Małgorzata Hołub-Kowalik jest jedną z twarzy polskiej sztafety 4 x 400 metrów pań. 30-letnia biegaczka występuje w składzie Aniołków Matusińskiego od 2013 roku. W tym czasie zawodniczka Grupy Sportowej ORLEN dostarczyła kibicom lekkoatletyki wielu pięknych chwil – na czele z medalami igrzysk olimpijskich, wicemistrzostwami świata czy też tytułami mistrzyń Europy. Ale w jej bogatej karierze nie brakowało także trudnych momentów. I o nich Hołub-Kowalik również otwarcie opowiada w poniższej rozmowie.
Poza bieżnią zaś Małgorzata to istny człowiek-orkiestra. W ubiegłym roku obroniła pracę magisterską, ale na tym nie zamierza kończyć swojej edukacji, gdyż właśnie uczęszcza na studia podyplomowe. Kiedy z powodu kontuzji nie mogła wystąpić w halowych mistrzostwach świata, doskonale odnalazła się w telewizyjnym studiu. Choć jak sama przyznaje, pierwszy występ z mikrofonem w ręku zaliczyła na totalnym spontanie i nawet nie zabrała długopisu, by móc zrobić jakiekolwiek notatki. Ponadto jest żołnierzem zawodowym, a jeżeli czas jej na to pozwala, trenuje też… boks. Lecz podkreśla przy tym, że nie nadawałaby się do FAME MMA, bo prywatnie nie jest agresywną osobą i woli rozwiązywać spory słowem, nie pięścią. A mówi dużo i ciekawie.
SZYMON SZCZEPANIK: Po raz drugi z rzędu opuściłaś sezon halowy. Dlaczego?
MAŁGORZATA HOŁUB-KOWALIK: Drugi raz, natomiast jest ogromna różnica pomiędzy zeszłym rokiem i obecnym. W ubiegłym sezonie rozpoczęłam przygotowania z myślą, że wystartuję w hali. Niestety, plany pokrzyżowała mi kontuzja. Nauczona zeszłorocznym doświadczeniem i tym, że długo borykałam się z problemem ze stopą – bo pierwszy trening bez odczuwalnego bólu zrobiłam dopiero na początku maja – stwierdziłam wraz z trenerem, że pierwszy raz od lat rozpoczniemy przygotowania z myślą, że nie wystartuję w hali.
Dla mnie to dziwna sytuacja, bo zazwyczaj w okresie grudnia i stycznia biegałam już szybko, by wdrażać się w prędkości które są w hali. Teraz mam zupełnie inne przygotowania. To coś nowego, ale przy tym fajnego. Aczkolwiek odczuwam delikatny żal, kiedy patrzę na to jak reszta dziewczyn startuje, bo też bym chciała rywalizować z nimi.
Co takiego jest w tej hali, że wielu sportowców świadomie ją odpuszcza? W końcu nawet Natalia Kaczmarek, która dwukrotnie pobiła halowy rekord Polski na 400 metrów, otwarcie mówi, że traktuje rywalizację w hali tylko jako część przygotowań i zabraknie jej podczas halowych mistrzostw Europy.
Myślę, że dla każdego lekkoatlety docelowym startem jest impreza rangi mistrzowskiej rozgrywana na stadionie. Hala jest ważna, ale nie najważniejsza. Ja przez lata startowałam w zimie, więc mam w swoim dorobku cztery medale halowych mistrzostw Europy czy dwa medale halowych mistrzostw świata. Nigdy nie odpuszczałam hali, bo uważałam, że nie wiadomo w jakiej formie będę w kolejnym sezonie. Teraz, już jako starsza pani, dbam o swoje zdrowie. (śmiech) Stąd rozumiem sportowców, którzy podobnie podchodzą do tematu, bo hala w biegu na 400 metrów jest bardzo kontuzjogenna. Zwłaszcza pierwszy tor posiada spory kąt nachylenia, występują tam duże przeciążenia. Po halowych występach zawsze miałam problemy z Achillesami czy stopami.
