Reklama

Trwają rozmowy z Antonim Ptakiem. Czy przejmie Śląsk?

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

11 maja 2015, 09:35 • 15 min czytania 0 komentarzy

Informacja brzmi sensacyjnie. Do polskiej piłki po 8 latach miałby wrócić Antoni Ptak – postać w futbolowym środowisku kontrowersyjna. Choć biznesmen, jedenasty na liście najbogatszych Polaków, podobno nie jest przekonany do wykładania dużych pieniędzy na kolejny klub, trwają z nim w tej sprawie zakulisowe rozmowy – czytamy dziś w Przeglądzie Sportowym. 

Trwają rozmowy z Antonim Ptakiem. Czy przejmie Śląsk?

FAKT

W tabloidzie, jak to w poniedziałek, dużo Ekstraklasy. Na dwóch stronach opisane wszystkie mecze. Na początek: Lech rozdaje karty.

Image and video hosting by TinyPic

Na twarzy trenera Lecha Macieja Skorży (43 l.) w końcu zagościł uśmiech. Piłkarze z Poznania pokonali w Warszawie Legię 2:1 i zostali liderem ekstraklasy. Na sześć kolejek przed końcem to zawodnicy Kolejorza mają wszystkie karty w ręku. Lechici w sobotę wytrzymali presję i wyszli na prowadzenie w wyścigu o tytuł. – Po raz pierwszy, odkąd przejąłem Lecha, jesteśmy na czele. To dla nas nowa sytuacja. Będziemy czuć oddech Legii na plecach do końca sezonu – mówił szczęśliwy Skorża, który ostatnie trofeum wywalczył trzy lata temu, kiedy ze stołecznym zespołem sięgnął po Puchar Polski.

Reklama

Nie ma sensu przytaczać krótkich opisów samych meczów. Natomiast obok Brożek idzie po trzecią w karierze koronę.

Ma już dwie korony króla strzelców, ale trzecią nie pogardzi. – Trzeci tytuł byłby dla mnie wielką sprawą – mówi Paweł Brożek (32 l.), który w meczu z Górnikiem Zabrze (4:1) strzelił 15. gola w sezonie. (…) – W walce o koronę jest taki sam ścisk jak w tabeli w grupie mistrzowskiej i wydaje mi się, że walka będzie trwała do końca. Niemniej podejmuje rękawicę i będę się bił o koronę do ostatniej kolejki ligowej. To sprawiłoby mi wielką satysfakcję. Szkoda tylko, że trudno będzie dogonić Tomka Frankowskiego, który po koronę króla strzelców sięgał czterokrotnie – mówi Brożek.

Krychowiak jak batman, Lewy – jak robin. Tekst o maskach kadrowiczów.

Image and video hosting by TinyPic

Grzegorz Krychowiak (25 l.) w przyszły poniedziałek przejdzie zabieg nastawiania złamanego nosa. Pomocnik Sevilli już drugi raz w karierze gra w masce ochronnej, bardzo podobnej do tej, którą nosi Robert Lewandowski (27 l.). – Jesteśmy jak Batman i Robin – żartuje w rozmowie z Faktem Krychowiak. (…) – Maska naprawdę pomaga. Między nosem a nią jest przestrzeń. Nie ma tam kontaktu. Opiera się na kościach policzkowych i czole. Od wewnętrznej strony wyłożona jest specjalną gąbką, która nieco neutralizuje ból po uderzeniu piłki. Policzki i czoło, gdzie rozłożyło się uderzenie, trochę bolały, ale nos cały – zdradza pomocnik.

RZECZPOSPOLITA

Reklama

Dziś dwa teksty o hicie. Na początek Piotr Żelazny pisze: Pycha gubi Legię.

