bierze więc czynnego udziału w walkach, ale udostępnia rosyjskiej armii swoje terytorium, infrastrukturę wojskową, transportową i logistyczną.
Ma krew na rękach.
Całymi latami Białoruś przyjmowała polityczną retorykę utrzymywania struktur państwa w niemal całkowitej „niezależności od Rosji” przy jednoczesnym założeniu o pacyfistycznej „neutralności” w konfliktach między Wschodem a Zachodem. Od roku utrzymywanie takiej narracji zakrawa o paskudny absurd i obrzydliwy cynizm, ale Łukaszenko nie może pozwolić sobie na pełną otwartość w asystowaniu Putinowi i militarne włączenie się do wojny na Ukrainie, bo mniej niż 10% obywateli jego kraju popiera wojskowe zaangażowanie białoruskiej armii w działania na froncie wojennym, a tylko 30% deklaruje zrozumienie dla sensu imperialnej polityki Rosji.
Nie zmienia to jednak faktu, że Białoruś staje się bytem coraz bardziej zależnym od woli i ruchów reżimu Putina. Międzynarodowe śledztwo dziennikarskie wykazało ostatnio, że Rosja planuje wchłonąć Białoruś do 2030 roku, a doktor habilitowany Ryszard Machnikowski na łamach „Teologii Politycznej” stwierdzał, że relacje między tymi dwoma państwami stają się niezdrowo i niebezpiecznie powiązane. Puentował: – Losy Łukaszenki w dużej mierze zależą jednak od dalszych decyzji Kremla. Jest on jak żaba wrzucona do garnka z podgrzewaną wodą, której temperatura nie osiągnęła jeszcze punktu wrzenia.
„Punkt wrzenia” może nadejść lada moment.
Rosja nie zamierza zatrzymać się bowiem z rozszerzaniem wojennego frontu.
Białoruś jest beznadziejna
Białoruś nie zakwalifikuje się na Euro 2024. To niemal pewne. Raz, że nigdy wcześniej nie wbiła się na żadną wielką piłkarską imprezę. Dwa, że najpewniej dostanie w papę od Szwajcarii, Izraela i Rumunii, a z Kosowem i Andorą wcale nie będzie żelaznym faworytem. Trzy, że nie wygrała oficjalnego meczu od marca 2021 roku i zwycięstwa 4:2 nad Estonią.
Od tego czasu dostawała baty aż jedenastokrotnie w czternastu spotkaniach o punkty – 0:8 i 0:1 z Belgią, 1:2 i 0:2 z Azerbejdżanem, 2:3 i 1:5 z Walią, 0:1 0:2 z Czechami, 0:2 z Estonią, 0:1 ze Słowacją, 1:2 z Kazachstanem. Eliminacje do MŚ 2022? Ostatnie miejsce w grupie E, trzy punkty w ośmiu meczach, bilans bramkowy: minus siedemnaście. Liga Narodów, Dywizja C? Ostatnie miejsce w grupie, trzy punkty w sześciu meczach, bilans bramkowy: minus cztery.
Ranking FIFA? Dziewięćdziesiąta siódma pozycja, najniższa od 2015 roku. Za plecami Liban, Kongo czy Gwinea. Wyżej Wietnam, Armenia, Kirgistan, Palestyna, Luksemburg, Benin, Syria, Uganda, Zambia, Haiti czy Curacao.
Kicha z nędzą.
Białorusini chwalą się, że odmładzają reprezentację i mogą poszczyć się jedną z najniższych średnich wieku na kontynencie, ale na horyzoncie nie widać ani zbawiciela, ani tym bardziej złotego pokolenia. Irracjonalnie byłoby doszukiwać się zresztą diamentów spośród bandy, która w listopadzie dostała w meczu towarzyskim 0:2 od Omanu. Nie ma przypadku w tym, że zaledwie kilku białoruskich zawodników występuje w zagranicznych klubach, że białoruska liga zajmuje odległe trzydzieste dziewiąte miejsce w rankingu UEFA, że drugi rok z rzędu żaden białoruski klub nie wygrał nawet jednego dwumeczu w eliminacjach do europejskich pucharów.
Białoruska piłka nożna tkwi w bagnie po uszach.
I nie może się wydostać.
