Reklama

Golański wspomina: Kibice kazali piłkarzom przed sobą uklęknąć

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

24 kwietnia 2015, 08:58 • 14 min czytania 0 komentarzy

– Była inna sytuacja, przykra, akurat nie z jego udziałem. Mnie nie dotknęła, ale uwłaczała godności człowieka. Po jakiejś porażce kibice Steauy kazali uklęknąć piłkarzom przed sobą. I oni klęknęli. Nie mogłem w to uwierzyć. Klękać to mogę w kościele, a nie przed kibicami, którzy akurat mają taki kaprys – mówi Paweł Golański. Dzisiejszy wywiad w Przeglądzie Sportowym i kolejne jego wspomnienia z Rumunii to chyba materiał numer 1. Generalnie: jest co poczytać, głównie za sprawą Przeglądu Sportowego.

Golański wspomina: Kibice kazali piłkarzom przed sobą uklęknąć

FAKT

Pierwszy tekst w pierwszym tytule prasowym to rozważania o tym, na kogo może trafić Lewy w Lidze Mistrzów. Co tu pisać? Albo Real, albo Bayercona, albo Juventus. I tyle.

Image and video hosting by TinyPic

Obok wywiad z Pawłem Golańskim. Piłkarz Korony przyznaje: Na boisku się wyzywamy.

Reklama

Czemu nie wymienia się pan koszulkami?
– Miałem nieprzyjemną sytuację w kadrze juniorów po meczu z Hiszpanią. Chciałem zamienić się koszulką z rywalem, ale usłyszałem stanowcze „nie”. Głupio się poczułem, jakoś mnie to zabolało. Pokazał, że nie szanuje mnie jako piłkarza, jako Polaka. Od tamtej pory się nie wymieniam. Nie chcę już nigdy znaleźć się w podobnie niezręcznej sytuacji.

(…)

Parę razy głupio się zachowałem.

Jak?
– Tak, że do dziś mi wstyd. W meczu z Polonią Warszawa naprzeciwko biegał Igor Gołaszewski, dużo bardziej doświadczony zawodnik. Spięliśmy się na boisku i go zwyzywałem. Po meczu było mi z tym głupio. Jeszcze w drodze do tunelu go przeprosiłem. Na boisku często się wyzywamy. Nie obrażam się, jeśli ktoś mnie wyzwie, bo robię to samo. Nie cierpię za to, gdy ktoś skarży się trenerowi albo dziennikarzom. To, co zdarzyło się na boisku, niech tam zostanie, jak w tym powiedzeniu o Vegas. Przecież na boisku nikogo nie zabiję, ani nie zrobię mu krzywdy.

Co zmieni Zieliński w Cracovii? Na początek odkurzy Cetnarskiego.

Przepadł i ślad po nim zaginął. Mateusz Cetnarski (27 l.) ostatni mecz rozegrał pół roku temu. Nowy trener Cracovii Jacek Zieliński (54 l.) ma zamiar odkurzyć pomocnika Pasów. Cetnarski wypadł z gry pod koniec roku, gdy trafił do szpitala z zapaleniem spojenia łonowego. W szpitalu spędził dwa tygodnie. – Miałem wysoką gorączkę, która dochodziła o 41 stopni Celsjusza. Przez dwa tygodnie byłem przykuty do łóżka – wspomina. Po powrocie ze szpitala powoli nadrabiał zaległości, wreszcie zaraz po Nowym Roku wrócił do treningów. Liczył, że będzie zdolny do gry od początku rundy wiosennej, ale trwało to dłużej.

Reklama

Image and video hosting by TinyPic

Teraz więcej przeklinam – mówi Izabela Kuś, rzecznik prasowy Legii. Tutaj tekst, w Przeglądzie Sportowym wywiad.

Kobiety w męskim świecie piłki nie mają łatwo. Rzecznik prasowy Izabela Kuś (26 l.) w tym środowisku pracuje od sześciu lat i radzi sobie bardzo dobrze, choć jest najmłodszym rzecznikiem prasowym w ekstraklasie. – Kobieta łagodzi obyczaje. Wydaje mi się, że czasem łatwiej jest mi wyciągnąć kogoś na wywiad, wytłumaczyć piłkarzom, że muszą rozmawiać z mediami – mówi w rozmowie z Faktem. (…) Urodę rzecznik Legii doceniają kibice. – To zabawne, bo ostatnio na Twitterze ktoś napisał „Marry me”, więc mogę powiedzieć, że dostaję oferty matrymonialne. Dostałam też propozycję rozbieranej sesji do jednego z męskich magazynów. Ale grzecznie podziękowałam – kończy urocza rzeczniczka.

