Bał się Lukasa Podolskiego, gdy ten trafił do jego zespołu. Był w szoku, gdy mistrz świata i geniusz z FC Barcelony został jego klubowym kolegą. Yuki Kobayashi miał zawojować ligę szkocką w barwach Celtiku Glasgow, ale nie wyszło, z kilku powodów. Teraz ma być jednym z najlepszych obrońców w Ekstraklasie. W swoim pierwszym dużym wywiadzie dla polskich mediów Japończyk z Jagiellonii Białystok wspomina, jak kibice Visselu Kobe reagowali na Andresa Iniestę, porównuje Adriana Siemieńca do Ange’a Postecoglou, opisuje swój najgorszy czas w karierze i mówi, co pomyślał, widząc słynny skok… Ryoyu Kobayashiego (nie są spokrewnieni) na Islandii.
![Yuki Kobayashi: Nie mogłem uwierzyć, że będę w drużynie z Iniestą [WYWIAD]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/08/20250731PF_MK20250731_951859-scaled.jpg)
Jakub Radomski: Trafiłeś do ligi, w której występuje Lukas Podolski. Ale rzadko zdarza się, żeby w Ekstraklasie pojawił się zawodnik, który w przeszłości grał z nim w jednym klubie. Spotkaliście się w Visselu Kobe, którego jesteś wychowankiem.
Yuki Kobayashi, obrońca Jagiellonii Białystok: To prawda. I dość szybko przekonałem się, że Podolski to prawdziwy lider. Ma niezwykłą osobowość, silny charakter. Ale na początku trochę się go wszyscy baliśmy.
Dlaczego?
Bo my, Japończycy, generalnie jesteśmy nieśmiali. Piłkarze również. Rzadko krzyczymy na siebie albo mówimy jakieś mocne rzeczy wprost. A Podolski od samego początku robił to regularnie. Był przyzwyczajony do takiego funkcjonowania w szatni. Krzyczał, podnosił głos. „Dlaczego mi nie podałeś?!” – często miał o to pretensje. Poza boiskiem był dobrą osobą, bardzo uprzejmym gościem. Na boisku bywał wybuchowy, ale z drugiej strony bardzo dużo można się było od niego nauczyć.
Na przykład?
Ciągle domagał się mocnych podań. W Japonii gra się trochę inaczej niż w Europie, m.in. podajemy do siebie lżej. „Za słabo! Za słabo!” – powtarzał wiele razy. Podolski w Visselu był zawodnikiem, który nie biegał za wiele, ale gdy podałeś mu bardzo mocno piłkę, najczęściej genialnie ją przyjmował i od razu wiedział, co dalej z nią zrobić. To, czego domagał się od nas, miało więc sens.
W lipcu 2018 roku zawodnikiem Visselu został Andres Iniesta.
Gdy byłem małym chłopakiem, było trzech piłkarzy, których podziwiałem najbardziej. Sami obrońcy: Alessandro Nesta, Paolo Maldini i Carles Puyol. Tego ostatniego wyjątkowo podziwiał mój tata, który też grał w piłkę, również na obronie, ale amatorsko i po zakończeniu studiów dał sobie z tym spokój. Dzięki ojcu zacząłem regularnie oglądać mecze Barcelony, w której występował też Iniesta. Kiedy grałem na PlayStation, zawsze wybierałem ten klub i najlepsze triki robiłem właśnie Iniestą! A tu pewnego dnia dowiaduję się, że on zaraz będzie moim klubowym kolegą. Nie mogłem uwierzyć w to, że będę z nim w jednym zespole. To wydawało się nierealne.
Iniesta do nas trafił, mamy pierwszy trening. Zobaczyłem gościa, któremu nie da się zabrać piłki! Nikt nie potrafił tego zrobić, naprawdę. Iniesta miał w sobie jakiś niezwykły instynkt. Kiedyś na treningu prowadził piłkę. Patrzę, że próbuje ją chronić, ale w ogóle nie patrzy za siebie. Wyczułem swoją szansę. Podbiegłem, byłem przekonany, że ją za chwilę zabiorę, a on jakimś cudem zauważył mnie i błyskawicznie odwrócił się w drugą stronę. Spojrzałem tylko na to z podziwem.