Nie dziwię się decyzji Natalii o odpuszczeniu HME. Zaznaczam, że nie rozmawiałam z nią na ten temat, więc to tylko moje zdanie, ale podejrzewam że ona stawia wszystko na jedną kartę, by jak najlepiej zaprezentować się podczas mistrzostw świata w Budapeszcie. Spoglądając na jej wyniki, Natalia będzie chciała tam walczyć o medal. A krążek zdobyty na mistrzostwach świata na stadionie jest nieporównywalnie cenniejszy od tego wywalczonego podczas halowych mistrzostw Europy.
Nie tylko Kaczmarek odpuściła tę imprezę. W Stambule zabraknie również Justyny Święty-Ersetic.
Kibice którzy śledzą lekkoatletykę, wiedzą jak wyglądały jej perypetie zarówno przed igrzyskami, jak i w ostatnim roku. Wiem, że zaczęły się u niej pojawiać pewne dolegliwości bólowe i ze względu na sezon letni nie chcieli wraz z trenerem Matusińskim ryzykować dalszych występów w hali. Wszyscy z tyłu głowy mają też świadomość, że za rok będą igrzyska olimpijskie. Każda z nas próbuje dotrwać do nich w zdrowiu. Bo jak wiemy, mamy w kadrze młode dziewczyny, ale jednak jej trzonem są starsze panie. (śmiech)
JUSTYNA ŚWIĘTY-ERSETIC: PO CIĘŻKIM TRENINGU PŁACZĘ. LUDZIE PYTAJĄ, CZY WSZYSTKO JEST W PORZĄDKU
To, że nie zobaczyliśmy cię biegającej w hali nie znaczy, że zapadłaś w sen zimowy. Przeciwnie, byłaś ostatnio bardzo aktywna. Miałaś ćwiczenia w jednostce wojskowej, wyjazd do Norwegii, można cię było spotkać na szlaku w Karpaczu.
Przez to, że moje przygotowania przebiegały inaczej niż zwykle, mogłam sobie pozwolić na robienie nowych rzeczy. W okresie grudnia i stycznia w poprzednich latach byłam skupiona na przygotowaniach pod starty. Nie mogłam nigdzie wyjechać, musiałam mieć dostęp do hali. Teraz wspólnie z trenerem doszliśmy do wniosku, że odpoczynek dla głowy też jest potrzebny. Oczywiście nie znaczy to, że na wyjazdach leżałam do góry brzuchem. Trenowałam podczas każdego z nich, aczkolwiek trener dopasowywał moje ćwiczenia do miejsca w którym aktualnie przebywałam. To było coś nowego i fajnego, nie odczuwałam nudy w treningu.
Wyświetl ten post na Instagramie
Mąż pewnie również się cieszył. W końcu na dłużej byłaś w domu.
Sam mówi mi, że nie pamięta kiedy ostatnio spędziliśmy razem w zimie tyle czasu. Wcześniej nawet jeśli byłam w domu, to tylko wpadałam i wypadałam. Nie miałam obozu, ale zaczynały się starty, musiałam dojechać na trening, zawody czy chociażby do fizjoterapeuty. Teraz jestem w domu i ładuję akumulatory na trudniejszy czas. Bo nie ukrywam, że myślę już o roku olimpijskim i nastawiam się na to, że ten kolejny sezon będzie bardzo trudny.
Zapewne miałaś też czas na analizę tego wszystkiego, co zdarzyło się w 2022 roku. Jak sama oceniasz miniony sezon? W końcu z jednej strony, wywalczyłyście w sztafecie 4 x 400 metrów wicemistrzostwo Europy. Z drugiej, były nieudane mistrzostwa świata w Eugene.
Prawie cały 2022 rok był pasmem niepowodzeń. W swojej sportowej karierze nie miałam tak pechowego sezonu, jak ten poprzedni. Chciałabym o nim zapomnieć, chociaż takie doświadczenie sporo mnie nauczyło. W 2021 roku myślałam, że wszystko jest mi podane na tacy. Byłam świetnie przygotowana, w sztafecie biegałam czasy poniżej pięćdziesięciu sekund. Myślałam, że teraz wszystko pójdzie z górki. Później pojawiła się kontuzja i całe przygotowania legły w gruzach.