GAZETA WYBORCZA

Większe echa środowej Ligi Mistrzów, a konkretniej: Chicharito. Zbędny Groszek stał się piękny i kochany.

Image and video hosting by TinyPic

Wpychając piłkę do bramki Jana Oblaka w 88. minucie rewanżowego meczu Realu z Atlético (1:0), Javier „Chicharito” Hernández przerwał passę „Królewskich” siedmiu spotkań bez zwycięstwa w derbach Madrytu. Uratował też cały sezon najbogatszego klubu świata – Liga Mistrzów to jedyne rozgrywki, w których drużyna Carlo Ancelottiego zależy od siebie (w Primera División traci do Barcelony 2 pkt). „Złoty Chicharito”, „Wielki, niespodziewany bohater”, „Piękny i kochany” – pisała hiszpańska prasa, w tym ostatnim tytule robiąc aluzję do znanej pieśni wykonywanej przez grupy mariachis „Meksyk piękny i kochany”. Królestwem pieśniarzy jest stan Jalisco ze stolicą Guadalajarą, gdzie 26 lat temu urodził się Hernández. Sam bohater najpierw szalał z radości, potem płakał bliski omdlenia. – Cieszył się tak, jakby zdobył mistrzostwo świata – skomentował z nutą ironii słynny Thierry Henry. Z pewnością wybitny Francuz nie wziął pod uwagę traumatycznego okresu czterech lat, w których największy talent meksykańskiej piłki, zamiast rozkwitać w Europie, został wyrzucony na margines, jak ktoś niepotrzebny. A przecież jego ambicje były wielkie, gdy w 2010 r., jeszcze przed mundialem w RPA, Alex Ferguson płacił za niego 8 mln euro. „Chicharito” Hernández jest synem Javiera „Chicharo” Hernándeza, reprezentanta Meksyku, uczestnika mundialu w 1986 r., i wnukiem Tomása Balcázara, który grał na mundialu w 1954 r. „Chicharo” znaczy groch, a „chicharito” – groszek. Taki pseudonim dostał na cześć ojca. Na mundial w RPA pięć lat temu jechał jako rezerwowy reprezentacji Meksyku, zdobył na nim dwa gole w meczach z Francją w grupie i Argentyną w 1/8 finału przegranym 1:3. Opuszczał Afrykę jako najszybszy piłkarz mistrzostw – osiągając średnią prędkość biegu 32,15 km na godzinę. Niedługo potem badania ekspertów ESPN wykazały, że dysponuje też kosmicznym przyspieszeniem – szybkość 34,6 km na godzinę osiąga w zaledwie 2,5 sekundy.

Jedyny tekst dziś.

RZECZPOSPOLITA

W Rzeczpospolitej materiały piłkarskie również występują w jednej sztuce. Kierunek: Polska. Zawisza bliski niemożliwego.

Być może najciekawszy w ten weekend będzie mecz na dnie – Zawisza zagra 
w Bydgoszczy z Cracovią. Lider Legia jedzie do Chorzowa. Na dwie kolejki przed końcem sezonu zasadniczego Legia potrzebuje trzech punktów, by zapewnić sobie pierwsze miejsce przed podziałem ligi na grupy. Może je zdobyć już dzisiaj w Chorzowie (mecz o 20.30). To istotne, bo lider tabeli spotkanie z wiceliderem w rundzie dodatkowej rozegra u siebie. Ale Legii łatwo nie będzie, gdyż ten mecz jest bardzo ważny również dla gospodarzy. Ruch musi uciekać od strefy spadkowej, nad którą ma zaledwie dwa punkty przewagi. Najciekawszym spotkaniem przedostatniej kolejki będzie jednak mecz na dnie. Zawisza, który w miniony weekend przegrał pierwszy raz w tym roku (z Legią w Warszawie), podejmować będzie Cracovię. Misji ratowania zespołu z Krakowa podjął się Jacek Zieliński zatrudniony w miejsce Roberta Podolińskiego.

