Reklama

Trela: Męczony przez Nagelsmanna. Jak Polanski został trenerem w Bundeslidze?

Michał Trela

16 września 2025, 18:35 • 11 min czytania 3 komentarze

Czerpał z doświadczeń gry u Thomasa Tuchela i Juliana Nagelsmanna, który skierował go na trenerską ścieżkę. Do pracy z seniorami zapraszał go obecny dyrektor sportowy Bayernu Monachium. Być może praca byłego reprezentanta Polski w Bundeslidze potrwa krótko, ale do życiowej szansy przygotowywał się kilka lat.

Trela: Męczony przez Nagelsmanna. Jak Polanski został trenerem w Bundeslidze?

Gdy przez lata analizowano, kto może przerwać oczekiwanie na polskiego trenera prowadzącego zespół w czołowych ligach Europy, nie tego się spodziewano. Posuchę zakończy Eugen Polanski, jako trener na razie tymczasowy, próbując natchnąć Borussię Moenchengladbach do dobrego występu na stadionie wicemistrzów Niemiec. To, że akurat ten, którego przed laty Jan Tomaszewski ochrzcił jako „farbowanego lisa”, osiągnął coś, co tak długo nie udawało się przedstawicielom polskiej myśli szkoleniowej, niektórych może nawet prowadzić do pytania, czy faktycznie można ogłaszać koniec czekania.

Reklama

Ani z Polanskiego produkt polskiej szkoły trenerów, ani w ogóle polskiej piłki nożnej. Przecież w kraju tylko się urodził. Oprócz tego, że potem, ciągnięty za język, mówił o sympatii do GKS-u Katowice i, że – już sam z siebie w niemieckich mediach – najbardziej ze wszystkich potraw lubi pierogi, związków z Polską ma mało. Owszem, da się znaleźć jego archiwalne zdjęcia w koszulce reprezentacji i wspomnienia, już po karierze, że jego najbardziej pamiętny mecz w życiu to starcie z Rosją na Euro 2012. Ale co do zasady jego sukces albo porażka w Gladbach ani o jotę nie zmienią notowań polskich trenerów za granicą. Bo przecież nikt w Bundeslidze nie widzi w nim polskiego trenera, tylko wychowanka Borussii i miejscowego byłego solidnego ligowca. Już więcej wspólnego z rzeczywistym wybijaniem się z Polski ma kariera Kosty Runjaicia w Udinese, pracującego bezpośrednio wcześniej w Ekstraklasie.

Eugen Polanski. Tymczasowy trener z widokami

Nawet jednak jeśli próbuje się teraz doczepić polski futbol do osobistej kariery Polanskiego na siłę, trenerzy dobrych drużyn mówiący po polsku są tak rzadkim widokiem, że trudno wybrzydzać. Nie jest Polanski polskim trenerem, ale Polakiem tak, więc trudno się dziwić, że powierzenie mu Borussii Moenchengladbach wzbudza zainteresowanie. Zwłaszcza że widoki na pozostanie w tej roli wydają się dla niego całkiem niezłe. Są trenerzy faktycznie tymczasowi, którzy tylko grzeją miejsce upatrzonemu już kandydatowi docelowemu. Są jednak trenerzy tymczasowi instalowani od razu z myślą, że jeśli poradzą sobie choćby przyzwoicie, dostaną szansę na dłużej. Bo oszczędzą klubowi niewygodnych poszukiwań. I tak raczej wygląda po trzeciej kolejce sytuacja Gladbach.

To, że Polanski wróci niebawem do Bundesligi w innej roli, jest w dużej mierze zasługą Juliana Nagelsmanna. Obecny selekcjoner reprezentacji Niemiec samodzielną karierę rozpoczynał w Hoffenheim, w którym były reprezentant Polski ją kończył. Ich relacja była specyficzna. Polanskiego, rok starszego od siebie, młody trener uczynił kapitanem drużyny, niezmiennie podkreślając ważną rolę, jaką w niej odgrywał. Jednocześnie z czasem jego zadania coraz mniej dotyczyły boiska. Przez dwa ostatnie sezony, nie mając kontuzji, środkowy pomocnik grał łącznie tylko przez niespełna 900 minut. A był wtedy krótko po trzydziestce, teoretycznie w sile wieku. Karierę zakończył, mając tylko 32 lata. Przyczynił się do tego w pewnym stopniu sam trener, tak rzadko z niego korzystając.

