Reklama

Mecz sezonu odbędzie się w Warszawie. Legia obroniła pozycję lidera!

redakcja

Autor:redakcja

29 kwietnia 2015, 22:45 • 5 min czytania 0 komentarzy

Przez moment, bardzo króciutki moment w Poznaniu zacierali ręce: po wielu miesiącach czekania „Kolejorz” wskoczył na pierwsze miejsce w tabeli, co oznaczało, że w najważniejszym meczu sezonu zmierzy się z Legią na własnym boisku. Ale nie, nie – ta radość była przedwczesna. Legia podkręcała i podkręcała tempo, aż w końcu Pogoń pękła. Najpierw Guilherme, a potem Lewczuk – i z 0:1 zrobiło się 2:1.

Mecz sezonu odbędzie się w Warszawie. Legia obroniła pozycję lidera!

Jak to dzisiaj wyglądało?

GÓRNA POŁÓWKA

Jak można było się spodziewać, przeznaczenia nie zdołało oszukać Podbeskidzie. Wprawdzie Lech Poznań na wyjazdach, to na pewno nie żadne Pendolino, a raczej rozklekotana ciuchcia, ale z jednej strony problemy personalne bielszczan i z drugiej determinacja „Kolejorza” zrobiły swoje. Zespół Leszka Ojrzyńskiego w ostatnim czasie regularnie był w górnej ósemce, ale na koniec fazy zasadniczej dostał strasznej zadyszki i teraz przyjdzie mu drżeć o utrzymanie.

Te braki personalne Podbeskidzia były naprawdę znaczące, ponieważ doszło do tego, że zagrać musiał Robert Mazan i przedstawił się słowami: – Dzień dobry, jestem Robert i nie potrafię grać w piłkę. 21-letni Słowak w dość łatwej sytuacji podał piłkę do Formelli i było po ptokach.

Reklama

Bez konsekwencji przeszły więc porażki Lechii Gdańsk i Pogoni Szczecin. Lechia rozegrała szalony i momentami absurdalny mecz, bo na przykład kiedy piłka leciała w jej bramkę, to bramkarz postanowił akurat usiąść, a gdy należało skierować piłkę do opuszczonej bramki przeciwnika, to Makuszewski miał inne plany.

Było 2:0, potem 2:2, na koniec 3:2, bo rozgrywający doskonałą rundę Jakub Wawrzyniak zaspał i to w starciu z sennym zwykle Porcellisem. Bardzo fajną bramkę zdobył Luis Carlos, a jeszcze fajniejszą – Friesenbichler, któremu piłkę wyłożył Bruno Nazario. Teraz oba zespoły muszą dograć sezon, przy czym gdańszczanie zapewne chcą zaatakować europejskie puchary, ale najważniejsze kibiców czeka latem. W obu klubach wydarzy się sporo ciekawego, na wielu szczeblach. O Koronie jeszcze będzie czas napisać, natomiast Lechia szykuje ofensywę transferową, jakiej być może nie było od czasów… wejścia Bogusława Cupiała w Wisłę. Serio.

Pogoń była w dość dobrej sytuacji, tzn. musiało się dla niej wydarzyć wiele złego, by wypadła z ósemki. No i mimo porażki – nie wypadła. Mecz zaczął Zwoliński w swoim stylu, czyli błyskawicznym, celnym strzałem. Jeśli mielibyśmy podać trzy nazwiska zawodników, którzy w przyszłym sezonie będą walczyć o koronę króla strzelców, to na pewno ten chłopak byłby wśród nich. W pierwszej połowie Legia nie potrafiła się przecisnąć, nie szło jej ani środkiem, ani skrzydłami. W drugiej już poszło z górki. Z jednej strony można wytykać, że Igor Lewczuk gola na 2:1 zdobył ze spalonego, ale z drugiej – jeszcze przed przerwą legionistom należał się rzut karny, a Rafałowi Murawskiemu czerwona kartka.

W meczu o najmniejszym ciężarze gatunkowym, chociaż niby hitowym, Śląsk pokonał Wisłę Kraków 1:0 po pięknej bramce Picha. Niewykluczone, że te dwa zespoły między sobą rozstrzygną, która polska drużyna jako pierwsza skompromituje się latem w europejskich pucharach.