SUPER EXPRESS

Dziennikarz pogążył Grenia? – pyta Superak w rozmowie z Adamem Gilarskim, rzecznikiem dyscyplinarnym PZPN.

Image and video hosting by TinyPic

Zeznanie dziennikarza ostatecznie przesądza o winie Kazimierza Grenia?
– Nie zamierzam ferować wyroków, tym bardziej że postępowanie jest w toku. Na posiedzeniu komisji byli obecni świadek oskarżenia – pan Tuite i obrony – pan Paweł Siarskiewicz. To biznesmen, który według pana Grenia prosił prezesa Podkarpackiego Związku Piłki Nożnej o załatwienie biletów na mecz dla grupy jego przyjaciół. W obradach uczestniczył również Kazimierz Greń ze swoim przedstawicielem prawnym. Myślę, że działacz nie może mieć najmniejszych zastrzeżeń do bezstronnego i rzetelnego przeprowadzenia postępowania w tej sprawie. A wcześniej zdawał się to poddawać w wątpliwość.

ten Donald nie chce uciekać. Chwytliwy tytuł, spójrzmy.

Image and video hosting by TinyPic

Pomogła ci też zmiana trenera. Smudy to się chyba bałeś? Często krzyczał na ciebie i Sarkiego.
– Trochę prawdy w tym jest. O Smudzie można powiedzieć dużo, ale nie to, że jest uosobieniem spokoju. Ja rozumiem, że czasem trzeba kogoś opieprzyć, ale gdy ktoś ciągle na ciebie krzyczy, to tracisz pewność siebie i boisz się cokolwiek zrobić… Smuda chciał dobrze dla drużyny, jednak nie każdy jest w stanie znieść ciągłą presję. Trener mówił też, że przeze mnie czy Sarkiego wyląduje w domu wariatów. Dziwne słowa, przecież błędy na boisku się zdarzają. Przy Moskalu jest spokojniej. Też krzyknie, ale motywuje w pozytywny sposób.

Rozkręcasz się nie tylko na boisku, ale i w biznesie. Jak idzie sprzedaż ubrań twojej marki DG77?
– Niedawno otworzyłem sklep w Krakowie, na Haiti mam dwa, sprzedaję też ubrania w USA. No i w Internecie. Mam umowę z fabryką w Krakowie, to oni szyją moją kolekcję, którą posyłam w świat. Od małego byłem zaradny. Jeśli miałem 5 dolarów, to starałem się chociaż dolara zaoszczędzić i coś z nim zrobić, żeby przyniósł korzyści. Teraz zarabiam na piłce, ale nie wydaję bez sensu. Wolę zainwestować.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Okładka z Lewandowskim w roli głównej.

Image and video hosting by TinyPic

Kto chce jakiego finału, na kogo trafi Bayern Lewego? Wybaczcie, ale nie kręci nas takie wróżenie z fusów i postawa życzeniowa. Wyciągnijmy coś ciekawego.

Antoni Bugajski pisze o zablokowanej lidze małolatów.

Był pomysl, zapał, dobre chęci i nawet półtora miliona złotych w związkowym budżecie przeznaczone na dofinansowanie projektu. Nic z tego, bo Centralna Liga Juniorów Młodszych na inaugurację rozgrywek musi poczekać przynajmniej do jesieni 2016 roku. Działacze z tzw. terenu argumentują, że potrzebny jest roczny okres przejściowy, aby każde województwo na podstawie przejrzystych zasad wytypowało po dwie drużyny do tych rozgrywek. Chodzi obecnie o piłkarzy z rocznika 1998 i młodszy. Najlepsi w tej chwili występują w czterech Ligach Makroregionalnych. Pomysł jest taki, by utworzyć dwie grupy po 16 drużyn, które uczestniczyłyby w rywalizacji ogólnopolskiej (po dwie najlepsze ekipy z każdej grupy mają grać o mistrzostwo Polski). Tak od 2013 roku dzieje się w przypadku juniorów starszych. Grają w Centralnej Lidze Juniorów, funkcjonującej zamiast Młodej Ekstraklasy, która „młodą” była tylko z nazwy. Tymczasem idea CLJ dotyczy rzeczywistego podnoszenia umiejętności młodych piłkarzy w bezpośredniej i regularnej konfrontacji z najlepszymi rówieśnikami w kraju.