Nikołaj Szerstniew, nowy prezydent Białoruskiego Związku Piłki Nożnej, nie może pochwalić się żadnym doświadczeniem w zarządzaniu strukturami jakiejkolwiek organizacji piłkarskiej. Jego jedyny związek ze sportem polega na zamiłowaniu do wyciskania żelastwa w zapyziałych postradzieckich siłowniach. Do tej pory zarządzał obwodem witebskim z nadania Aleksandra Łukaszenki. Zasłynął z tego, że podczas protestów po sfałszowanych wyborach w 2020 roku potrafił rozmawiać z opozycjonistami, a nie tylko zlecać masowe pałowania i zatrzymania. To już coś, prawda?
Prawda?
Prawda??
Prawda???
I tak twarzą białoruskiego futbolu ma być Alaksandr Hleb. Prawdopodobnie najlepszy piłkarz w historii tego kraju rzuca cień na swoją postać otwartym poparciem dla reżimu Łukaszenki. Prawda jest jednak taka, że bez zgody i aprobaty tego ostatniego nie byłoby tam niczego.
Wykluczyć Białoruś
Białoruś znajduje się na jednym z ostatnich miejsc w rankingu Wolności Prasy. Uprawiana jest tam tępa propaganda tylko ciut mniej bardziej ordynarna i szkodliwa niż w Rosji. W tym wskaźniku sytuacja w reżimie Łukaszenki określana jest jako „bardzo zła”. To też jedyny europejski kraj dopuszczający w prawie karę śmierci. Niedawno prezydent podpisał ustawę, przewidującą możliwość zasądzenia takiego wyroku dla „urzędników i wojskowych, którzy dopuścili się zdrady stanu”. W tak patologicznym państwie „zdradą stanu” może być nawet zwykły opór wobec władzy.
Zamordystyczny system tępi wrogów politycznych. Aktualnie w modzie są wieloletnie wyroki zaoczne dla krajowych kontestatorów. Wciąż trwa dramat dziennikarza Andrzeja Poczobuta. Aleś Bialacki, laureat Pokojowej Nagrody Nobla, dostał dziesięć lat w kolonii karnej. Paweł Łatuszka, działacz opozycji i były ambasador Białorusi w Polsce, o osiem lat dłużej. Oskarżono go o „podsycanie nienawiści społecznej”. Na taki sam czas skazany został bloger Siarhiej Cichanouski za „organizowanie masowych zamieszek” i „naruszenie porządku publicznego oraz przemoc wobec funkcjonariuszy państwowych”. Najgłośniejszym echem odbiła się jednak sprawa jego żony, słynnej Swiatłany Cichanouskiej, najprawdopodobniej prawowitej zwyciężczyni sfałszowanych wyborów z 2020 roku, skazanej na piętnaście lat więzienia we wspomnianym trybie zaoczonym. Mało? Białoruś dobrnęła już do momentu, w którym zatrzymuje prawników broniących w reżimowych sądach więźniów politycznych.
Autorytaryzm pełną gębą.
Tomasz Frankowski, jeden z najlepszych polskich napastników przełomu wieku i dwudziestodwukrotny reprezentant kraju, aktualnie zajmuje się polityką. W 2019 roku z ramienia Koalicji Europejskiej uzyskał mandat do Parlamentu Europejskiego. Zdobył 125 845 głosów w okręgu obejmującym teren województw podlaskiego i warmińsko-mazurskiego. Głośno było o nim przede wszystkim, kiedy zagłosował za rezolucją potępiającą łamanie zasad praworządności przez władzę w Polsce i na Węgrzech, za co nacjonalistyczna i prawicowa część polskiego środowiska politycznego i piłkarskiego nazwała go „Judaszem” i „Zdrajcą”. On sam przekonuje, że hejt płynął głównie z internetowej bańki, bo na co dzień w żaden sposób nie doświadczył aktów nienawiści.
W Parlamencie Europejskim jest „członkiem delegacji do spraw stosunków z Białorusią”. I to on był inicjatorem listu, podpisanego przez stu czterech europosłów z różnych krajów i ugrupowań, skierowanego do Aleksandra Ceferina, prezydenta UEFA, w sprawie wykluczenia reprezentacji Białorusi z eliminacji Euro 2024. Pisał o czterdziestu tysiącach obywateli zatrzymanych lub aresztowanych od protestów z 2020 roku. O prawie dwóch tysiącach więźniów politycznych. O białoruskich piłkarzach, trenerach, działaczach, którzy zbuntowali się przeciwko reżimowi i trafili za kraty. O Bialackim, o Łatuszce, o Cichanouskiej. O tym, że to nie jest wolny kraj.
Cel: wykluczyć Białoruś.