Zła wiadomość dla kibiców „Białej Gwiazdy”: Dariusz Dudka z rzutu wolnego trafił w poprzeczkę, co zapewne utwierdziło go w przekonaniu, że umie strzelać. W efekcie czeka nas kolejne sto bezsensownych uderzeń, w górne sektory na trybunach.

DOLNA POŁÓWKA

Reklama

Jak szło to szło, a jak się zesrało… No właśnie. Zawisza rozgrywał genialną rundę, aż do pierwszej porażki. I kiedy się już ona przytrafiła, to potem już bydgoszczanie przeszli na cykl jesienny: czapka, czapka, czapka. Właśnie przegrali trzeci mecz z rzędu i wprawdzie wciąż mają nadspodziewanie dobrą sytuację wyjściową, biorąc pod uwagę to, gdzie byli kilka miesięcy temu, ale zdecydowanie wytracili impet.

Górnik u siebie wygrywa bardzo rzadko (do dzisiaj – najrzadziej w lidze), ale z Zawiszą wygrał i to po golach Roberta Jeża, a wiecie co to znaczy. Gole Jeża są zjawiskiem równie rzadkim, jak erupcje wulkanu w Chile, ale ostatnie dni nam pokazują, że jedno i drugie jednak jest możliwe i zagrożenia nigdy nie należy lekceważyć.

Przebudziła się na dobre Cracovia. Pod wodzą Jacka Zielińskiego nie dość, że wygrała oba mecze, to jeszcze w obu strzeliła trzy gole. Już ta zbitka informacji jest trudna do przełknięcia dla kogoś, kto parodystów z Krakowa oglądał przez cały rok, a jak jeszcze dodamy, że gola w końcu strzelił Dariusz Zjawiński – i to w odpowiedzi na trafienie Sebastiana Olszara – to mamy jasne, że to był wieczór dziwów. Na koniec Bełchatów – aktualnie zespół po stokroć żałosny – musiał ustawić się przed sektorem swoich kibiców i wysłuchać tradycyjnych zjebek. Niestety, aktualnie tylko do tego piłkarze GKS się nadają i nawet nam ich nie żal.

Cieszyć się mogą piłkarze Górnika Łęczna, że ten Bełchatów w ogóle istnieje. W przeciwnym razie to właśnie łęcznianie byliby ligowymi pierdołami numer jeden. Jurij Szatałow podobno zakazuje piłkarzom wślizgów, natomiast coraz częściej mamy wrażenie, że zakazuje też strzałów, podań i dryblingów. W 2015 roku na to coś, co udaje zespół piłkarski, nie da się patrzeć. Słabość Górnika wykorzystał Kamil Wilczek i dzięki dwóm trafieniom awansował na pierwsze miejsce w klasyfikacji strzelców. Latem ten zawodnik pewnie z Piasta odejdzie i będziemy żałowali, jeśli opuści polską ligę. Wali z głowy, z lewej i prawej nogi, z pierwszej i po przyjęciu. Wie, co chce zrobić na boisku – i robi. Przyjemnie się patrzy.

Przegrał Ruch – w Białymstoku – i wciąż się smaży. Mecz bez historii, Jagiellonia dużo lepsza, w czym nie było zaskoczenia. Chorzowianie zajmują aktualnie czternaste – ostatnie bezpieczne – miejsce w tabeli i jakoś trudno nam uwierzyć, by mieli spaść, ale tabela nie kłamie: też są ciamajdami rzadkiej maści.

CO TERAZ?

Teraz czas na hity. Najpierw finał Pucharu Polski Legia – Lecha, a potem… mecz ligowy Legia – Lech. O ile o mistrzostwo walczyć będą te dwie drużyny (niech nam wybaczy Michał Probierz), o tyle już nie możemy doczekać się walki na dole. Różnica między dziewiątą Koroną Kielce a szesnastym Zawiszą wynosi pięć punktów. Piękna to będzie kotłowina.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...