My, fani reprezentacji Polski, ponarzekamy sobie trochę, że pierwszy set meczu z Rumunią nie wyszedł nam za dobrze (a potem wygraliśmy 3:0). Albo że Holendrzy urwali nam seta i nie udało się wyjść z grupy z bilansem 9:0 (było 9:1) w rozegranych partiach. Tymczasem tegoroczne mistrzostwa świata pokazały, że nie ma już w tej siatkówce słabych ekip. Już w grupach odpadło bowiem wielu faworytów. Z turniejem pożegnali się Japończycy, Brazylijczycy czy Francuzi, a cudem wyratowali się reprezentanci Iranu. Siatkówka tym razem nas zaskoczyła, co tu kryć.

Nie ma już słabych drużyn. Nawet w siatkówce
Oczywiście, prym na mistrzostwach świata w siatkówce wciąż wiedzie Europa. Na 16 ekip, które wystąpią w 1/8 finału, 11 jest właśnie ze Starego Kontynentu. Dwie z Ameryki Północnej (USA oraz Kanada), jedna z Azji (Iran), jedna z Afryki (Tunezja) i jedna z Ameryki Południowej (Argentyna). Nie ma co się oszukiwać – Europa jeszcze długo (a może i zawsze) będzie zdecydowanym centrum siatkarskiego świata. Jednak niekoniecznie do kolejnej fazy turnieju rozgrywanego na Filipinach awansowały te ekipy, po których się tego spodziewaliśmy.
Zresztą mało brakowało, żeby bardziej sensacyjny był na przykład przedstawiciel Azji. Filipińczycy rozegrali dziś pięć setów z Iranem i przez moment… byli nawet zwycięzcami, eliminując rywali z kolejnej fazy i wchodząc tam ich kosztem. Wykorzystali szóstą piłkę meczową, a przynajmniej tak się wydawało. Challenge wzięty przez trenera Iranu pokazał jednak błąd dotknięcia siatki po stronie gospodarzy, a potem jedna z dwóch najmocniejszych ekip Azji zdołała wygrać mecz i awansować dalej.
Sensacji było jednak całkiem blisko. A w innych grupach nie tylko blisko, ale niespodzianek przydarzyło się naprawdę sporo.
Siatkarskie MŚ na poważnie. Już od fazy grupowej
Smaczku temu wszystkiemu dodaje fakt, że to pierwsze mistrzostwa powiększone do 32 drużyn. Wielu uważało, że to kiepski ruch, że na świecie brakuje tylu mocnych ekip, by te mistrzostwa były ciekawe. I faktycznie, niektóre zespoły odstawały. Ani punktu – czyli nie doprowadziły minimum do tie-breaka w jednym z meczów – nie zdobyły Korea Południowa, Rumunia (w grupie z Polakami), Libia, Chiny, Chile i Algieria. Czyli sześć na ośmiu outsiderów swoich grup.
Ale tylko dwie ostatnie ekipy nie ugrały seta. Reszta była w stanie powalczyć choćby na tym krótkim dystansie.
A niektóre zespoły niesamowicie zaskoczyły. W grupie F co prawda nie doszło do sensacji i Włosi ostatecznie pokonali – w trzech setach Ukraińców – dzięki czemu awansowali dalej, ale z drugiego miejsca. Pierwsze zajęła z kolei niespodziewanie reprezentacja Belgii, która wygrała wszystkie swoje mecze grupowe. A to też osiągnięcie, gdy gra się przecież z wciąż panującymi mistrzami świata. Bo jeszcze przez co najmniej dziesięć dni będą nimi właśnie Włosi.
Wielka niespodzianka miała też miejsce w grupie G, gdzie bardzo, ale to bardzo słabo wypadła Japonia. Ekipa z Dalekiego Wschodu, która w ostatnich latach poczyniła znaczące postępy, na tych mistrzostwach kompletnie sobie nie poradziła. Japończycy dostali dwa oklepy – od uważanych za słabsze ekipy Turcji i Kanady. Po nich wiedzieli już, że do 1/8 nie wejdą. A wygrana na otarcie łez z outsiderem, czyli Libią, niczego nie zmieniła. Japonia zawiodła, po prostu.