Piątkowy dodatek to „Ligowy weekend”. Powinno być, co poczytać.

Image and video hosting by TinyPic

Chcesz sobie napluć w CV, przyjmij ofertę z Cracovii. Ostro.

Dzień po zwolnieniu z funkcji trenera Cracovii Robert Podoliński usiadł przy stoliku, przez chwilę spojrzał gdzieś w dal i powiedział: – A tak chciałem być pierwszym trenerem, któremu w Cracovii się udało… Pierwszym od czasów Wojciecha Stawowego, jego pierwszej kadencji, kiedy przejął Cracovię w III lidze, a zostawił na siódmym miejscu w ekstraklasie. W sezonie 2006/07 Pasy na czwarte miejsce wywindował co prawda Stefan Majewski, ale styl, w jakim drużyna grała, sprawił, że raptem kilka miesięcy później jego dymisji domagali się wszyscy. (…) W środowisku panuje przekonanie: „Chcesz sobie napluć w CV, przyjmij ofertę z Cracovii”. – Jakby zapytać wszystkich byłych trenerów Pasów, pewnie każdy z nich powiedziałby: „Kurczę, po co ja tam szedłem?”. Klub kusi mirem stadionu, kibiców, prezesa, wypłatami na czas. W ten sposób mami kolejnych szkoleniowców, a potem wszyscy mają problem, by się odnaleźć – mówi Rafał Ulatowski. On po nieudanej pracy w Cracovii wpadł w trenerską nicość.

Jak Zawisza zareaguje na porażkę? Znów wstająz kolan – pisze Iza Koprowiak.

Legia brutalnie zahamowała imponujący pościg Zawiszy za bezpiecznym miejscem w tabeli. Porażka przy Łazienkowskiej (0:2) przekreśliła na pięć dni szanse bydgoszczan na wydostanie się ze strefy spadkowej. – Teraz wszystko w naszych głowach, rękach i nogach, by ta przegrana nas nie zdołowała, a wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej zmobilizowała do walki o utrzymanie – mówi Grzegorz Sandomierski. Bramkarz Zawiszy zapewnia, że widzi u kolegów z zespołu wiarę, że uda się zachować ekstraklasę dla Bydgoszczy. Zawisza nie jest już rozchwianą drużyną, która jesienią nie była w stanie wstać z kolan. Choćby w meczu z PGE GKS piłkarze Mariusza Rumaka pokazali charakter – przegrywali 0:1, ale potrafili doprowadzić do wygranej 4:1. W Warszawie się nie udało. W ostatnich dziesięciu sezonach sześć kolejnych spotkań, czyli dokładnie tyle, ile Zawisza, potrafiły wygrać dwa kluby. W sezonie 2008/09 Lech Poznań i GKS Bełchatów. Po przerwanej serii żaden z nich w kolejnym meczu nie wywalczył kompletu punktów. – My jak najszybciej musimy przełknąć porażkę z Legią, bo przed nami mecze, które będą decydowały o naszym być albo nie być – przyznaje Sandomierski. Ani on, ani reszta piłkarzy i trener z wyniku przy Łazienkowskiej tragedii nie robią.

Na przywódcę stada w Śląsku wyrósł Pawełek.