Do tej pory nie pogodziłam się z diagnozą, którą wtedy otrzymałam. Czyli tym, że muszę przejść operację, która na pół roku wyłączy mnie ze sportowego życia. Doszłam do wniosku, że wystartuję za wszelką cenę. To nie były obrazki ani uczucia, którymi chciałam dzielić się z całym światem w swoich mediach społecznościowych. Może ze dwa razy wrzuciłam na Instagrama post o tym, że jest mi ciężko. Każdy trening kończyłam płaczem. Do domu przychodziłam załamana i chciałam rezygnować ze sportu. Następnie jeździłam na zawody, ale bieganie czasów w okolicach 53 sekund w ogóle mnie nie satysfakcjonowało. Z podziwem patrzyłam na to, jak dziewczyny się rozwijają, ale widziałam też, że sama się cofam. Po analizie z trenerem stwierdziliśmy, że chciałam czynić progres za szybko i za bardzo. A czasami, kiedy chcemy czegoś za bardzo, to z naszych starań nic nie wychodzi.
Pojechałam na mistrzostwa świata – to był zakładany przeze mnie cel minimum, by załapać się do sztafety. Ale to, co tam się wydarzyło… jeździłam na kolejne edycje MŚ od 2013 roku, ale w Eugene już od początku nic nie grało. Wszystkie po kolei byłyśmy chore, co miało ogromny wpływ na nasze samopoczucie. Później pojawiły się między nami niepotrzebne kwasy. Naszą sztafetę spotkały wtedy wszystkie plagi egipskie. Teraz śmiejemy się z dziewczynami, że może musiałyśmy wyczerpać limit pecha i dobrze, że stało się to akurat tam. Mamy dużo czasu, by do igrzysk zapomnieć o tym niepowodzeniu. Bo jednak start w Paryżu i obrona wicemistrzostwa olimpijskiego będzie dla nas najważniejsza. Cóż mogę dodać – po tylu latach miałyśmy jeden kwas i w końcu, mówiąc kolokwialnie, nam się przelało. Ale teraz atmosfera jest oczyszczona, więc trenujemy i walczymy do kolejnych startów.
Symbolem pechowego występu polskiej sztafety 4 x 400 metrów stał się but Małgorzaty Hołub-Kowalik. W trakcie biegu jedna z rywalek nadepnęła Polce na stopę, dziurawiąc jej obuwie i powodując krwawienie. Fot. Newspix
Jak podchodzisz do wyników osiąganych przez koleżanki? Kiedy widzisz jak Natalia Kaczmarek ustanawia halowy rekord Polski, czy Anna Kiełbasińska i Justyna Święty-Ersetic biegają w hali w czasie poniżej 52 sekund, to masz w sobie taką sportową złość, że chcesz im dorównać czy po prostu cieszysz się z ich rezultatów?
Jasne, że cieszę się z dobrych rezultatów dziewczyn. Myślę, że sama jeszcze nie jestem na poziomie na którym znajduje się Natalia, więc patrzę z podziwem na jej występy. Ale to jest dla mnie motywacja, że skoro ona może biegać tak dobrze, to ja też mogę tego dokonać, jeżeli tylko na treningach będę robić wszystko, co w mojej mocy. Tak więc wyniki dziewczyn bardzo mnie motywują. W tym także Ani, która jest ode mnie starsza, a jednak dalej biega na bardzo wysokim poziomie.
Skoro już jesteśmy przy treningach, to porozmawiajmy o dyscyplinie, którą upodobałaś sobie w ciągu ostatniego roku. Dalej uczęszczasz na zajęcia bokserskie?
Na razie nie, chociaż bardzo żałuję, że tak wychodzi. Kilka razy umawiałam się na trening, ale zawsze wypadały mi wyjazdy. Ale z pewnością go tego wrócę!
Trenowałaś indywidualnie czy grupowo?
