– Może to, że często malujemy sobie flagę na policzkach? – zastanawia się młoda Japonka, gdy pytam ją w kolejce do wejścia na Ahmad bin Ali Stadium o zachowania typowe dla japońskiej kultury kibicowania. – Gdzie jest więc twoja flaga? – pytam w kontrze i po chwili dociera do mnie, co zrobiłem. Zupełnie niepotrzebnie wprowadziłem ją w zakłopotanie, po którym usłyszałem “I’m sorry”. Gdyby chciała mnie przepraszać w języku japońskim, miałaby do wyboru dwadzieścia różnych słów oznaczających “przepraszam”.
Jeśli jesteście wiernymi czytelnikami Weszło, to pamiętacie, że przed poprzednim mundialem miałem okazję opisywać w kilku reportażach swoją eskapadę po kraju, z którym mierzyliśmy się w ostatnim starciu mistrzostw świata 2018. I wtedy także wielokrotnie wprowadzałem Japończyków w zakłopotanie. Będąc człowiekiem obcującym w europejskiej kulturze, w zasadzie nie da się tego uniknąć, dlatego nie czuję się winny. – Przepraszam, chyba nie wiem zbyt dużo o kibicowaniu – mówi Japonka zaśmiewając się. Jest urocza, z jej twarzy nie schodzi grzeczny uśmiech, pod którym skrywa zakłopotanie. Chwilę po przekroczeniu kończy rozmowę, raz jeszcze się uśmiecha i znika.
Zakłopotany i wesoły. Dokładnie te cechy pasują do wszystkich japońskich kibiców zgromadzonych na Ahmad bin Ali Stadium. Chciałoby się powiedzieć, że po meczu z Niemcami wciąż znajdują się stanie euforycznym, ale Japończycy rzadko pozwalają sobie na takie emocje. Gdy Japonia strzelała gola Niemcom, nagrano zachowanie dziennikarzy w siedzibie jednej z japońskich redakcji. Kilka osób dyskretnie zaklaskało. W biurze uznano to za lekkie przekroczenie granic i nieprofesjonalne zachowanie. Dziennikarz powinien przecież zająć się obiektywnymi materiałami, a nie wyrażaniem emocji.
🇯🇵 Szwedzki dziennikarz japońskiego pochodzenia zaznaczył, że jak na japońskie standardy, to bardzo nieprofesjonalne zachowanie 🙂pic.twitter.com/SOu1I5uPBN
— Piotr Piotrowicz (@Piotrowicz17) November 24, 2022
Gdy się pozna bliżej japońską kulturę, doskonale można zrozumieć, że takie historie są na porządku dziennym. Scenka z „Terrace House”, czyli japońskiego reality show, w którym grono uczestników szuka miłości żyjąc w zamkniętym domu. Po kilku odcinkach jedna z uczestniczek raczy pozostałych gości swoim popisowym daniem – rybą sporządzoną w rzadki i oryginalny sposób. Przez cały odcinek trwa dyskusja o tym, czy tym zachowaniem nie przekroczyła granicy. – Po kilku dniach znajomości pokazała, że potrafi świetnie gotować, czy to nie jest zbyt aroganckie? – zastanawiali się „eksperci”, którzy komentowali na bieżąco wszystkie najważniejsze sprawy w programie. Granica rzeczy nieakceptowalnych w przestrzeni publicznej jest w Kraju Kwitnącej Wiśni posunięta niezwykle daleko.
Nikt nie jest milszy niż Katarczyk, który organizuje mundial
70 minuta meczu, wynik 0:0. Gdy Ito jest o krok od sytuacji strzeleckiej, ładuje się w niego Calvo, za co ogląda żółtą kartkę. Z perspektywy faulującego – idealne zachowanie. Siedemnasty metr, a więc karnego nie ma. Rywal o włos przed setką, której także nie ma. I co najważniejsze – nie ma czerwonej kartki, bo Japończyka asekurowało mimo wszystko dwóch piłkarzy z Kostaryki. Z perspektywy poszkodowanej drużyny to coś, co normalnie powoduje gigantyczną frustrację. Zamiast wielkiej szansy na gola, jest zaledwie rzut wolny i tylko żółta kartka, która niewiele daje w końcówce spotkania. W takich momentach stadion zwykle wybucha okazując swoją frustrację i – zwłaszcza! – domagając się od sędziego czerwonej kartki. Racjonalnie czy nie – to naturalna reakcja.
Reakcja Japończyków? Żadna. Ani się nie poderwali. Ani nie zaczęli krzyczeć. Ani nie zrobiło się głośniej, a jeśli już, to głównie za sprawą kostarykańskich fanów, dla których ten faul był po prostu wspaniałą wiadomością. – Szanujemy inne kraje. Na boisku przegraliśmy, ale poza boiskiem jesteśmy przyjaciółmi – mówi mi japoński kibic, który wraz ze swoimi kumplami śpiewa przyśpiewkę ku czci Kostaryki. – Nauczyłem ich! – chwali się dumny z siebie Kostarykanin, po czym zaczyna zdejmować swoją koszulkę. – Change, change! – krzyczy do Japończyków, którzy nie wiedzą, co począć. Po kilku delikatnych sugestiach pod tytułem „koleś, nie chcemy twojej koszulki, wolimy swoje” zdecydowanie odmówili. Ewidentnie przyszło im to trudem. Bo przecież nie wypada komuś odmawiać, a w szczególności kogoś rozczarowywać, gdy jest się Japończykiem.