Witanie się z Mariuszem Pawełkiem gwarantuje odczucia zbliżone do wepchnięcia ręki w imadło. Ma uścisk, którym mógłby rozgniatać kamienie. Od razu dostajesz mocny sygnał: będziesz rozmawiał z pewnym siebie gościem. – Okazuję w ten sposób respekt mojemu rozmówcy. Jednocześnie traktuję jego reakcję jako próbę charakteru – tłumaczy bramkarz. Dziś to prawdziwy przywódca stada. Kto by pomyślał, że aż tak mentalnie dojrzeje? Powiedzmy… tak z pięć, sześć lat temu? – Mnie jego historia przypomina trochę losy bramkarza Julio Cesara. W 2010 roku w ćwierćfinałowym meczu mistrzostw świata Brazylia po jego błędzie przegrała 1:2 z Holandią i odpadła z turnieju – mówi Grzegorz Mielcarki. – Na mundialu w Brazylii ten sam Julio Cesar płakał jak bóbr po wygranych rzutach karnych z Chile. Mówił, że cztery lata czekał na taką chwilę, bo za tamten błąd kibice chcieli go powiesić i że tylko on i jego rodzina wiedzą, co przez te lata przeżywał. Podobnie musi czuć się dzisiaj Mariusz, kiedy spojrzy na całą swoją karierę i na to, że został kapitanem Śląska – dodaje były dyrektor Wisły Kraków. Jest współodpowiedzialny za wprowadzenie Pawełka do dużej piłki. To on przedstawił bramkarza Odry Wodzisław jako kandydata do gry przy Reymonta trenerowi Danowi Petrescu. Jego i dwóch obcokrajowców. Rumun wybrał Pawełka. Nagle prosty chłopak rodem z malutkiej Lubomii, który kilka lat wcześniej przyuczał się do zawodu masarza i jeździł po kilkanaście kilometrów rowerem na treningi, musiał sobie poradzić w szatni naszpikowanej reprezentantami kraju i oswoić się z życiem pod ostrzałem kibiców oraz mediów.

Image and video hosting by TinyPic

Przy okazji meczu Lecha ze Śląskiem przypomina się, że Kolejorz kusi Marco Paixao.

W klubie latem jest możliwa wymiana napastników. Czy piłkarzem Kolejorza zostanie Marco Paixao, który przyjedzie w sobotę do Poznania ze Śląskiem? Nie ma wątpliwości, że podtekstem rywalizacji na stadionie przy Bułgarskiej będzie występ Portugalczyka, który wciąż rozważa ofertę, którą złożyli mu zimą poznaniacy. Jak udało nam się ustalić, 30-letni napastnik może liczyć w Lechu na zarobki sięgające 350 tysięcy euro rocznie. To trzykrotność pensji, którą pobiera we Wrocławiu. Profesjonalny Marco Mimo poważnego zainteresowania ze strony poznaniaków, trener Śląska Tadeusz Pawłowski nie ma zamiaru odstawiać swojego lidera na bok i nie wierzy w brudne gierki ze strony piłkarza. – Marco po stracie opaski kapitańskiej zachował się bardzo profesjonalnie. Przyszedł do mojego gabinetu i poprosił o rozmowę w cztery oczy. Fajnie pogadaliśmy, to była dobra okazja do wyjaśnienia sobie pewnych spraw – przyznaje szkoleniowiec wrocławskiego klubu.

Teraz więcej przeklinam. Spójrzmy na jeszcze jeden fragment wywiadu z Izabelą Kuś. Całkiem ciekawie.

Dzwoni do dziś, prawie bez przerwy.
– Zdarza się, że dzwoni po północy czy o czwartej nad ranem. Nawet w Wigilię miałam telefon od jednego z dziennikarzy, który chciał się dowiedzieć, o której jest trening pierwszej drużyny, bo musi nagrać życzenia świąteczne. Są jednak dużo bardziej irytujące rzeczy.

Na przykład?
– Zdarzają się mało rzetelni dziennikarze. Jest ich niewielu, ale są. Bywało, że jeden z nich potrafił podejść do mnie po meczu, wręczyć kartkę i powiedzieć rozkazującym tonem: „Masz pięć pytań, idź zadaj je piłkarzowi x.” To lekceważące. Ja nigdy bym tak nikogo nie potraktowała.

Trudno nam uwierzyć, że telefony o czwartej nad ranem nie są kłopotliwe.
– Takie są uroki pracy rzecznika. Musiałam odebrać, bo był problem z wjazdem wozów transmisyjnych na stadion. Poza tym zdarzają się kłopoty z akredytacjami, które dziennikarze tłumaczą np. niekończącymi się problemami zdrowotnymi. Jestem bardzo wyrozumiała, jednak jeśli ktoś nie dopełnia formalności, bo choruje żona, potem dziecko, mama, tata, sąsiad, itd., to ileż można?