Namowy Nagelsmanna

Jednocześnie jednak przekonywał, by pozostał przy piłce w roli trenera. „Przez ostatnie półtora roku „męczył” mnie, żebym robił licencje trenerskie. A ja: „14 lat byłem zawodowcem, mam robić ten sam szajs jeszcze raz?!” Ale wchodziłem do sztabu, do biura, patrzyłem jak planuje trening – mieliśmy dobre relacje” – opowiadał Polak w podcaście „Fohlen Talk” o dojrzewaniu do roli trenera. W tej samej rozmowie nie ukrywał, że Nagelsmann ukształtował go trenersko pod względem sposobu treningu i gry. Wielokrotnie podkreślał, że to wszystko pomimo tego, że rzadko u niego występował. Zaznacza, wcale nie ironizując, że pozwoliło mu to zebrać szerokie doświadczenia w roli permanentnego rezerwowego.

Choć skończył karierę młodo, miał wyrobione nazwisko w niemieckiej piłce i doświadczenia pracy z dobrymi trenerami – w Moguncji prowadził go młody Thomas Tuchel – Polanski nie rzucił się od razu na głęboką wodę, a do nowego zawodu przygotowywał się starannie. Wrócił w rodzinne strony, bo w Moenchengladbach się wychował i stawiał pierwsze kroki w seniorskiej piłce. To tam pokonywał w różnych sztabach kolejne szczeble. Zaczynał od pracy w akademii, a u trenera Marco Rosego, z którym grał w FSV Mainz, został włączony do sztabu pierwszej drużyny. Polanski podkreśla, że były trener Dortmundu czy Lipska oraz Max Eberl, dyrektor sportowy obecnie pracujący w Bayernie, mieli wielki wpływ na to, że zaczął się uczyć pracy z seniorami. „Mogłem pytać, ale też przedstawiać pomysły. Gdy przyszła pandemia, byłem praktycznie tylko przy pierwszej drużynie. Młodzieżówki stanęły. To było jak skondensowany kurs trenerski – codzienne rozmowy o piłce, wszystkie odprawy. Byłem częścią procesu, od problemów po rozwiązania, trudne i dobre czasy” – opowiadał.

Eugen Polanski

Walczący o talenty

Z Polanskiego uczyniono wówczas łącznik między światami juniorów i seniorów. Kogoś, kto był zarówno osobistym doradcą młodych piłkarzy, jak i ich orędownikiem w rozmowach sztabu. „Moją rolą było walczyć o ich minuty: pokazywać trenerowi pierwszej drużyny, który ma milion rzeczy na głowie, że warto kogoś wziąć na trening, do kadry, dać minuty. A jednocześnie mówić chłopakom, że jeśli nie dadzą rady w jedynce, w rezerwach czy juniorach mają cisnąć na pełnym gazie. Profesjonalizować się. Bo każdy chce zostać zawodowcem, ale być nim to coś innego. To trwa i wymaga dbania o ciało, o siebie” – wyjaśniał w „Fohlen Talk”.

Z czasem postaci, które dały mu w strukturach Gladbach szansę, zaczęły się wykruszać. Rose zaskoczył, odchodząc do Dortmundu, co zakończyło dobry okres w dziejach klubu, z grą w fazie pucharowej Ligi Mistrzów włącznie. Chwilę później nie mniejszy szok wywołał Eberl, rezygnując po latach z pracy, co wyjaśniał depresją, by po kilku miesiącach wylądować w Lipsku. Gladbach, mając coraz mniej pieniędzy i coraz słabszych zawodników, przeciętniało, przestając być naturalnym kandydatem do europejskich pucharów. Roland Virkus, dyrektor sportowy, wcześniej pełniący tę funkcję w akademii, starał się raczej doraźnie gasić kolejne kryzysy, niż prowadzić zespół w jakimś dającym się łatwo rozpoznać kierunku.

Sprawiedliwy lider

Polanski w tym czasie zaczął natomiast coraz mocniej stawać na własnych nogach. Dostał do prowadzenia zespół U-17, by potem przejąć rezerwy. IV liga nie brzmi może imponująco, ale to już praca z seniorami. A akurat zachodnia grupa uznawana jest za najsilniejszą, bo występowały w niej duże kluby, z przeszłością nawet w Bundeslidze, jak Alemannia Akwizgran, czy Fortuna Kolonia oraz liczne drużyny rezerw lokalnych potentatów. Polanski w trzy lata stał się jedną ze znaczących trenerskich postaci ligi. Ze średnią punktową 1,62 był przez „Kicker” wymieniany w gronie dziesięciu najskuteczniejszych trenerów w historii tego szczebla. Najlepszym wynikiem osiągniętym przez jego zespół było trzecie miejsce w debiutanckim sezonie. Kolejne lata przyniosły stabilizację bliżej środka tabeli.