Indywidualnie. Jeszcze nie jestem na takim poziomie żeby trenować w grupie. Wszystkie podstawowe ćwiczenia jednak sprawiają mi trochę trudności. Zakres ruchów w tym sporcie jest zupełnie inny niż w treningu do 400 metrów, stąd muszę wszystkiego uczyć się od początku. Ja też sama śmieję się z tego, że nigdy nie brałam udziału w walkach. Moja agresja w skali od 1 do 10 wynosi -1. Ze wszystkimi potrafię się dogadać! I dlatego boks traktuję jako mega zabawę, ale też taką w której wiele można się nauczyć. Na przykład w lekkoatletyce również musimy mieć zgrane ruchy rąk i nóg, ale u mnie ta „bokserska” koordynacja górnych i dolnych kończyn jest bardzo słaba. Dlatego też nie trenuję w grupie, bo cały czas potrzebuję uwagi trenera.
Trenerzy boksu często powtarzają, że pod względem nauki techniki, najgorszym typem adeptów są sportowcy z innych dyscyplin. Przez lata stosowania odmiennej formy treningu, posiadają oni schematy, które trudno im wyrzucić z głowy. Jesteś przykładem prawdziwości tej teorii?
Trener do którego chodziłam, powiedział mi to samo. Widać, że jestem super przygotowana pod względem wydolności organizmu. Przy tym jestem ambitna i zawzięta – te cechy również wypracowujesz w treningu. Natomiast siłą rzeczy posiadam ruchy, które znam z lekkoatletyki. Zrobię coś trzy-cztery razy dobrze, po czym włączy mi się automatyzm z mojego sportu i ten ruch już nie jest poprawny. Ale generalnie, zajęcia bokserskie są bardzo ciekawe i jeżeli ktoś ma możliwość, to bardzo je polecam. Są bardzo rozwijające i dodatkowo można na nich zrzucić sporo kilogramów. Ja po pierwszym treningu, który trwał godzinę, byłam bardziej spocona niż po zajęciach lekkoatletycznych.
Pewnie dlatego obecnie bardzo dużo kobiet garnie się do boksu. Poprawia kondycję, pozwala schudnąć i jest formą samoobrony.
Dokładnie. Kiedy rozmawiałam z jedną z dziewczyn, która też chodziła na boks, to powiedziała mi że w razie czego, gdyby ktoś zaczepiał ją na ulicy, umiejętność wyprowadzenia ciosu może się przydać. Wiadomo – nikt nie chce używać tego na co dzień, jednak lepiej umieć to zrobić. (śmiech)
Jesteś popularną osobą związaną ze sportem, która w dodatku liznęła sztuki walki. Ale domyślam się, że w związku ze wspomnianym przez ciebie brakiem agresji, nie odnalazłabyś się w świecie FAME MMA, gdybyś otrzymała taką propozycję.
Zdecydowanie nie. Wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, że nie nadaję się do takich rzeczy. Jeżeli jest jakieś spięcie, to zawsze potrafię je załagodzić, dogadać się. Nie potrafiłabym też wykrzykiwać jakiś oszczerstw w kierunku drugiej osoby podczas konferencji prasowych. Rozumiem to, że razem rywalizujemy, ale rzucanie jakichś dziwnych tekstów nie jest w moim stylu. A skoro nie byłabym taka kontrowersyjna, to pewnie bym się tam nie nadawała.
W takim razie powróćmy na bieżnię. Wspomniałaś o tym, że twoją imprezą docelową są igrzyska olimpijskie w Paryżu. W Tokio wywalczyłyście srebrne medale jako sztafeta kobiet, ale ty biegłaś także w sztafecie mieszanej, która zdobyła olimpijskie złoto. Który z tych medali jest dla ciebie ważniejszy?
Złoto jest dla mnie bardzo ważne. Chyba każdy sportowiec marzy o tym, by zdobyć złoty medal olimpijski. Ale mimo wszystko srebrny medal jest bliższy mojemu sercu. Wszystko dlatego, że my od 2013 roku pracowałyśmy razem na to, by go zdobyć. Po drodze były wzloty i upadki – bywało ciężko. Walczyłyśmy najpierw o kwalifikacje do dużych imprez, później o pierwsze medale na arenie międzynarodowej. Były sukcesy w hali czy też na stadionowych mistrzostwach świata i Europy. Przez wiele lat różne osoby budowały fundamenty pod ten sukces. Igrzyska w Rio to był przedsmak w którym wiele się nauczyłyśmy. Zatem srebro z Tokio jest taką wisienką na torcie. Nagrodą za osiem lat wspólnych treningów.
Bardzo doceniam złoty medal z mikstów. Jest cudowny, jednak równocześnie traktuję go w kategorii fantastycznej niespodzianki. Na każdych mistrzostwach musi być jakaś ogromna sensacja i myślę, że nasze zwycięstwo taką było. Ale jeżeli chodzi o medale igrzysk, to jestem wobec nich bardzo sentymentalna. Bo nie liczy się cel, tylko droga która do niego prowadziła! A skoro już jesteśmy przy kolorach krążków, to brakuje mi brązu. Wiadomo, że brąz jest najmniej cenny, ale chciałabym mieć wszystkie rodzaje medali igrzysk. (śmiech)
Dziewczyny lubią brąz, jak to śpiewał Ryszard Rynkowski.
Dokładnie. Tak że jeżeli brąz pojawiłby się w mojej kolekcji, to wcale bym nie płakała z tego powodu.
Po tym jak odpuściłaś starty w sezonie halowym, sama w sobie zaczynasz powoli czuć głód biegania?
Szczerze mówiąc myślałam, że nic takiego nie nastąpi. Kiedy oglądałam pierwsze starty swoich koleżanek, to nie było mi żal tego, że nie ma mnie razem z nimi na bieżni. Ale podczas oglądania halowych mistrzostw Polski stwierdziłam, że jednak chciałabym wystartować. Więc powoli ten głód się u mnie pojawił i obecnie mam w sobie chęć rywalizacji.
JEDNA PIĄTA REKORDU, PRZEKLĘTA HALA I GORZKI SMAK ZWYCIĘSTWA. REPORTAŻ Z HALOWYCH MISTRZOSTW POLSKI
Jednak czy po halowych mistrzostwach Europy planujesz wyruszyć na obóz wysokogórski? Wiem, że na dniach Justyna Święty-Ersetic wyjeżdża do RPA.
Tak, ona wyrusza do Afryki, natomiast ja do marca zostaję w domu, a w kwietniu najprawdopodobniej polecę do Hiszpanii. W RPA byłam w zeszłym roku i tam nabawiłam się kontuzji. Dlatego stwierdziłam, że nie będę tam wracać.
Jesteś trochę przesądna i jeżeli pewne miejsce źle ci się kojarzy, to go unikasz?
Tak. Złe skojarzenia powodują, że nie lubię tam wracać. Dlatego teraz na razie nie chciałabym wrócić także do Stanów Zjednoczonych. (śmiech)
Pozwól, że powrócę do tematu treningów na dużych wysokościach, bo bardzo ciekawi mnie ta kwestia. To już jest konieczność w twoim sporcie, czy można się bez nich obejść?
Można się obejść bez samych wyjazdów do krajów, które są położone na dużych wysokościach nad poziomem morza. Tym bardziej, że w Centralne Ośrodki Sportu w Zakopanem czy Spale posiadają pokoje i sale do ćwiczeń z hipoksją. To duże ułatwienie, z którego same przez lata korzystałyśmy. Natomiast kiedy zaliczyłam swój najlepszy sezon pod względem startów, to wcześniej nie pojechałam na obóz wysokogórski. Dlatego też stwierdziłam, że w tym roku pójdziemy szlakiem utartym przed igrzyskami w Tokio, bo to mi służyło.
Na halowe mistrzostwa Europy pojedziesz, chociaż w innej roli, bo zobaczymy cię jako ekspertkę w telewizji. To nie będzie dla ciebie pierwszyzna, gdyż za kamerą w takiej formie zadebiutowałaś rok temu podczas halowych mistrzostw świata w Belgradzie. Jak wspominasz tamte wrażenia?
Praca w Belgradzie dała mi dużo do myślenia. Zawsze wydawało mi się, że do studia przychodzi się na totalnym spontanie. A jednak nauczyłam się od ludzi bardziej doświadczonych ode mnie, że wszyscy są bardzo dobrze przygotowani, mają porobione multum notatek. Kiedy ja podczas pierwszego występu w studiu nawet nie wzięłam ze sobą długopisu. Pytali mnie, czy mam zamiar coś notować, a ja zdziwiona myślałam „to tutaj cokolwiek się notuje?”. Tak że miałam trudny początek, byłam totalnie nieprzygotowana. (śmiech).