Tekst o Marku Zubie odpuszczamy, choć tytuł „Żałuję, że tak długo nie piłem alkoholu” zwraca uwagę. Coś bardziej na czasie, czyli Maciej Stolarczyk, dyrektor sportowy Pogoni: Zwoliński nie jest na sprzedaż.

W grudniu był pan asystentem Kociana, a już w lutym został jego dyrektorem. To co najmniej dziwna sytuacja.
– Mówi pan o funkcjach. Ale przecież są jeszcze stosunki międzyludzkie, które w naszym przypadku wcale się nie zmieniły. To nie było przecież tak, że nagle w lutym zostałem szefem trenera. Współpracowaliśmy ze sobą niemal na takich samych zasadach jak wcześniej. Dużo rozmawialiśmy ale nigdy nie wtrącałem się ani nie wpływałem na jego decyzje. To szkoleniowiec odpowiada za prowadzenie zespołu. Wiem z doświadczenia, że ingerencja w jego pracę może tylko zaszkodzić. Najpierw trenerowi, a zaraz potem całemu zespołowi.

(…)

Łukasz Zwoliński to jeden z piłkarzy którzy błyszczą u boku Michniewicza. Ma 22 lata i jest zdecydowanie najskuteczniejszym napastnikiem młodego pokolenia. Klub może na nim latem dużo zarobić.
– Jestem za tym, żeby Łukasz został w Pogoni. Jest jeszcze za wcześnie na jego transfer.

W piątkowym PS jak zwykle fura materiałów. Cytujemy jeszcze jeden – wywiad z Golański. Za faul na Mutu wszyscy bili mi brawo.

Image and video hosting by TinyPic

Skoro jesteśmy przy Steaule, rzeczywiście jej właściciel Gigi Becali to tak barwna postać, jak opisują dziennikarze?
– Potrafi nosić cię na rękach, żeby następnego dnia straszyć, że pójdziesz do drugiego zespołu i nie dostaniesz pieniędzy. Zależy, którą nogą wstał. Przed ważnym meczem przychodził do szatni i rzucał: „Gracie dziś za ekstrapremie”. Po wygranej wszystko wypłacał. Zdarzało mu się też w przerwie wparować do szatni, jak było w spotkaniu z ostatnią drużyna. Prowadziliśmy 1:0, Becali przestawił trenera, wrzeszcząc: „Co to jest?! To wasz ostatni mecz, będą kary!”. Wygraliśmy 4:0, a on się chwalił, że to dzięki jego odpowiedniej motywacji. Jakakolwiek dyskusja z nim była stratą czasu i nie miała najmniejszego sensu.

Ponoć kazał wam schodzi z boiska uśmiechniętymi.
– Tego nie pamiętam. Była inna sytuacja, przykra, akurat nie z jego udziałem. Mnie nie dotknęła, ale uwłaczała godności człowieka. Po jakiejś porażce kibice Steauy kazali uklęknąć piłkarzom przed sobą. I oni klęknęli. Nie mogłem w to uwierzyć. Klękać to mogę w kościele, a nie przed kibicami, którzy akurat mają taki kaprys.

Kibice Steauy nie są aniołkami.
– Pamiętam, jak po porażce 1:5 w derbach z Rapidem siedzieliśmy w szatni. Nasz kapitan Mirel Radoi mówi: „Panowie, przyszło 500 osób, chcą z nami rozmawiać”. No i poszliśmy. Mnie kibice szanowali i lubili. Nigdy nie robiłem problemu, żeby z kimś zrobić zdjęcie, porozmawiać. Zachowywałem się normalnie, ale niektórzy rumuńscy piłkarze to już lekkie gwiazdeczki. Jeszcze nic nie osiągnęli, ale myślą, że są na topie. To też kibiców irytowało i drażniło. Wyszliśmy na boisko, a ich szef wylicza: Radoi – na bok, Kapetanos – na bok, Golański – na bok. K…, myślę – zaraz będziemy się lać z kibicami. Odsunęli nas, a pozostałych okrążyli. Zaczęli z nimi ostro dyskutować. Kiedy ktoś z zawodników chciał się odezwać, od razu kasowano go krzykami. Zrobiło się gorąco, na szczęście bez rękoczynów. Żeby jednak nie było, że z Bukaresztu przywiozłem złe wspomnienia. Tam spełniłem marzenia sportowe.

Fot.FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...