Nie to jest jednak w prowadzeniu rezerw najważniejsze. Przez jego zespół przewinęły się postaci, które potem wchodziły do pierwszej drużyny, ale też oczywiście zawodnicy schodzący z niej szczebel niżej. Polanski opowiadał o swoim dość specyficznym podejściu do sprawiedliwości wobec stałych członków drugiego zespołu, przy jednoczesnym realizowaniu interesów pierwszego trenera. Uznawał, że ważniejsza od pozycji boiskowej piłkarza jest jego forma. „Jeśli z jedynki schodziło do nas pięciu zawodników, sześciu graczy z drugiego zespołu, którzy najlepiej trenowali w danym tygodniu, miało miejsce w składzie. Jeśli należał do nich lewy obrońca, a akurat na jego pozycję przychodził ktoś z pierwszej drużyny, kombinowałem tak, żeby zmieścić na boisku obu” – opowiadał. Takie podejście było cenione przez szatnię, bo jeśli za coś Polanskiego jako trenera się chwali, to zwykle za sposób, w jaki prowadzi grupę i jaki jest w relacjach z nią.

Futbol sportem piłkarzy

Jednocześnie, jak często bywa w przypadku byłych piłkarzy idących w trenerkę, nie przecenia swojej roli i wpływu na boiskowe wydarzenia. Uważa futbol za sport piłkarzy i to ich stawia w centrum. Takie podejście, łączone z fachowością i marką wyrobioną w czasach boiskowych sprawiło, że regularnie pojawiał się w spekulacjach dotyczących ewentualnego prowadzenia różnych klubów. W tym samej Borussii. Dyrektor sportowy, wywodzący się z akademii, znał go doskonale od lat. A Szwajcar Gerardo Seoane, czyli postać sprowadzona z zewnątrz, chybotał się na stołku naprawdę długo.

Były trener Bayeru Leverkusen należał do najdłużej pracujących nieprzerwanie trenerów w Bundeslidze. Nikt do końca nie wiedział dlaczego. Krytykowano go za brak klarownego kierunku, w którym miał zmierzać zespół oraz za nieumiejętność ustabilizowania jego formy. W poprzednim sezonie momentami wydawało się, że cierpliwość się obroniła, bo „Źrebaki” na pewnym etapie miały widoki nawet na powrót do Ligi Mistrzów. Ostatecznie zakończyły jednak sezon siedmioma spotkaniami bez wygranej. Nie tylko nie awansowały więc do europejskich pucharów, ale nawet nie skończyły ligi w czołowej dziesiątce. Już w lecie były zatem poważne argumenty, by po dwóch latach rozstać się z trenerem.

To jednak nie nastąpiło. Seoane nie dostał odpowiednich wzmocnień na rynku transferowym, bo w Gladbach czasy względnej prosperity skończyły się wraz z pandemią i klub znów budowany jest znacznie skromniej. A gdy poważnej kontuzji doznał Tim Kleindienst, napastnik i kapitan zespołu, runęły jakiekolwiek podstawy wznoszonej przez Szwajcara konstrukcji. O ile bezbramkowy remis z beniaminkiem z Hamburga i nikła porażka ze Stuttgartem nie wywołały jeszcze paniki, o tyle domowa czterobramkowa klęska z Werderem Brema, wyglądającym we wcześniejszych meczach jak kandydat do spadku, zmusiła już klub do reakcji. Zwolnienie trenera, który nie miał wielu zwolenników, było pierwszą od miesięcy naprawdę dobrą wiadomością dla kibiców Borussii. Seoane odszedł po dziesięciu ligowych meczach bez wygranej i pięciu bez strzelonego gola, mając najniższą średnią punktową wśród trenerów Gladbach po 2011 roku, gdy klub był jedną nogą w 2. Bundeslidze.

