No cóż, jednak nie zamiata się ligą, kiedy wystawia się po przerwie zimowej środkowego pomocnika, który przez rok nie grał w piłkę, Machado i Semedo na skrzydłach i dwumetrowca na szpicy, który dał się zapamiętać głównie ze strzału w aut. Królowa transferowej egzotyki z rundy jesiennej, a więc Miedź, przekazała dziś tytuł Radomiakowi, który przeprowadził zimą radomiakowe ruchy i to do potęgi. Choć legniczanie nie skompromitowali się na boisku, to jeszcze daleko im do miana solidnej drużyny, która może się utrzymać. Jeśli myślą o graniu na najwyższym poziomie w przyszłym roku, muszą wejść na wyższe obroty. Dziś obejrzeliśmy dokładnie to, czego się spodziewaliśmy po ligowym powrocie. Z obu stron.
Miedź Legnica 0:0 Radomiak Radom. Mierny powrót Ekstraklasy
Czyli potworek, padlinę, paździerz, wyrób meczopodobny, no sami wiecie – coś, co zawsze serwują nam ligowcy, gdy Ekstraklasa wraca po dłuższej przerwie. Swoją drogą zachodzimy w głowę, dlaczego wytęsknionym kibicom rzuca się na start spotkanie pokroju Miedzi z Radomiakiem, które – delikatnie sprawy ujmując – nie rokuje nie tylko ze względu na mroźną styczniową pogodę. Tak jest zawsze, a przecież można zrobić jak chociażby w Bundeslidze, gdzie zawsze dostajemy na start mocną parę (ostatnio Lipsk z Bayernem). Niby nic, a jakoś tak przyjemniej wchodziłoby się na ekstraklasowe obroty po przerwie zimowej.
A tak to musieliśmy się męczyć wraz z ligowcami. W Miedzi obejrzeliśmy już w pierwszym składzie Niewulisa (solidny), Drygas wszedł z ławki (chciał reżyserować, ale trochę był zagubiony), a kapitanem został wybrany Henriquez (mógł, a może nawet powinien wylecieć z boiska, podobnie jak Matynia). Mariusz Lewandowski wystawił na środku obrony Cestora (nieźle wyprowadza, ale w tyłach dwa poważne błędy), Ramosa i Donisa na środku pomocy (obaj bezbarwni) i Rochę na środku ataku, na którego Radomiak ochoczo posyłał długie piłki. Generalnie Miedź grała raczej krótkimi podaniami i próbowała szybko przedostawać się pod bramkę rywala szukając prostopadłych piłek. Radomiak stosował raczej proste środki, często grał długim podaniem. Ekipie Lewandowskiego zdarzało się jesienią próbować grać ładnie, więc regres stylu może lekko niepokoić.
Akcje z chaosu
Choć to legniczanie grali, w pierwszej połowie lepsze okazje miał Radomiak. Obie wzięły się z przypadku. Pierwsza – z chaosu po stałym fragmencie. Piłka zagrywana przez Alvesa spadła nagle pod nogi Abramowicza, przed którym stanęła odsłonięta bramka, bo golkiper trochę się zagubił. Lewy obrońca szybko strzelił, ale w ostatniej chwili został zablokowany przez Gulena. Druga okazja to kontra trzech na trzech. Trochę zabrakło gościom pomysłu na rozegranie – Alves skradł trochę metrów, a później oddał futbolówkę do biegnącego skrzydłem Machado. Ten uderzył z pierwszej, lecz prosto w bramkarza.
Miedź mogła wyjść na prowadzenie po tym jak nacisnęła wysokim pressingiem Cestora i odebrała piłkę w szesnastce Radomiaka (!). Strzelać po tym przechwycie próbował dobrze dziś dysponowany Dominguez, lecz trafił w przeciwnika. Inne okazje? Strzał Gulena po stałym fragmencie – obrońca beniaminka wygrał walkę z Rossim, uprzedził go, pomylił się o jakieś ćwierć metra. Obejrzeliśmy też dwie sytuacyjne próby Henriqueza, obie bez powodzenia, dwa razy prosto w bramkarza uderzył też Alves.
Niewykorzystane setki
Jednoznacznego dramatu nie było, bo – jak widzicie – do skrótu spokojnie można coś wyciąć. W drugiej odsłonie obejrzeliśmy trzy setki – dwie po stronie gospodarzy i jedną gości. Każda z nich została spartaczona w absurdalny sposób.
Zaczęło się od Koldo Obiety. Prostopadła piłka Domingueza? Kapitalna. Pomocnik szybko przetransportował ją pod pole karne rywali. Wrzutka Narsingha? Również kapitalna – precyzyjna, mięciutka, wręcz wizjonerska, bo wymusił nią ruch swojego kolegi. Obieta popędził by przechwycić podanie, oddał strzał przegrywając walkę z grawitacją i – no cóż – mimo że próbował z kilku metrów, to walnął w słupek.
Druga to prawdziwy popis Luisa Machado, który wyszedł sam na sam. Biegnący za nim Masouras nie wiedział, w jaki sposób może zatrzymać skrzydłowego, więc zrobił wślizg w ciemno. Ani nie trafił w piłkę, ani w rywala – chyba chciał blokować ewentualny strzał, no bo jak w tej sytuacji można nie uderzyć? Ano można, Machado albo się przestraszył, albo chciał wymusić gwizdek, albo w jego głowie zadział się inny kuriozalny proces myślowy, bo bez kontaktu z rywalem przewrócił się na glebę. I z sytuacji sam na sam wyszła strata.
Trzecia okazja? Masouras zabawił się z Cestorem, zagrał po ziemi w pole karne do Zapolnika (wszedł z ławki), który odpalił rakietę ziemia-powietrze. Strasznie się podpalił rezerwowy Miedzi, a przecież klasowy napastnik z poziomu Ekstraklasy zamienia na gola osiem na dziesięć takich sytuacji.
W końcówce mógł zrehabilitować się Machado, który przyjął kierunkowo długą piłkę i nawet celnie uderzył po długim rogu, udowadniając, że nawet jemu raz na miesiąc udadzą się dwa zagrania w jednej akcji. Tym razem tyłek swojej drużynie uratował Abramowicz, który utrzymał miejsce między słupkami mimo transferu Stefanosa Kapino, co jest lekkim zaskoczeniem. I po tej interwencji chyba go nie odda. Miedź wysyłała dziś delikatne sygnały, że już nie będzie chłopcem do bicia. Do utrzymania to nie wystarczy, trzeba wygrywać takie mecze. Radomiak z kolei wyglądał jak drużyna, przed którą będzie ciężka runda.
Ekstraklaso, wróciłaś w swoim stylu.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Strach przed lataniem. Dlaczego polskie kluby nie potrafią w transfery?
- Szwarga: Mówili, że oglądam za dużo „Ligi+ Extra” [WYWIAD]
- Pigułka wiedzy o Ekstraklasie. Co wydarzyło się zimą?
foto. Newspix