– Wygląda to, jakby grało ze sobą na PlayStation dwóch wyrobionych zawodników – powiedział w przerwie Twarowski i trafił w środek tarczy. Do dwudziestej minuty padły cztery gole, od tempa potrafiło kręcić w głowie. To nie był nie mecz, a tak zwane meczysko: piękne akcje, emocje, niesamowity wręcz zwrot akcji, bo gdy gospodarz prowadzi 2:0, zwykle w Ekstraklasie oznacza to wyrok i wiele minut męczenia buły, mającego na celu dowiezienie wyniku. Ale Lechia odpowiedziała błyskawicznie i po czterech minutach zamiast wylądować na deskach, przyparła rywala do lin.
Wtedy goście poczuli krew. Niby było 2:2, niby Korona miała atut własnego stadionu, prezentowała się nieźle a wielkim luzem czarował Kapo, ale wyraźnie wiatr zaczął wiać pod skrzydła lechistów. Specjalnie dziwić to nie może: remis remisem, ale wyobraźcie sobie stracić tak łatwo dwubramkowe prowadzenie, a tak efektownie dwubramkową stratę, jak to wpływa na mentalność. Lechia napierała, spychała gospodarzy coraz bardziej, przeważała pod względem organizacji. Koroniarze odgryzali się głównie za sprawą tria Kiełb – Kapo – Luis Carlos, którzy dzisiaj w Kielcach, jeśli tylko im się zamarzy, powinni wszędzie pić piwo za darmo.
Lechia mimo naporu nie władowała trzeci raz, a potem przerwa jakby wygasiła ogień. Po zmianie stron na boisko zajrzały szachy. Spokojne, stateczne tempo, niemalże brak jakichkolwiek podbramkowych sytuacji. Z murawy spuszczono powietrze, tak jakby remis urządzał obie strony, warto go przypilnować i się nie szarpać. W tych zawodach na spanie nieco słabsi byli koroniarze, czytaj – przejawiali więcej werwy i w końcu dopięli swego. Carlos dorzucił piłkę do Porcellisa, ten urwał się Wawrzyniakowi i strzelił obok bezradnego (nie pierwszy raz) Bąka. 3:2 i znowu, jak w pierwszej połowie, dopiero gong obudził Lechię. Znowu zrobił się mecz na modłę pierwszych minut, znowu każdą minutą goście przeważali coraz bardziej, aż w końcu w 95 minucie dopięliby swego, gdyby nie Cerniauskas, który postanowił zwariować, wskoczyć na international level i uratować wynik.
Chwalić możemy po tym spotkaniu wielu graczy, szczególnie tych ofensywnych – niemal w komplecie wszystkich z obu stron. Defensywa Korony dla odmiany na pewno nie stanowiła monolitu, ale w tyłach jeszcze gorzej wyglądała Lechia, bo poza Gersonem cała reszta jak najszybciej chciałaby zapomnieć o dzisiejszym wieczorze. Ale trudno, żeby – przez większość czasu – świetne, otwarte widowisko z wieloma sytuacjami rozegrało się przy bezbłędnych obrońcach, prawda? Choć wynik wiele w układzie tabeli nie zmienił, to obaj szkoleniowcy mają o czym myśleć: Tarasiewicz na przykład o tym, że był być może o jeden występ Ouattary od grupy mistrzowskiej, a Brzęczek o tym jak popracować nad uszczelnieniem defensywy na wyjazdach.
Fot. FotoPyK