Premia startowa

Polanskiego wita więc westchnienie ulgi i poczucie, że gorzej być nie może. Jako wychowanek w klubie, który na różnych szczeblach lubi stawiać na swoich ludzi, dostaje dodatkowe punkty. Zwłaszcza że Borussia zdawała się szykować 39-latka do tej roli już od dawna. Jednocześnie jednak właśnie to bywa używane jako argument przeciw niemu. Choć Seoane niewątpliwie dołożył sporą cegłę do tego, jak nijaką drużyną stało się Gladbach, nie był jedynym winowajcą i jego zwolnienie nie rozwiąże z miejsca wszystkich problemów. A skoro tak, łatwo w ten sposób spalić potencjalnie dobrego trenera. Polanskiemu łatwiej byłoby zaczynać karierę trenerską w innych okolicznościach, niż w drużynie, która właśnie wybiera się do Leverkusen, a potem zagra z Eintrachtem Frankfurt i Freiburgiem, czyli uczestnikami europejskich pucharów. Skoro Werder i HSV okazały się za silne, trudno oczekiwać, że z drużynami z czołówki Borussii pójdzie nagle łatwiej. Zwłaszcza że braki kadrowe jak kłuły po oczach, będą kłuć dalej. Co, jeśli nie uda się tchnąć w zespół życia? Polanski wróci do rezerw? A może trzema meczami przekreśli szansę na dalszą pracę w tym klubie?

Stawianie na ludzi własnego chowu też bywa zresztą krytykowane i wielu domaga się dopływu świeżej krwi. Merytorycznych fachowców, niekoniecznie znających klub i region. Stąd w niemieckich mediach krążą nazwiska Pellegrino Matarazzo i Bo Svenssona, trenerów z karuzeli, prowadzących wcześniej po dwa kluby Bundesligi. Gdzieniegdzie przewijają się też nazwiska Jessa Thorupa, byłego trenera Augsburga, czy trenerów zagranicznych, jak Martin Demichelis czy Philippe Clement. Żadne z rozwiązań nie zwala jednak z nóg. Zwalniając Seoane w lecie, Borussia miałaby znacznie większe pole manewru. Teraz jest w sytuacji, w której wielu wolnych, ciekawych kandydatów raczej na nią nie spojrzy. A ci, którzy przyjęliby ofertę z Gladbach, nie dają wielkiej nadziei na poprawę sytuacji.

Minimalne oczekiwania

Dlatego, łącząc to z ograniczonymi możliwościami finansowymi, wielu liczy, że energia Polanskiego, jego entuzjazm, osobowość oraz doświadczenia zebrane na boiskach, jak i już przy linii bocznej, rzeczywiście tchną w drużynę nowego ducha. Nie chodzi nawet o zlikwidowanie od razu wszystkich problemów, jak tracenie średnio 1,8 gola na mecz, czy zapunktowanie z pucharowiczami, lecz o zerwanie z wrażeniem, że dopiero spadek wybudzi klub z letargu. Nie trzeba więc teoretycznie cudów, by uznano, że Polanski sprawdził się na tyle, że warto dać mu szansę na dłużej. Wszystkim byłoby na rękę, gdyby mu się udało.

Zwłaszcza że cele nie są na tyle ambitne, by nie dano trenerowi możliwości uczenia się nowej roli. Sezon dopiero się rozpoczął. W lidze wciąż wydają się być słabsze kadrowo zespoły, a postawiony przez działaczy cel nie jest wygórowany, bo jest nim miejsce w górnej części tabeli. Wystarczy więc, że nie będzie dramatycznej walki o utrzymanie, a trener będzie mógł ogłosić, że wykonał zadanie. Nie musi nawet kręcić się w pucharowych okolicach. Dla Virkusa, coraz szerzej kontestowanego, wykreowanie kogoś taniego, a swojego, spoza karuzeli, też byłoby sukcesem wzmacniającym jego własną pozycję.

Jeśli więc niedzielny debiut Polanskiego w Leverkusen nie przyniesie kolejnej klęski, drużyna pozostawi po sobie w miarę przyzwoite wrażenie, a na rynku nie objawi się nagle jakiś znakomity kandydat, gotowy przyjść do Moenchengladbach piechotą, perspektywa, że Polak popracuje jako trener w Bundeslidze dłużej niż parę dni, jest całkiem niezła. Trudno zakładać, że ewentualny sukces Eugena Polanskiego otworzy polskim trenerom zamknięte dziś wrota do wielkiego świata. Ale przynajmniej na hasło, że do prowadzenia dużych klubów nikt nie zatrudnia Polaków, będzie można machnąć jego przykładem. W polskich realiach to już byłoby naprawdę dużo.

CZYTAJ WIĘCEJ O EUGENIE POLANSKIM NA WESZŁO:

Fot. Newspix.pl

3 komentarze

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Niemcy

Niemcy

Flop Chelsea ma trafić do MLS. Agenci prowadzą rozmowy

Braian Wilma
3
Flop Chelsea ma trafić do MLS. Agenci prowadzą rozmowy
Niemcy

Kownacki światowym viralem. Jego zespół zmiażdżył rywala

Braian Wilma
9
Kownacki światowym viralem. Jego zespół zmiażdżył rywala
Reklama
Reklama