Zawiedli też Niemcy i to akurat mogło zasmucić… nawet polskich kibiców.
Do tej pory bowiem reprezentacja naszych sąsiadów bardzo dobrze radziła sobie pod przywództwem Michała Winiarskiego. Na Filipinach jednak podopieczni Winiara nie podołali rywalom, choć trzeba przyznać, że Niemcy trafili chyba do najtrudniejszej ze wszystkich grup. Za rywali mieli przede wszystkim Słoweńców, którzy w ostatniej dekadzie wyrośli na jedną z czołowych ekip globu. Choć to nie oni wygrali rywalizację w tej grupie – najlepsi okazali się tam Bułgarzy, od kilku lat powracający na najwyższy możliwy poziom, głównie dzięki znakomitemu pokoleniu młodych talentów, którym przewodzi duet braci: Simeon i Aleksandar Nikołowowie.
Niemcy z obiema tymi ekipami przegrali jednak do zera. Bez walki, bez urwania choćby jednego seta. Wypadli, co tu kryć, po prostu słabo.
Podobnie jak Kuba, która nie tak dawno temu – w fazie zasadniczej Ligi Narodów – była w stanie pokonać Polaków i to na naszym terenie. Na mistrzostwach świata ekipa z Karaibów zajęła jednak trzecie miejsce w swojej grupie. Kubańczycy pokonali tylko Kolumbię, a przegrali z USA (to akurat nie zaskoczenie) oraz… Portugalią. Reprezentacja z Półwyspu Iberyjskiego wróciła na mistrzostwa świata po 23 latach, a występuje na nich dopiero trzeci raz w historii. Ich powolny wzrost dało się jednak zaobserwować na mistrzostwach Europy. W czterech ostatnich edycjach Portugalczycy się na kontynentalną imprezę nie dostali (2017), zajęli 20. miejsce (2019), potem 15. (2021) i 10. (2023).
Teraz są już pewni tego, że będą w najlepszej „16” mistrzostw świata, a jeśli wygrają kolejny mecz, co najmniej wyrównają swój rekordowy wynik – 8. miejsce z 2002 roku.
Ich awans jest niespodzianką, oczywiście. Ale dwie największe sensacje zostawiliśmy na koniec.
Mistrzowie wylecieli z turnieju
W zeszłym roku po raz drugi z rzędu wygrali turniej olimpijski, w finale pokonując Polaków. Wygrali na własnej ziemi, w Paryżu, w dodatku trochę sensacyjnie, bo nie byli jednymi z najpoważniejszych faworytów do złota. Choć, wiadomo, ogółem w tym gronie się znajdowali. Podobnie jak byli kandydatami do medali na mistrzostwach świata 2025. Tymczasem Francuzi sensacyjnie wylecieli z turnieju już po fazie grupowej. To szok mniej więcej tych rozmiarów, co pożegnania z turniejem Włochów na piłkarskim mundialu 2010 czy Hiszpanów w 2014 roku.
Grupie Francuzów bliżej do tej, jaką mieli w Brazylii Hiszpanie. Wielcy faworyci – czyli oni właśnie – potem mocna ekipa bliska topu – dla Francuzów Argentyna, dla Hiszpanów Holandia.
Problem w tym, że o ile Hiszpanie w piłce mieli Chile, zespół powszechnie uważany za kandydata do sprawienia niespodzianki, o tyle Francja na papierze takiej ekipy nie miała. Ale papier wszystko przyjmie, a rzeczywistość okazała się zgoła odmienną. Francuzi bowiem turniej rozpoczęli od łatwego zwycięstwa z outsiderem, Koreą Południową. Ale komplikacje pojawiły się już w drugiej kolejce, gdy po tie-breaku, niespodziewanie lepsza od nich okazała się reprezentacja Finlandii.