Dopiero później zobaczyłam ile czasu na przygotowania poświęcają osoby które komentują i pracują przy zawodach. Czytanie artykułów, rozmowy, szczątkowe informacje przekazywane od jednego do drugiego. To było dla mnie zaskakujące, ale równocześnie bardzo interesujące. Spodobała mi się ta praca, ale wciąż się przy niej stresuję, chociaż to nie jest mój pierwszy raz przed kamerą. Ludzie, którzy mnie znają, wiedzą, że mówię dużo, szybko i jestem emocjonalna. W telewizji trzeba być spokojnym, wyważonym, rozmawiać bardziej merytorycznie niż grać na emocjach. A tej ostatniej cechy ciężko będzie mi się pozbyć. Ale z drugiej strony, muszę pozostać sobą, nie potrafię być taka wyważona. Choć oczywiście, po pierwszej wtopie już przygotowywałam się do następnych występów.
Ale być może dzięki temu odbiór ciebie jako ekspertki był bardzo pozytywny. W studiu zasiadała osoba, która bardziej myślała sercem, niż rozumem, miała więcej luzu.
Tak właśnie było w zeszłym roku i cóż – skoro zadzwonili do mnie po raz kolejny, to znaczy, że takie połączenie nie wypadło źle. Przed biegami sztafet czy startami indywidualnymi dziewczyn, sercem i duszą byłam tam na dole, razem z nimi na bieżni, nie na górze w studiu. Krzyczałam tak, że chciało mi się potem płakać i nie mogłam się uspokoić, żeby powiedzieć coś sensownego. Jednak cały czas bardziej czuję się częścią drużyny, niż dziennikarką.
Poza członkinią zespołu, jesteś jeszcze panią magister, o czym być może nie każdy wie. Jaki kierunek ukończyłaś?
Bezpieczeństwo wewnętrzne na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Dokładnie jestem panią magister inżynier, bo ten drugi tytuł uzyskałam na Politechnice Koszalińskiej. Ale żeby nie było za nudno, to teraz rozpoczęłam także studia podyplomowe o tematyce polityki energetycznej. Za każdym razem, kiedy zapisuję się na studia, to w ich trakcie tego żałuję, gdyż ciężko mi to wszystko pogodzić. Wiadomo, kiedyś te tytuły naukowe trzeba zdobyć. Jako aktywni sportowcy, ciągle nie mamy na to czasu, jednak po zakończeniu kariery czeka nas dalsze życie. Dlatego staram się rozwijać na polu naukowym.
Jeżeli w przyszłości zakończysz karierę, planujesz znaleźć zawód związany z kierunkiem studiów, czy ich nauka wynika wyłącznie z pasji i zainteresowań?
Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie, bo sama jeszcze nie mam planów co do tego, co chciałabym robić po zakończeniu kariery. Ale ten temat był zawsze bliski memu sercu. Na Politechnice Koszalińskiej ukończyłam ochronę środowiska. To mnie interesuje, jednak przez lata sportowej kariery nie miałam do końca czasu na to, by rozwijać się na tym polu. Nie ukrywam, że po ukończeniu studiów najzwyczajniej zapomniałam części zdobytej wiedzy. Teraz, kiedy do tego powracam, to widzę, że mam ogromne zaległości. Muszę się ciągle doszkalać, co oczywiście jest ciekawe, jednak absorbuje mój czas. Nie ukrywam, że w przyszłości chciałabym się realizować w temacie ochrony środowiska. Jednak jestem również żołnierzem i być może zostanę w wojsku. Ale jak na razie jeszcze trenuję i na tym się najbardziej skupiam.
Nie wiesz jeszcze, co dokładnie będziesz robić po zawieszeniu butów na kołku. A czy miałaś kiedyś myśli, co by było gdyby nie sport?
Ciężko mi powiedzieć, bo uprawiam lekkoatletykę od dziewiętnastu lat…
I od początku chciałaś być właśnie lekkoatletką?