„To nie sama piłka nożna”
W liście czytamy: „Sam fakt udziału białoruskiej reprezentacji w mistrzostwach UEFA zostanie później wykorzystany przez Łukaszenkę i jego ekipę propagandową do udowodnienia, że jest dobrze przyjęty w społeczności międzynarodowej. Byłoby to obrazą ofiar rosyjskiej agresji na Ukrainie i wszystkich Białorusinów, którzy zostali zmuszeni do ucieczki ze swojej ojczyzny, a także tych, którzy zostali na Białorusi i teraz muszą żyć w strachu i terrorze”.
To była szczytna inicjatywa.
Dzwonimy do Tomasza Frankowskiego.
Jak wielką bzdurą jest apelowanie, żeby nie mieszać polityki ze sportem?
Mundiale w Rosji i w Katarze. Igrzyska olimpijskie w Chinach. Głowy państw uwielbiające afiszować się na wielkich imprezach sportowych. I to nie tylko na piłkarskich. Te dwa światy stały się nierozłączne. Stąd też wzięła się próba wykluczenia Białorusi z eliminacji do Euro 2024. Pod naszym listem podpisało się ponad stu posłów Parlamentu Europejskiego. Istotą jest tu zdrowie i życie ludzkie, dramat milionów ukraińskich obywateli, barbarzyńska wojna na terenie ich kraju, a nie sama piłka nożna. Nie można było nie działać.
W Parlamencie Europejskim jest pan członkiem delegacji do spraw stosunków z Białorusią. Z czym się to wiąże, bo pewnie z zupełnie innymi zadaniami niż jeszcze kilka lat temu?
Dokładnie, wybory na Białorusi w 2020 roku odbyły się wbrew podstawowym prawom człowieka, a Aleksander Łukaszenko wybrany jest nielegalnie. Ciągle nasila się konflikt między demokratyczną opozycją a rządzącym reżimem. Piłka nożna jest zaś medium, za pomocą którego Łukaszenko pokazuje światowym przywódcom, że wciąż jest szanowany i respektowany.
Mówi pan o „białoruskim reżimie”. W liście do prezydenta Ceferina podajecie przykłady skazanych zaocznie na karę kilkunastoletniego więzienia noblisty Alesia Bialackiego i opozycjonistki Swiatłany Cichanouskiej. Parlament Europejski ma jakiekolwiek środki wpływu na Białoruś?
Nie mamy oficjalnych stosunków z reżimem Łukaszenki.
Sto czterech europosłów z różnych ugrupowań podpisało się pod listem do prezydenta Ceferina. Trudno było to wszystko zebrać?
Posłowie chętnie się
Sprawy sportowe z politycznej perspektywy potrafią połączyć ze sobą skłóconych polityków?
Muszę przyznać, że żaden poseł z partii rządzącej nie wypowiedział się w negatywnym tonie na mój list, wszyscy opowiedzieliśmy się jako jedność przy wykluczeniu Białorusi z eliminacji Euro 2024. Słowa pochwały dla europosłów ze wszystkich polskich partii z Parlamentu Europejskiego, a także dla deputowanych z innych krajów i z różnych grup politycznych.
Ktoś odmawiał?
Zdarzyło się. Są skrajne grupy, które odmówiły. Zebranie 104 podpisów w ciągu dwu dni jest naprawdę świetnym wynikiem, ale powtarzam czas nas naglił, bo wiedzieliśmy, że zaraz Białoruś gra ze Szwajcarią.
Białoruś swoje domowe mecze będzie rozgrywać na wyjeździe w Serbii. To już pokazuje, że UEFA nie uznaje tej całej sytuacji za normalną.
Dokładnie, ale w naszym postrzeganiu nie jest to wystarczające.
Uważał pan, że ten list mógł być środkiem realnego wpływu na prezydenta Ceferina?
Miałem nadzieję, że tak będzie. Zdajemy sobie jednak sprawę, że świat sportu jest zmęczony stanem wojny. Najlepiej pokazują to przykłady z innych dyscyplin. Federacja boksu dopuściła rosyjskie pięściarki do walk, podobnie działa federacja szermierki, ale w obu przypadkach wiemy jednak o wielkich wpływach rosyjskich. I tu jesteśmy trochę odosobnieni. Natomiast, jeśli UEFA podjęłaby taką decyzję, to każdy musiałby ją uszanować. I byłby to ważny sygnał dla świata sportu.
Byłby pan oburzony, gdyby Białoruś przystąpiła do eliminacji Euro 2024?
Chciałbym, żeby UEFA się ustosunkowała.