Lech był w sobotnie popołudnie drużyną lepszą, a Legia popełniła jeden z siedmiu grzechów głównych – zgrzeszyła pychą. Fakty są dla obrońców tytułu i faworyta do mistrzostwa bezlitosne – Lech, wygrywając w Warszawie 2:1, został nowym liderem ekstraklasy. Poznaniacy mają dwa punkty przewagi i są panami własnego losu. Nie muszą się oglądać na nikogo, tylko robić swoje. Natomiast legioniści w każdy weekend zbierać się będą przed telewizorami w porze meczów Lecha i krzyżując palce za plecami, plując przez lewe ramię, rytmicznie będą szeptać: „Skuś baba na dziada” . Jeszcze dwa dni przed meczem Marek Saganowski mówił z pełnym przekonaniem w rozmowie z „Rz”, że Legia jest całkowicie poza zasięgiem innych polskich drużyn, jeśli tylko zagra na swoim najwyższym poziomie. Jeśli w sobotę w ekstraklasowym hicie był to ten najwyższy poziom, to warszawianie boleśnie się przekonali, że mają godnego rywala. Lech był w sobotę lepszy. Bramki strzelone w odstępie dwóch minut przez Darko Jevticia i Karola Linetty’ego sprawiły, że zawodnicy Macieja Skorży mogli spokojnie przyglądać się desperackim próbom gospodarzy. (…) Pyszna Legia, wierząca w to, że nie ma w Polsce klubu, który byłby w stanie z nią rywalizować, rozpieszczona dobrymi wynikami w Europie, roztrwoniła przewagę, jaką miała nad Lechem. Warszawianie mieli już w pewnym momencie sezonu (listopad) nawet dziewięć punktów więcej od Kolejorza.

Krok od sznura – uzupełnia Stefan Szczepłek.

Lechowi udało się to, co nie wyszło mu w finale Pucharu Polski. Wtedy, dwie minuty po zdobyciu prowadzenia, Zaur Sadajew przegrał pojedynek z Dusanem Kuciakiem. Gdyby zdobył bramkę, Lech miałby znacznie większe szanse na zwycięstwo. Tym razem poznaniacy wbili Legii dwa gole w ciągu dwóch minut i to przesądziło o wygranej. Po zwycięskim finale przed tygodniem Legia chyba zbyt uwierzyła w swoją wyższość, zapominając, że zdobyła Puchar Polski dość szczęśliwie. Teraz, po nudnej pierwszej połowie, być może utwierdziła się w przekonaniu, że nie może jej się stać krzywda. Dwa szybkie ciosy przyjęte tuż po przerwie musiały zrobić wrażenie. Lech tym razem przyjechał na Łazienkowską z bramkarzem, jak ktoś złośliwie zauważył, nawiązując do finału Pucharu Polski. (…) Henning Berg niczego nowego nie wymyślił, a jego wybory personalne i koncepcje każą zapomnieć, kto był jego trenerem w Manchesterze Utd. Niezależnie od tego, kto będzie najlepszy na końcu – Legia czy Lech – warszawianie są słabsi niż w poprzednim sezonie. Legia przez złą politykę transferową i niewyróżniającą się niczym pracę trenera traci dużo. Od złotego rogu do sznura już tylko krok.

GAZETA WYBORCZA

Marazm z Warszawy – zaczyna Wojciech Kuczok. Dziś poniedziałkowy dodatek sportowy.

Image and video hosting by TinyPic

Jedyną gwiazdą europejskiego formatu, która potwierdziła swoją klasę w sobotnim meczu Legia – Lech, był Szymon Marciniak, sędzia główny. Lżony niemiłosiernie przez kilkunastotysięczny chór warszawskich fanów ani razu nie uległ pokusie, by odwdzięczyć im się pięknym za nadobne. Niemrawa Legia dostała dwa sztychy na początku drugiej połowy, więc „żyleta” naprędce musiała znaleźć kozła ofiarnego. Najpierw jak zwykle dostało się PZPN (to akurat mogę zrozumieć – gdyby nie reforma regulaminowa, legioniści mieliby już dublet i wakacje), aż wreszcie ktoś sprawdził nazwisko arbitra i od tej pory główną uciechą karków w białych dresach było chóralne znieważanie sędziego. Nie dopatrzyłem się w jakiejkolwiek sytuacji rażącego błędu, którym Marciniak zasłużyłby sobie na takie traktowanie. Ba, byłem pełen podziwu, że ten człowiek wytrzymuje presję i zachowuje profesjonalną bezstronność, choć pół stadionu z iście samobójczą pasją zachęca go do tego, by zagrał na nosie nieuprzejmym fanatykom gospodarzy. (…) Trzymałem w sobotę kciuki za Lecha, bo gdyby ekstraklasa do umiarkowanej jakości sportowej miała jeszcze dołożyć nędzną dramaturgię, nie dałoby się jej oglądać już zupełnie. Dominacja jednego zespołu może cieszyć tylko rzesze jego fanów. Mamrotanie, że hegemonia Legii jest potrzebna polskiej piłce, nie ma argumentów – w latach 60. i 80. Górnik wygrywał ligę po pięć i cztery razy z rzędu, a w pucharach wtedy niczego nie zwojował. Najlepsze wyniki pucharowe naszych klubów przypadały na sezony, w których liga była wyrównana. Legia walczyła z Manchesterem United o finał PEZP, kiedy zajęła dziewiąte miejsce w lidze, a rok później broniła się przed spadkiem. Kiedy klub nie ma godnych siebie rywali w lidze, popada w nieuniknioną gnuśność.