Kiedy byłam mała, to zawsze mówiłam, że moje życie będzie związane ze sportem. Bardzo chciałam być nauczycielką wychowania fizycznego i uważałam, że to najfajniejszy zawód na świecie. Natomiast zawsze byłam uczona tego, że sport to jedna część życia, poza nim trzeba mieć alternatywę w postaci dodatkowego wykształcenia. Postanowiłam, że chciałabym je mieć, ale właśnie niezwiązane ze sportem. Stąd postawiłam na ochronę środowiska.
Jednak zakończmy tematem związanym ze sportem. Czujesz to, że podczas mistrzostw świata w Budapeszcie będziecie miały sporo do udowodnienia?
Tak, chociaż kibice nas już znają. Mówiąc szczerze, po mistrzostwach świata miałyśmy bardzo trudny czas. Oczywiście, wylał się kwas, ale kibice zrozumieli to, że w naszym występie w USA wydarzyło się coś, na co nie miałyśmy wpływu. Czyli perturbacje zdrowotne. Po prostu czasem każdy sportowiec zalicza start, który nie może się udać. Niestety, nasz pobyt w Eugene od początku się na to zapowiadał.
Mam wrażenie, że każda z nas będzie chciała udowodnić, że USA to był wypadek przy pracy. Poniekąd dokonałyśmy tego podczas mistrzostw Europy w Monachium. Przecież nie da się stracić lub zbudować formy w dwa-trzy tygodnie. A skoro w Niemczech dziewczyny były na takim poziomie, że zostały wicemistrzyniami Europy, to w USA coś było nie tak, że wszystko potoczyło się w taki sposób. Na pewno będziemy chciały pokazać, że jako grupa już byłyśmy medalistkami mistrzostw świata. Choć nie ma się co oszukiwać, że konkurencja jest ogromna. Mamy Brytyjki, Holenderki, Amerykanki czy Jamajki – ten medal sam się nie wygra i trzeba będzie go wywalczyć pazurami.
Sztafeta 4 x 400 metrów po biegu eliminacyjnym podczas mistrzostw Europy w Monachium. Od lewej: Natalia Kaczmarek, Małgorzata Hołub-Kowalik, Justyna Święty-Ersetic i Kinga Gacka. Fot. Newspix
Zachowałaś tego nieszczęsnego buta z Eugene, na przykład w ramach motywacji? Przypomnijmy, że podczas eliminacyjnego biegu sztafet, jedna z rywalek z Kanady nadepnęła kolcami na twoją stopę. Nadepnięcie było tak silne, że kolce przedziurawiły buta i zraniły ci stopę.
Wiele osób mnie o to pytało. Muszę przyznać, że byłam tak wściekła, że od razu wyrzuciłam zakrwawionego buta do śmietnika. Później wszyscy mi mówili, że mogłam go przywieźć i na przykład oddać na licytację, albo do jakiegoś muzeum sportu. Ale ja byłam w takich nerwach, że w ogóle nie przyszło mi to do głowy. Jedyne o czym myślałam, to że chcę się pozbyć tego sprzętu, żeby o tym nie myśleć. Więc nie dość, że go wyrzuciłam, to jeszcze od razu wyniosłam śmieci do tego wielkiego kubła, i tak los tego nieszczęsnego buta został zakończony.
Pozbyłaś się artefaktu, który miał złą energię.
Dokładnie! A wraz z pechowym butem, wyrzuciłam z pamięci bieg z mistrzostw świata w Eugene tak samo, jak staram się wyrzucić z głowy cały zeszły rok. Pamiętam tylko te dobre chwile.
ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj więcej o lekkoatletyce:
- Niedoszła judoczka, perfekcjonistka i nowa rekordzistka świata. Femke Bol rządzi
- ORLEN Copernicus Cup: Pia blisko rekordu Polski, cicha bohaterka i dziennikarskie interwały [REPORTAŻ]
- ORLEN Cup: Skrzyszowska show, Michael Jackson i medalowe aspiracje [REPORTAŻ]
- Wszystkie nieszczęścia Davida Rudishy
- Asafa Powell – rekordzista niespełniony
- Jak najszybszy człowiek Afryki zaprzepaścił swoją karierę
- Dwie pasje mistrza olimpijskiego. „Swoją drogę wiążę z nauką”