Po meczu wszyscy są weseli. Wszyscy się uśmiechają. Wszyscy robią sobie wspólne zdjęcia. A najwięcej Keisuke Honda, który trochę odczekał, by w spokoju wyjść z biura prasowego, a i tak natknął się na grupę żądnych selfie kibiców, która z każdym kolejnym zdjęciem poszerzała się o kilka osób. Jeden z kibiców przyniósł na stadion profesjonalny aparat fotograficzny z wielkim obiektywem. Nie mam pojęcia, jak go wniósł, ale co chwilę robił jakieś zdjęcia. Inny spędził całe 90 minut, trzymając kamerę wymierzoną w swoją stronę, kręcąc swoje reakcje. Trzeci ma na sobie nakładany rękaw, który imituje tatuaże. – W Japonii nie można skorzystać z łaźni, gdy ma się tatuaże. Lubię je, dlatego noszę czasami taki rękaw – mówi żyjący w Azji meksykanin, który przyjechał na mundial za dwoma reprezentacjami.
A łaźnie są tam niemalże w każdym hotelu, w wielu miejscach to jedyny sposób na to, by zażyć kąpieli. Kolejny z kibiców prezentuje japońską flagę, którą pomalował ręcznie mazakami. Jeszcze kolejny ma transparent z dwoma hasłami w języku kanji i obrazkiem, na którym widnieje fala tsunami. – To taki żart, ale nie potrafię go wyjaśnić, bo opiera się na podwójnym znaczeniu – opowiada. Nie wnikam, bo faktycznie wygląda to, jak coś, co nie znajdzie ekwiwalentu ani w europejskim języku, ani w europejskim poczuciu humoru.
Do strefy mieszanej, gdzie przeprowadza się wywiady, każda federacja musi wyznaczyć przed meczem trzech piłkarzy. Podczas gdy praktycznie nie zdarza się, by ktoś przyprowadził ich więcej, Japończycy wpisali na listę przed spotkaniem z Niemcami dziewięciu. Każdy z nich pokornie odpowiadał na zadane pytania, podczas gdy trójka Niemców przeszła przez strefę, ale grzecznie odmówiła jakichkolwiek rozmów (do czego ma prawo, zgodnie z przepisami musi po prostu przez tę strefę przejść).
Przy wejściu na konferencję prasową pracownik FIFA podsuwa przy wejściu pudełko z maseczkami, prosząc o nałożenie ich. W centrum medialnym trudno spotkać Japończyka, który nie ma jej na twarzy. W Katarze nikt nie zwraca uwagi na pandemię, opisywana sytuacja to jedyna, w której ktoś poprosił o zasłonięcie twarzy. Gdyby nie Japończycy, nikt by tu nie chodził w maseczkach. Prosząc o założenie ich, Katarczycy chcą sprawić, by wszyscy czuli się komfortowo. Skoro to dla Japończyków ważne, każdy powinien to uszanować. Kończąc ten tekst, w biurze prasowym pada komunikat o konieczności wyjścia na zewnątrz. Przystadionowe miejsce pracy dziennikarzy właśnie się zamyka. Wszyscy Japońscy dziennikarze wychodzą w minutę. Zostaję ja, dziennikarz “Reutersa” i Brazylijczyk, który przerzuca zdjęcia ze swojego aparatu.
To jak z maseczkami – gdy ktoś mówi, że tak trzeba, Japończyk po prostu pokornie wykonuje rozkaz. Maseczki noszą także kibice, często ozdobione flagami, służące również jako element kibicowskiego wystroju. Siedzą w nich na trybunach, spacerują w nich pod stadionem. Podczas konferencji na sali panuje dystans społeczny. Hajime Moriyasu twardo broni swojego zespołu, twierdząc, że był dobrze przygotowany do tego meczu, a z Hiszpanią zaprezentuje więcej agresji. Gdy wychodził z sali, pokornie pokłonił się przed dziennikarzami. Podobnie jak piłkarze przed kibicami, kiedy wyszli na stadion, by się rozgrzewać.
Let’s go Canada i chorwaccy przebierańcy
To kolejne dowody na to, że Japonia to inny świat. Bo tylko drużyna z innego świata może wygrać z Niemcami, by później nie poradzić sobie z Kostaryką, która przegrała w poprzednim spotkaniu 0:7, zawstydzając przy tym nawet potężną logikę Ekstraklasy. – Ten mecz to dla nas takie samo zaskoczenie jak nasza porażka z Japonią! – mówią uradowani Niemcy, którzy przybyli na mecz grupowego rywala kilka godzin przed starciem z Hiszpanią, które nie będzie dla nich meczem o wszystko. Japończycy po meczu nie dają po sobie poznać, że właśnie wypuścili z rąk wielką szansę. Zamiast tego uroczo uśmiechają się w stronę każdego Kostarykanina, który chce zrobić sobie zdjęcia, na których pozują ze słodkimi minami.
Kawaii po zwycięstwie.
Kawaii po porażce.
KORESPONDENCJA Z KATARU:
- Stadion 974. Na budowę poświęcono więcej kontenerów czy ludzkich istnień?
- Jak nie zostać pożytecznym idiotą?
- Infantino? Drugi po Allahu. Tekst po meczu otwarcia
- Dziś naprawdę nic się nie stało. Tekst po meczu z Meksykiem
- Let’s go Canada i chorwaccy przebierańcy
- Konferencja Czesława Michniewicza. Czy to już oblężona twierdza?
- Nikt nie jest milszy niż Katarczyk, który organizuje mundial
- “Nie lubię siebie oglądać na tym filmiku. Herve Renard, czyli chodzący szacunek
Fot. Jakub Białek