Tematy zagraniczne pomijamy, a więc: O co szarpie się Legia?

Image and video hosting by TinyPic

Obrońcy tytułu po raz drugi w sezonie nie dali rady Lechowi i stracili pozycję lidera. Byli nim nieprzerwanie od 12. do 30. kolejki (na starcie sezonu trener Henning Berg często wystawiał rezerwy). Jeszcze po 18 seriach gier mieli dziewięć punktów przewagi nad Lechem, teraz tracą dwa. Drużyna wyhamowuje, w sobotę przy Łazienkowskiej wyglądała jak rozpadła, pozbawiona głodu sukcesu. Kibice od dawna byli przyzwyczajeni, że na czele tabeli zawsze jest Legia. W poprzednim sezonie była tam od 7. kolejki do ostatniej – 37. Rok wcześniej, gdy też sięgnęła po tytuł, dominowała od 7. serii do 30. Gdy po raz ostatni wiosną traciła prowadzenie w tabeli, gubiła też tytuł. W sezonie 2011/12. Zwalniała wtedy przez całą wiosnę po sprzedaży zimą trzech podstawowych piłkarzy. Teraz dzieje się podobnie. Zimą właściciele wyeksportowali do Chin najlepszego zawodnika ligi Miroslava Radovicia, licząc na to, że Legia jakoś przeżyje bez niego, skoro nie zagraża jej nikt w kraju. (…) W kolejnych tygodniach miałem rosnące poczucie tymczasowości warszawskiej drużyny. Nie wyglądało na to, że dokądś zmierza. Rozłaziła się. Dochodziły do mnie sygnały, że kilku jej piłkarzy może wyjechać za granicę. Bo skoro pozwala się na sprzedaż najlepszego, to dlaczego inni mają umierać za Legię? Dotyczyło to i weteranów eliminacji Ligi Mistrzów – Dusana Kuciaka – i młodych – Ondreja Dudy oraz Michała Żyry. Legia przestała być drużyną, której następnym etapem jest walka o Champions League. Znakomita jesień w Europie – dziewięć wygranych z rzędu (rekord w historii polskiej piłki) przestało być etapem przygotowań do kolejnych występów na kontynencie, zmalało do epizodu, którego miejsce jest w archiwum, podobnie jak europejskie sukcesy Wisły Kraków z sezonu 2002/03. Stawało się jasne, że w kolejnym sezonie zobaczymy nową Legię. Nie wiadomo było, czy w tym składzie zdoła jeszcze raz sięgnąć po mistrzostwo. I faktycznie Legia od sprzedaży najlepszego piłkarza ligi pełznie. Wiosną zdobyła aż siedem punktów mniej od Lecha, o pięć mniej od Lechii. Mniej od Zawiszy, Korony, Ruchu, Jagiellonii.

Żeby Lech zachwiał hegemonią – mówi Jerzy Dudek, ekspert od wszystkiego. Cytujemy dwa fragmenty.

Kto jest teraz faworytem do tytułu mistrza Polski?
– Zdecydowanie łatwiej się goni, niż ucieka. Lech dotąd tylko gonił. Teraz będzie musiał uciekać, a to stawia go w zupełnie nowej roli. Presja jest większa. Kibice z Poznania poczuli krew Legii i już nie przyjmą łatwych tłumaczeń, że jeszcze raz się nie udało, bo zespół z Warszawy jest za mocny dla krajowej konkurencji. Już wszyscy wiedzą, że za mocny nie jest. Teraz Lech musi wygrywać, uciekać, przeć do tytułu. Zdaje się, że nawet trener Maciej Skorża nie jest pewny, czy jego gracze zareagują pozytywnie na taką presję. Bywało, że skarżyli się, iż oczekiwania fanów ich przytłaczają. A teraz będą tylko większe.