Tak, Finlandii. Możliwe, że do niedawna nawet nie zdawaliście sobie sprawy, że gra się tam – i to całkiem nieźle – w siatkę. Ale tak właśnie jest. Finowie mieli w swojej historii kilku naprawdę niezłych graczy, a jeśli o wielkie turnieje chodzi, no to ostatnio w miarę regularnie na nie awansowali. Nie grali co prawda na ostatnich MŚ (2022), ale wcześniejsze dwie edycje tej imprezy zaliczyli. Na mistrzostwach Europy grają z kolei niezmiennie od 2007 roku (gdy zajęli sensacyjne, 4. miejsce), choć ostatnio niezmiennie kończyli w drugiej dziesiątce.
Na mistrzostwach świata też mogą tak jeszcze skończyć. Ale gwarantujemy wam, że wygraną nad Francją zapamiętają na długo. Trójkolorowi mogli się zresztą jeszcze wyratować, wygrywając z Argentyną, ale… znów przegrali po tie-breaku. I z turniejem się pożegnali.
Brazylia nie istniała, ale miała powód
Brazylijczycy podeszli dziś do meczu z Serbami bez woli walki. Trzeba ich jednak usprawiedliwić. Na krótko przed meczem Bernardo Rezende, trener i legenda tamtejszej kadry, otrzymał informację, że zmarła jego 90-letnia matka. To wyraźnie wpłynęło i na szkoleniowca, i na całą drużynę z Ameryki Południowej. Stąd porażka 0:3, która ostatecznie okazała się kluczowa dla losów tej ekipy.

Bernardo Rezende przeżył w czasie mistrzostw świata rodzinną tragedię. Fot. Newspix
Inna sprawa, że Brazylijczycy tak naprawdę niczego przesadnie nie zepsuli. W dwóch pierwszych kolejkach wygrali z Chinami i Czechami, tracąc przy tym jednego seta – z pierwszą z wymienionych ekip.
No i ten urwany przez Chiny set finalnie zadecydował. Co prawda reprezentanci Państwa Środka sami zajęli ostatnie miejsce w grupie, ale dziś do zera ograli ich Czesi, którzy wcześniej równie wysoko – co było niespodzianką – pokonali mającą za sobą trudny sezon Serbię. Wszystkie wyniki ułożyły się więc tak, że trzy ekipy miały po sześć punktów. Ale Serbia i Czechy wywalczyły te sześć oczek z bilansem setów 6:3. Brazylia – przez wspomniane Chiny – miała 6:4.
Efekt jest taki, że wielcy Brazylijczycy wracają do domu. Przedwcześnie, ale też trudno dziwić się ich dzisiejszej postawie. Osobista tragedia czasem wygrywa z wszystkim innym. I tak właśnie było w tym przypadku.
Co dalej?
W 1/8 finału czeka nas kilka ciekawych zestawień. Dla nas najważniejsze będzie to, w którym Polacy zmierzą się z Kanadą. Biało-Czerwoni będą wielkimi faworytami, ale Kanadyjczycy – jak już ustaliliśmy – zaskoczyli na etapie grupy, więc warto mieć się na baczności. Poza tym pary tej fazy turnieju prezentują się następująco:
- Tunezja – Czechy;
- Serbia – Iran;
- USA – Słowenia;
- Bułgaria – Portugalia;
- Turcja – Holandia;
- Argentyna – Włochy;
- Belgia – Finlandia.
Równocześnie będziemy więc świadkami kilku naprawdę mocnych zestawień (Serbia – Iran, USA – Słowenia, Argentyna – Włochy), ale też kilku takich, których za nic na tym etapie turnieju byśmy się nie spodziewali. Bo taki układ oznacza, że w 1/4 zagra ktoś z pary Tunezja – Czechy i zwycięzca meczu Belgia – Finlandia.
Dopiero w najlepszej ósemce faworyci powinni na powrót dojść do głosu. Ale czy tak się stanie? Mistrzostwa świata już teraz nauczyły nas przecież, że nie warto zakładać czegokolwiek przedwcześnie.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix