PZPN słowami szefa kolegium sędziów, Tomasza Mikulskiego, stwierdził, że czas leczy rany i jeśli Bartosz Frankowski nie będzie sędziował meczów Legii przez dłuższy okres, to po powrocie wszystko wróci do normy. Legia zapomni błędy, Frankowski odpocznie i żyli długo, a co ważne: szczęśliwie. No więc arbiter w końcu wrócił do spotkań Wojskowych. Wrócił, jak – niestety – widzieliśmy, z zajebistym przytupem. Należy więc zadać pytanie: co teraz?
Przypomnijmy tło.
Legia uważała, że Frankowski zbyt często myli się na jej niekorzyść, więc napisała pismo do PZPN-u, iż tego sędziego nie chciałaby widzieć w swoich starciach. Związek jeszcze trzykrotnie wyznaczał Frankowskiego, ale po spotkaniu Śląsk – Legia, kiedy asystent arbitra zmylił legionistów niepotrzebnym podniesieniem chorągiewki, dał sobie spokój.
Mikulski powiedział na naszych łamach: – Nie jest to przypadek. „Do tanga trzeba dwojga”. Z Bartoszem rozmawiałem na ten temat, zresztą sam mówił o tym w swoim odcinku serialu „Sędziowie”. On nie ma żadnego problemu z Legią. Jeżeli tylko z drugiej strony nie będzie problemu, to nie widzę przeciwwskazań. Trochę rzeczy zostało wyolbrzymionych, a tak naprawdę to nic się nie stało. Dla mnie taka obsada nie byłaby kontrowersją. Myślę jednak, że czas w tym przypadku będzie bardzo dobrym lekarstwem.
Lekarstwem miało być 539 dni, kiedy Frankowski odpoczywał od meczów Legii. Cóż… jak widać – nie wystarczyło, bo arbiter kompletnie położył to spotkanie. Nie panował nad nim, mylił się w obie strony, wprowadził chaos, jak zwykle starał się budować swój autorytet kartkami, co nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem. Zamiast mówić o aspektach sportowych, rozmawiamy o stylu prowadzenia tego meczu przez człowieka, który ma być przecież w cieniu piłkarzy.
Tyle że zamiast tego, cień Frankowskiego przykrył starcie Górnika z Legią. No nie tak miało być. Niemniej trzeba się więc zastanowić, co dalej.
Mamy bowiem dwie drogi.
- pierwsza: PZPN nic sobie z tego nie robi i dalej wyznacza Frankowskiego do meczów Legii
- druga: PZPN po raz kolejny się ugina i nie deleguje arbitra na spotkania Wojskowych
Oczywistym jest, że obie te ścieżki będą budzić wątpliwości. Jeśli Frankowski będzie dalej wyznaczany do spotkań warszawiaków, to już kolejne spotkanie zostanie podszyte kontrowersją jeszcze przed jego startem. Znów: każda decyzja będzie podwójnie analizowana, a każdy błąd zmasakrowany (a jak widać, masakrować jest co). Jak w tym wszystkim odnajdzie się arbiter, jak poradzi sobie z presją? Dzisiaj było widać, że niestety nie idzie mu to najlepiej.
No, ale z drugiej strony – jeśli PZPN faktycznie odpuści, to da sygnał innym klubom: tak, możecie sobie wybierać arbitrów, czemu nie. Lech nie będzie chciał pana X, Raków pana Y i tak dalej. A jeśli spotkają się z odmową, to będą mogli spytać – halo, Legia ma takie prawo, a my nie?
Wydaje się więc, że związek sam strzelił sobie w stopę, doprowadzając do sytuacji bez dobrego wyjścia. Gdyby nie uginał się pod presją Legii, gdyby dał Frankowskiemu prowadzić jej mecze bez de facto specjalnych warunków, zapewne wyszłoby to wszystkim na zdrowsze.
Oczywiście na końcu pozostaje ta kwestia, że sprawy by nie było, gdyby Frankowski był – najzwyczajniej w świecie – lepszym sędzią. No, ale też nie róbmy z niego ułomka – UEFA nie bierze go do europejskich pucharów, ponieważ jest sympatyczny. PZPN mógł lepiej wesprzeć swojego pracownika, jednak tego nie zrobił. Czas najwyraźniej nie wyleczył ran.
Ile teraz będziemy czekać – 1000 dni?
CZYTAJ WIĘCEJ O LEGII:
- Znamy pary półfinałów Pucharu Polski
- Przyjemny wyjazd na zieloną szkołę
- „Rycerze Winnego Grodu” w piłkarskiej krainie czarów [REPORTAŻ]
Fot. FotoPyk