Czy Rosjanie i Białorusini powinni wystąpić na igrzyskach olimpijskich pod neutralną flagą? Wcale nie mała część sportowców z paszportami tych krajów w żaden sposób nie identyfikuje się z barbarzyńskimi wartościami, a nawet publicznie wspiera ofiary wojny.
Podobne, jak w przypadku eliminacji Euro 2024, powinno wykluczyć się Rosję i Białoruś. Duża część rosyjskich sportowców zarejestrowana jest w bazie wojskowej. I tyle. To trudna sytuacja, wiem to, szczególnie jako były sportowiec sam mam dylemat. Są przecież atleci, którzy nie popierają wojny na Ukrainie i potępiają agresję Rosji, a jednak obawiają się o życie i zdrowie swoich najbliższych, więc po prostu uczestniczą w tym całym propagandowym procederze i nie potrafią otwarcie skrytykować zbrodniczych działań reżimu Putina.
Trzeba jednak brać pod uwagę, że każdy sportowiec w jakikolwiek sposób reprezentujący Rosję, jest przez reżim Putina celebrowany i wykorzystywany w celach propagandowych. Tam chlubią się liczbą zdobytych medali przez ludzi z rosyjskim paszportem, niezależnie od tego, jaki jest stosunek sportowców do kraju czy wojny. Wszystko można sprzedać na swoją modłę.
W środowiskach związanych z polską władzą pojawiła się bardzo ogólna propozycja ewentualnego bojkotu igrzysk olimpijskich przez polskich sportowców w przypadku udziału rosyjskich czy białoruskich atletów. Jakie jest pana stanowisko w tej sprawie?
Do igrzysk olimpijskich pozostaje jeszcze ponad rok. Mam nadzieję, że do tego czasu ustanie wojna i zakończą się te wszelkiego rodzaju konflikty sportowo-polityczne. Natomiast słyszę, że na Igrzyska Europejskie Kraków-Małopolska 2023 nie zostaną dopuszczeni sportowcy z Rosji i Białorusi. I to jest słuszna decyzja polskiego rządu.
Wierzy pan, że ta wojna skończy się tak szybko, więcej: czy po niej od razu powinniśmy przywracać rosyjskich sportowców?
Trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Nie wiem, jak długo jeszcze potrwa wojna na Ukrainie. Życzę sobie, żeby skończyła się jak najszybciej. Tym bardziej, że sam jestem mieszkańcem przygranicza z Białorusią, więc widzę, ilu Ukraińców u nas zamieszkało. I jak wielki to dla nich dramat.
Cisza, która legitymizuje zło
Aż trzydzieści cztery państwa sprzeciwiają się udziałowi Rosjan i Białorusinów w igrzyskach olimpijskich, które w 2024 roku odbędą się w Paryżu. Pod apelem podpisało się dwadzieścia pięć krajów Unii Europejskiej, a także Wielka Brytania, USA, Kanada, Nowa Zelandia, Korea Południowa, Japonia, Norwegia, Islandia i Liechtenstein. Zupełnie inne zdanie ma MKOL, który ustami szefa Thomasa Bacha pogrąża się w żenującym przymilaniu do krwawego reżimu Putina. Niemiec trąbi o „dylemacie”, o „dyskryminacji”, o „niełączeniu sportu z polityką”. Swojego czasu podczas posiedzenia ANOC mówił nawet: „wykluczyliśmy sportowców z Rosji i Białorusi z ciężkim sercem”.
Mało?
Niedawno nakreślił plan, który pozwoliłby wrócić Rosjanom i Białorusinom do świata sportu i wystąpić na zbliżających się igrzyskach olimpijskich.
Obrzydliwe w obliczu wojny trwającej na Ukrainie.
UEFA zaś złowrogo milczy w sprawie udziału Białorusi w eliminacji Euro 2024. Przymyka oko, bo piłkarski świat umywa ręce i trwa w jakimś nieokreślonym rozkroku. Nie znalazła się też jeszcze żadna federacja, która zachowałaby się, tak jak Polska w przypadku Rosji przed barażami o udział w katarskich mistrzostwach świata, więc w tej brudnej gierce wygrywa Białoruś, jakkolwiek beznadziejna i posępna nie byłaby tamtejsza futbolowa rzeczywistość. I jest w tym jakaś smutna ironia losu, że jakby nigdy nic Białoruś szykuje się do meczu z „neutralną” Szwajcarią w „prorosyjskiej” Serbii.
Najlepiej wszyscy zamknijmy oczy.
Problemy nie znikną.
A zło i tak będzie.
Czytaj więcej o piłce nożnej w Białorusi:
Fot. Newspix