Nie sądziłem, że ta historia będzie miała jeszcze ciąg dalszy. A jednak ma. W 1993 w Chorzowie tramwajem jechało czterech kibiców Pogoni Szczecin. Dla jednego z nich była to ostatnia podróż. Do wagonu weszli kibice Cracovii, wywiązała się bójka, a jedna ze stron użyła noży. Młody chłopak, Andrzej Kujawa, zmarł na miejscu. To wydarzenie odmieniło na lata scenę kibicowską i w efekcie doprowadziło do tak kuriozalnych scen, jak na przykład ta z Wembley – gdy angielska policja musiała odgradzać główną grupę kibiców z Polski od przedstawicieli tzw. „triady”, czyli połączonych sił Cracovii, Lecha i Arki.
To były dzikie czasy, trudne je pojąć osobom, które jeszcze wtedy nie interesowały się piłką. Mecze reprezentacji nie stanowiły święta futbolu, lecz pretekst do walk ulicznych. Zawsze pojawiają się pytanie: – Przyjadą czy nie? Jeśli przyjadą, to w ilu?
Oni – czyli właśnie ta „triada”.
Pewnie do dziś nasz futbol odczuwa skutki tamtych lat – kibicowanie całkiem słusznie zaczęło się kojarzyć z patologią, marginesem społecznym, zabawą między innymi dla oprychów, których zwykły człowiek poza stadionem spotkałby tylko wówczas, gdyby miał wielkiego pecha. Być może dzisiaj nie mielibyśmy takich problemów z frekwencją, gdyby właśnie wtedy chuligani podczepieni pod różne kluby piłkarskie nie zapracowali na stereotyp, z którym rozprawianie się trwa do dziś. Morderstwa, takie jak w Krakowie, zepchnęły futbol gdzieś poza sferę zainteresowań normalnych ludzi.
Ja nie byłem normalny, coś mnie przy tej piłce trzymało. Chodziłem na mecze z tatą, ale kiedy się już bardzo rozchorował, to kazał mojej siostrze chodzić ze mną w zastępstwie (i ona, nie znając się na futbolu, pojechała ze mną nawet na mecz do Łodzi, co wtedy było jednak przeżyciem ekstremalnym). Gdy wracaliśmy bodajże z jej pierwszego czy drugiego spotkania, z Łazienkowskiej autobusem na Ursynów, ktoś nagle rzucił kamieniem w szybę, przy której siedziała. Szyba rozpadła się na milion kawałków, które później mozolnie wydłubywaliśmy z włosów. Podobne historie działy się co tydzień w wielu miastach w całej Polsce. W autobusach, tramwajach czy w szczególności pociągach, na które napadano, jak na westernach.
Dzisiaj żyjemy w innych realiach i o ile czasami lubię wspominać dawne czasy, to na aż takie podróże sentymentalne, jakie zapewnili mi kibice Cracovii, jednak nie mam ochoty. Dziwny jest ten Kraków, jakby oderwany od cywilizowanej sceny kibicowskiej, bestialski, brudny. Ja wiem, że nie cały i że mieszka tam mnóstwo wspaniałych fanów, z którymi można godzinami dyskutować o futbolu, jednak dominacja gangsterki na trybunach jest przerażająca. Porachunki, jakich mimowolnie jesteśmy świadkami, obrzydzają to świetne miasto. Dużo krwi musiało spłynąć, zanim Kraków przestał kojarzyć się z Wawelem, a zaczął z nożami i maczetami – ale zdołano to osiągnąć. Władze, tak skutecznie ścigające przedsiębiorców, którzy nie opłacą składki ZUS na czas, są jednak w tym wypadku dziwnie bezradne.
Czasami mam wrażenie, że naprawdę tam już wszyscy – nawet ludzie wrażliwi i inteligentni – pogodzili się z losem, a nawet ten światek szemrany zaczął coraz więcej osób niby z innej, lepszej bajki pochłaniać. Poraża mnie ta znieczulica, gdy grube tysiące ludzi na Wiśle śpiewają piosenki o zamordowaniu człowieka i gdy na Cracovii tworzy się nawet specjalne oprawy, by takiej cmentarnej fecie nadać efektu. Doping funeralny – bo chyba nawet dałoby się stworzyć takie pojęcie – to coś, co mi się po prostu w głowie nie mieści i daleko wykracza poza akceptowalną granicę smaku.
Wiadomo, że niektórymi stadionami rządzą zbiry, często członkowie grup przestępczych. Eliminacja ich jest trudna i na pewno nie jest to rola normalnych kibiców, tak jak przegonienie mafii pruszkowskiej nie było rolą właścicieli kawiarni na Starówce. Ale bardzo smutne jest to, jak wielu osób zajmujących miejsca dziesięć metrów dalej lub na innej trybunie dopada znieczulica i u jak wielu z czasem pojawia się nawet akceptacja. Jak szybko ohyda przestaje się szokować i gorszyć. Jak łatwo przychodzi wzruszenie ramionami: pokazali, to pokazali, trudno. Całe to środowisko z każdym kolejnym miesiącem jest dziesięć centymetrów w bagnie głębiej.
Zaglądam na forum internetowe kibiców Cracovii i tam naprawdę mało jest głosów potępiających obrzydliwą flagę, za to ile oburzenia na zamknięcie stadionu. Że spisek i intryga, no i odpowiedzialność zbiorowa. A przecież nie ma żadnego spisku w tym, że Ekstraklasa SA nie chce w swoich szeregach szumowin gloryfikujących morderstwa. Nie ma i nie może być przyzwolenia na takie zachowania, bo za moment Kraków – jeśli się nie opamięta – ściągnie do swojego poziomu innych. A jeśli nie chcecie – drodzy kibice – odpowiedzialności zbiorowej to pokażcie raz jeden, że nie jesteście solidarni z tamtymi łachudrami. Dlaczego nie traktować was jako tę samą grupę, jeśli nigdy nie zaakcentowaliście swojej odrębności? Dajcie chociaż pretekst by pomyśleć, że jesteście z innej gliny.
Czego jednak wymagać od kibiców, skoro wiceprezes klubu – pan Jakub Tabisz – w piśmie do Komisji Ligi informuje, że flaga upamiętniająca morderstwo nie była prowokacyjna i on by nie szarżował z taką interpretacją (SZCZEGÓŁY TUTAJ). To jest dopiero straszne – że pracownik klubu nie tylko nie zdobywa się na jakąkolwiek skruchę, ale dodatkowo całe zdarzenie bagatelizuje. To znaczy, że ma już rozum całkowicie zatruty tymi wszystkimi „pozdrowieniami do więzienia”. Albo jest strasznym, obleśnym cynikiem, albo stracił umiejętność odróżniania rzeczy ważnych i ważniejszych.
Ktoś powie – każdy broni swojego. OK, ale są sprawy, których nie można bronić. Po prostu. Trzeba się grzecznie ukłonić, a potem zastanowić, jak do podobnych incydentów nie dopuścić w przyszłości. Tylko że w Krakowie wymagałoby to naprawdę solidnego główkowania. To miasto niestety zgniło.