Aż do 86. minuty meczu nasza wizja była dosyć spójna – najwyższa pora postawić sprawę jasno: frajer, kto nie ogra Bełchatowa. Tylko Wiśle Kraków udało się z nim w tym roku kalendarzowym przegrać. Gdyby wyłączyć ten przypadek, niemoc GKS-u trwa już aż szesnaście spotkań. Nie mamy wielkich złudzeń – drużyna, która nie gra w piłkę od listopada do maja, nie może się utrzymać w Ekstraklasie. Ale może rzutem na taśmę wyrwać punkt Cracovii, co właśnie uczyniła.
Szkoda nam chwilami Marka Zuba, który przeszedł na Litwie długą i okrężną drogę, żeby wrócić jako trener klubu Ekstraklasy. Wrócił i efekt jest fatalny – 6 meczów, 2 remisy, 4 porażki, 4 strzelone gole i 12 straconych. Żal nam go jednak tylko czasem, bo z drugiej strony – powinien wiedzieć dokąd idzie i co robi. Wielu trenerów z pewnością tej roboty by się nie podjęło. On podpisał trzymiesięczny kontrakt, prochu nie wymyślił i ten jeden kwartał może mu zapewnić wpis w CV, jakim nie będzie się zapewne chwalił. Nie przesądzamy, różnice w tabeli minimalne, ale od tygodni bardzo nam to brzydko pachnie.
Podstawowy problem Bełchatowa jest dziś taki, że… nie wiadomo jak on chce grać w piłkę. Jakimi środkami zdobywać punkty, w jaki sposób zaskakiwać przeciwników, jakie są jego silne strony. Patrzymy, oglądamy i za nic w świecie tego nie widzimy. A przecież za rywali gracze GKS-u dwa razy z rzędy mieli Cracovię – przyznacie, mogła ta poprzeczka wisieć wyżej.
Za tydzień zmierzą się z Podbeskidziem i już wiadomo, że ze składu wypada im dwóch podstawowych zawodników – za kartki Mójta, a z powodu kontuzji Basta. Najpewniej na dłużej.
Pasy same sobie winne, że nie potrafiły tego meczu „domknąć”, choć ułożył im się bardzo dobrze. W dużej mierze za sprawą Zbozienia, który strasznie nieodpowiedzialnie zagrał piłkę do linii pomocy. Nie sposób jednak nie docenić świetnej asysty Deleu, który odkurzony przez Zielińskiego radzi sobie bez zarzutu, a także wykończenia Jendriska. Zwłaszcza, że to dopiero jego druga bramka w tym sezonie.
Generalnie, dzisiejszy mecz był w całej rozciągłości znacznie słabszy niż ten sprzed tygodnia. Nikt nas nie zachwycił, a dosłownie trzech, czterech zawodników zagrało na poziomie powyżej przeciętnego, co ma zresztą odzwierciedlenie w naszych notach.
Nie ma sensu się rozwodzić – działo się cholernie mało. I nagle, kiedy nic miało się już nie wydarzyć, fatalnie pomylił się ten, który zwykle się nie myli – Covilo. Kosztownie stracił piłkę w środku pola, Szymański zaskoczył stoperów prostopadłym podaniem, a Piech wykorzystał sytuację, jakiej wcześniej nie miał w całym meczu.
Twarz Cracovii mógł uratować Rakels – jak w samej końcówce uderzył w poprzeczkę, Pilarz aż złapał się za głowę. Koniec końców jednak, wszyscy opuszczali stadion z poczuciem niedosytu.