(…)

A pan na kogo stawia, kto zostanie mistrzem?
– Najłatwiej byłoby mi się wykręcić od odpowiedzi, by nikomu się nie narazić. Ale zaryzykuję. Dla ekstraklasy lepiej byłoby, żeby tytuł zdobył Lech. Żeby hegemonia Legii została zachwiana. To dałoby nowy impuls i Lechowi, i Legii, która poczułaby, że rywalizacja w lidze polskiej to nie spacerek po trofeum. Siłę Primera Division tworzy wyścig Realu z Barceloną. Równowaga sił między nimi gwarantuje rozwój. Jak sprężyna napędzająca najlepszą ligę świata. Gdyby ciągle wygrywał Real, gdyby osiągnął wielką przewagę nad Barceloną, byłoby to złe i dla niego, i dla hiszpańskiej piłki.

SUPER EXPRESS

Krychowiak mówi: Finał w Warszawie już w mojej głowie. Mało porywająca rozmówka.

Image and video hosting by TinyPic

Jak wyobrażasz sobie finisz sezonu w wykonaniu Sevilli?
– To może być piękny maj. Walczymy o awans do Ligi Mistrzów. Możemy to osiągnąć zarówno przez La Ligę, jak i Ligę Europy. Marzy mi się czwarte miejsce w Primera Division oraz wygrany finał Ligi Europy w Warszawie. To byłoby niesamowite.

Jesteś jedynym Polakiem, który ma szansę zdobyć puchar Ligi Europy w ojczyźnie.
– Jest jeszcze Timothee Kolodziejczak, ma polskie korzenie. Finał w Warszawie jest w mojej głowie. To moje marzenie. To byłaby wyjątkowa chwila. Będę dumny, ale… jeszcze trzeba się do niego zakwalifikować.

W relacjach pomeczowych niewiele ciekawego. Tekst podporządkowany Brożkowi był już w Fakcie, tutaj jeszcze wygrana Lechii cudzoziemskiej.

Lechia odniosła w końcu zwycięstwo na wyjeździe. Poprzednie trzy mecze przegrała, tracąc w każdym z nich trzy bramki. Teraz znów liczy się w walce o ligowe podium, a jej kibice, którzy przyjechali do Szczecina, chcą jeszcze więcej. „Gramy o mistrza” – skandowali po ostatnim gwizdku sędziego. – Nie powinno się na nas nakładać presji, bo gdy przychodziłem zimą do Gdańska, to mówiło się, że nie będzie nas w pierwszej ósemce – komentuje Mila. – Jesteśmy świadomi naszej wartości i walczymy o awans do europejskich pucharów. Naszym atutem jest atmosfera i to, że zadbaliśmy w szatni o pewne detale. Jakie, tego reprezentant Polski już nie zdradził, ale w autokarze Lechii zwraca uwagę… kuchenka mikrofalowa, dzięki której piłkarze krótko po meczu uzupełniają stracone kalorie, zajadając się potrawami z bogatym w węglowodany makaronem.

I tekst po hicie: Legia ukarana za pychę.

Image and video hosting by TinyPic

Po finale Pucharu Polski Bogusław Leśnodorski (39 l.) szydził z Lecha, mówiąc, że przez dwa i pół roku, odkąd jest prezesem Legii, klub z Poznania niczego nie wygrał. W sobotę jak niepyszny patrzył, jak jego piłkarze przegrywają z „Kolejorzem” 1:2, tracąc prowadzenie w tabeli. Na ostatniej prostej przed metą to Lech trzyma wszystkie atuty w ręku. Po raz kolejny pogrążona w letargu Legia natarła na rywali z furią dopiero, gdy widmo klęski zajrzało jej w oczy. Zresztą cała wiosna w jej wykonaniu tak wygląda – obrońcy tytułu uspokojeni tym, że cokolwiek by się wydarzyło, ciągle prowadzą w tabeli, leniwie ciułali punkty. W końcu się oszukali. Co prawda Vrdoljak już w 54. minucie strzelił kontaktowego gola, ale potem gospodarze marnowali niesamowite sytuacje. Nawet w ostatniej sekundzie Guilherme mógł jeszcze wyrównać, ale przestrzelił fatalnie z 10 metrów! Czy to pudło okaże się kluczowe w walce o tytuł? – Teraz wszystko w naszych rękach, nie musimy oglądać się ani na Legię, ani na nikogo innego – mówił napastnik Lecha Dawid Kownacki. Przed „Kolejorzem” dwa mecze u siebie (z Jagiellonią i Śląskiem). To Legia ma trudniejszy kalendarz spotkań. Do końca rozgrywek sześć kolejek. Czy Lech wytrzyma presję?

