To się nazywa symbioza marketingu z grą piłkarzy. Pracownicy Lechii rozpoczęli tę wiosnę od kilku akcji mających na celu wypełnienie pustawych trybun i mamy błyskawiczny efekt. Do Gdańska przyjeżdża najmniej atrakcyjny rywal, jakiego można sobie wyobrazić, a na trybunach 24 tysiące. Oczywiście znaczna część z tych ludzi pofatygowała się na PGE Arenę za darmo, dzięki temu, że kupili wejściówki na Legię, ale – skoro Lechię stać na budowanie mody na klub właśnie w taki sposób – to tylko przyklasnąć. Tym bardziej, kiedy na wysokości zadania stają też piłkarze.
Wynik 2:0 nie do końca oddaje to, co dziś zobaczyliśmy. Łęczna nie przyjechała do Trójmiasta, by grać w piłkę i… te założenia w pełni zrealizowała. Jedynym zawodnikiem Szatałowa, który dziś się nie zbłaźnił, był Prusak, ale kilka efektownych interwencji – przy tak grającej Lechii nie pozwala myśleć nawet o punkcie. Ofensywa w komplecie po prostu się skompromitowała, więc prosimy się nie dziwić tak dużej liczbie minusów w Ustaw Ligę. W Górniku mało kto zasłużył na więcej niż 2/3, a – żeby w pełni oddać ich plan na grę – powinniśmy zastosować tzw. skalę Kowala. Czyli po jedynce dla każdego. Aż szkoda się rozwodzić indywidualnie nad Burkhardtem, Cernychem, Bożokiem czy Nowakiem. Każdy pokazał tyle samo. Wystarczająco dużo, by w przyszłym sezonie zwiedzać Grudziądz i Chojnice.
Lechia do pewnego momentu też wyglądała dość przeciętnie. Do 38. minuty oddała ledwie jeden celny strzał. W końcu jednak sygnał do ataków dał świetny dziś Vranjes i Łęczna runęła. Najpierw Bośniak wykończył koronkową akcję Wawrzyniaka z Nazario, potem sam oddał Mili, a ten zaliczył świetną asystę przy bramce Nazario. Dzisiaj cały tercet – Nazario-Vranjes-Mila – wspierany w ofensywie przez fantastycznego wiosną Wawrzyniaka zagrał La Ligę. Można chyba oficjalnie odtrąbić powrót “wrocławskiego Mili” – Sebastian wciąż znajduje się po właściwej stronie rzeki.
Do poziomu kolegów nie dojechali jedynie Makuszewski i Colak. Dobrze funkcjonującej współpracy całej ofensywy (całej, czyli bez takich wyjątków), może Lechii zabraknąć na tle poważniejszych przeciwników – czy to w pucharach, czy ewentualnie w górnej ósemce. Dziś bowiem – mimo kilku imponujących akcji – momentami aż chciałoby się zobaczyć Lechię przyspieszającą jeszcze bardziej, ale nie czepiajmy się na siłę. Przeciwnik nie postawił żadnych wymagań, chcieli dowieźć 2:0, to dowieźli. Czasem trzeba też umieć zagrać ekonomicznie, bez zbytniego forsowania tempa.
Lechia wciąż jednak nie może być pewna górnej ósemki. – W środę czeka nas kolejny finał – stwierdził po meczu Jerzy Brzęczek, który zapewne z wyjątkową uwagą obejrzy dzisiejsze starcie Wisły z Koroną, bo niewykluczone, że właśnie z zespołem Tarasiewicza stoczy w środę bój o grupę mistrzowską. Łęczna straciła dziś na nią nawet matematyczne szanse. Sama gra każe jednak upatrywać zespół Szatałowa jako jeden z głównych kandydatów do spadku. Dziś taki występ, że nawet pożegnalibyśmy ich bez żalu.