PRZEGLĄD SPORTOWY

I kto tu rządzi? – pyta PS na okładce.

Image and video hosting by TinyPic

Zwycięstwo dało nam kopa – mówi Linetty. Zwykłej relacji nie cytujemy.

W czasie meczu był jakiś moment, w którym pomyślał pan, że znów się nie uda wygrać na Łazienkowskiej?
– Wierzyłem w wygraną cały czas. Nawet po słabszej w moim wykonaniu pierwszej połowie. Pokazaliśmy w tym meczu klasę. Legia miała dobrą końcówkę. To było spotkanie podobne do tego z jesieni. Wtedy też wygrywaliśmy dwoma bramkami, ale pozwoliliśmy Legii na zbyt dużo. Tym razem wyciągnęliśmy wnioski i udało się zdobyć trzy punkty.

Ciężko było się podnieść przed meczem ligowym z Legią. Pamiętając o przegranym finale.
– Było w nas po tamtym meczu trochę załamania i zwątpienia. Więcej jednak sportowej złości. Legia sprzątnęła nam sprzed nosa puchar. Wygraliśmy z nimi drugi mecz w lidze. Ten sobotnie zwycięstwo dało nam dużego kopa. Mamy sześć meczów do końca. Do zdobycia jest 18 punktów – to dużo, ale trzeba je zdobyć i cieszyć się z mistrzostwa.

Feta odbędzie się w Poznaniu. Odkurzony zostaje Waldemar Piątek, były bramkarz.

Lech już nie zaprzepaści szansy i będzie mistrzem Polski – mówi były bramkarz Kolejorza, który od dekady przez chorobę nie może grać w piłkę. Od kilku lat jest trenerem bramkarzy, choć ciągle po głowie chodzi mu pomysł powrotu na boisko… (…) Przez chorobę chodziłem ciągle skwaszony, psychika mi siadała, pojawiały się czarne myśli. Wtedy, w 2007 roku zadzwonił Jarek Araszkiewicz, który wtedy był trenerem Sandecji Nowy Sącz. Zaproponował, żebym poprowadził treningi z bramkarzami. Ucieszyłem się, bo ciągnęło mnie na boisko. Nie było jednak możliwości, żebym dołączył od razu, miałem czekać na telefon. Trwało to dosyć długo, już nawet zwątpiłem, ale w końcu dostałem tę robotę. Przyjeżdżałem 2-3 razy w tygodniu na zajęcia i na pewno to pomogło mi się odbudować. To oraz rodzina – wspaniała żona Edyta oraz dzieciaczki, które później się pojawiły na świecie. Mam 6-letniego synka Kubę oraz 3-letnią córeczkę Maję. Oni dają mi niesamowitego kopa. Można gdybać, gdzie bym teraz był, gdyby nie ono… Nie jest łatwo wraca do tego, co było 10 lat temu, ale teraz myślę tylko pozytywnie. Staram się żyć dniem jutrzejszym, a nie rozpamiętywać to, co przeszedłem wcześniej. eraz jestem w drugoligowej Siarce Tarnobrzeg. Codziennie w obie strony dojeżdżam na treningi ponad 200 kilometrów. Siedząc w niższych ligach nie ma jednak szans utrzymać rodziny, pracując w jednym miejscu. Dlatego też mam zajęcia indywidualne z bramkarzami w mojej rodzinnej Dębicy, a także okolicznych miejscowościach: Ropczycach, czy Czarnej Tarnowskiej. Pewnie, że przez moją chorobę organizm nie jest przygotowany na wysiłek i po 2-3 treningach dziennie czuję się zmęczony. Zwłaszcza że nie oszczędzam młodzieży i staram się ją mocno „ostrzelać”. Sprawia mi to przyjemność, choć czasami też zaciskam zęby, kiedy jeżdżę z boiska na boisko. Bardzo chciałbym trafić do jakiegoś klubu z ekstraklasy.

Image and video hosting by TinyPic

Piotr Świerczewski nie zachwyca się obecnym mistrzem Polski: Siła Legii jest przesadzona.

Trudno dzisiaj wyobrazić sobie, by Legia, z której odszedł już Miroslav Radović, odejdzie Ondrej Duda, a prawdopodobnie też Michał Żyro, mogła awansować do Ligi Mistrzów. Nawet tytuł mistrzowski mocno się teraz oddalił.
– Jeśli obronią tytuł, wiele zależy od tego, kogo wylosują. Piłka to specyficzny sport. Przypomnijcie sobie ostatni mecz Polska – Niemcy. Byliśmy lepsi? No, bez żartów. Oni stworzyli sobie cztery razy więcej dobrych okazji, a jednak ich ograliśmy. Nie rozumiem też tej całej dyskusji o nazwiskach i rozpaczy, co to będzie, jak ten odejdzie. Ludzie, przecież Duda to nie jest żaden Zidane, którego się nie da zastąpić! Duda to tylko Duda. Dobry, błyskotliwy zawodnik, ale Legia po to tworzyła swój dział skautingu, by on w tej sytuacji znalazł tańszego i przyszłościowego piłkarza, który go zastąpi.

Pan z kolei miał po EURO 2012 zastąpić Franciszka Smudę.
– Jak to?

Tak pan powiedział w jednym z wywiadów.
– Trochę przesadziłem, bo dobrze wiem, że w tym zawodzie trzeba powolutku iść pewną ścieżką. Przecież Laurent Blanc nie dostał od razu reprezentacji Francji, tylko cztery lata prowadził Girondins Bordeaux.

Poza tym:
– Lech z Buriciem wygrywa z Legią
– Szwoch ma depresję
– Mila mówi, że mistrzem będzie Lechia
– Brożek chce korony króla strzelców
– Zivec powoli wraca do gry

Informacyjna bomba. Czy Antoni Ptak przejmie Śląsk?

Image and video hosting by TinyPic

Informacja brzmi sensacyjnie. Do polskiej piłki po 8 latach miałby wrócić Antoni Ptak – postać w futbolowym środowisku kontrowersyjna. Choć biznesmen, jedenasty na liście najbogatszych Polaków, podobno nie jest przekonany do wykładania dużych pieniędzy na kolejny klub, trwają z nim w tej sprawie zakulisowe rozmowy. Obecnie właścicielem Śląska są Wrocławskie Konsorcjum Sportowe (ok. 51 proc.) i Gmina Wrocław (ponad 48 proc.). – Docelowo chcemy się pozbyć udziałów, ale jeszcze nie wiem, kiedy ogłosimy przetarg i kto się do niego zgłosi – przyznaje sekretarz miasta Włodzimierz Patalas. (…) Do tej pory zainteresowania przejęcia udziałów w Śląsku nie ukrywali Grzegorz Ślak, były szef Rafinerii Trzebinia, obecnie prezes wrocławskich spółek z branży paliwowej i spirytusowej oraz Andrzej Kuchar, który w ubiegłym roku sprzedał większościowy pakiet Lechii Gdańsk. Teraz pojawia się opcja z Ptakiem. – Mój brat miałby zainwestować w Śląsk? Nie sądzę, bo piłka to żaden interes, ale trzeba by się jego pytać – zaznacza Edward Ptak, który w przeszłości był już właścicielem Śląska. – Do dzisiaj mam kilka akcji klubu i nie zamierzam się ich pozbywać – uściśla. Z Antonim Ptakiem nie udało się nam skontaktować, lecz wiadomo, że od kilku lat niechętnie wypowiada się dla mediów. Majątek Antoniego Ptaka „Forbes” wycenia na blisko 2 miliardy złotych. Biznesmen jest właścicielem Centrum Handlowego Ptak w Rzgowie – największego tego typu w Europie. Przed laty działał już w futbolu. Z ŁKS Łódź zdobył nawet mistrzostwo Polski, choć o okolicznościach wywalczenia tytułu do dzisiaj krążą legendy. Opowiadał o tym po latach piłkarz tamtej drużyny Tomasz Cebula, ujawniając, że w uzyskiwaniu korzystnych wyników często pomagali łodzianom przekupieni sędziowie.

Przegląd Sportowy na koniec porusza jeszcze temat dyscyplin sportu, które pomagają piłkarzom odnieść sukcesu – spory tekst plus rozmowa z trenerem dzieci i młodzieży Akademii Piłkarskiej Legii. Dzisiejszy PS ma najwięcej do zaoferowania.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...