Pamiętam jego trzecie spotkanie w lidze, przeciwko Jubilo Iwata. Strzelił wtedy pierwszego gola dla Visselu. Podolski zagrał mu mocno, w swoim stylu. Wiesz, co zrobił Iniesta? Ograł obrońcę w zasadzie samym przyjęciem piłki, a chwilę później bez problemu minął bramkarza (którym był Krzysztof Kamiński – przyp. red.) i trafił. Ludzie na trybunach jednocześnie cieszyli się i byli w szoku. Ich miny to było takie: „What the fuck?!” (śmiech).

Yuki Kobayashi jako zawodnik Jagiellonii
W Visselu czołowym napastnikiem stał się Kyogo Furuhashi. Strzelał wiele bramek i latem 2021 roku przeniósł się do Celtiku Glasgow, gdzie również był bardzo skuteczny. Ty obrałeś dokładnie ten sam kierunek półtora roku później. Jak duże znaczenie miała w tym kontekście jego historia?
Kyogo był w Visselu moim Senpai. To sformułowanie typowe dla Japonii, które nie jest łatwo oddać w innym języku. Chodzi o kogoś trochę starszego, kogo bardzo lubisz i kto ci pomaga.
Kolega? Przyjaciel?
Nie do końca. Bardziej mentor, taki wzorzec. Trzymaliśmy się razem, udzielał mi wielu rad i w pewnych sytuacjach opiekował się mną. To świetna osoba i znakomity piłkarz. Kiedy odszedł do Celtiku, wiele razy myślałem o tym, że chciałbym pójść w jego ślady. Udało się, choć kluczową postacią był tutaj Ange Postecoglou, który objął Celtic w 2021 roku.
Wcześniej przez kilka lat pracował w Japonii, prowadził Yokohama Marinos. Pamiętam nasz mecz przeciwko nim. Byłem pod dużym wrażeniem tego, jak są poukładani taktycznie. Ale okazało się, że on podczas pracy w Japonii dostrzegł też coś we mnie. Postecoglou zadzwonił i powiedział, że chce mnie w Celtiku. Pamiętam ten dzień, nigdy go nie zapomnę. Miałem też inne oferty z Europy, jedną na pewno z Belgii, ale kiedy odzywa się taki trener i jeszcze w drużynie masz swojego Senpai, to nie możesz odmówić.
Nie bałeś się nowych, zupełnie odmiennych realiów? Japończycy są nieśmiali i z tym łączy się często niechęć do radykalnych zmian.
Gdy byłem dzieckiem, uczyłem się gry na pianinie. Moja babcia wymarzyła sobie, żebym został muzykiem i już od czwartego roku życia chodziłem na specjalne zajęcia dwa razy w tygodniu. Po pięciu latach zrezygnowałem, bo coraz bardziej podobało mi się granie w piłkę i szły za tym duże ambicje. Pamiętam, że jako młody chłopak, w szkole, powiedziałem kiedyś, że marzy mi się wyjazd do Europy i gra na tym kontynencie. To prawda – nie jesteśmy specjalnie otwarci i jesteśmy przyzwyczajeni do naszej kultury, ale jednocześnie dla wielu piłkarzy Europa to marzenie i miejsce, które kojarzy się z czymś wielkim.
Fajnie pokazuje to słynna bajka, „Kapitan Tsubasa”.
Dokładnie! Oglądałem ją, jak każdy młody chłopak w Japonii, kochający sport. Wyjeżdżałem do Szkocji, czując entuzjazm, a w tle strach, ale niewielki.
W Celtiku przez dwa sezony rozegrałeś jednak tylko siedem spotkań. Bardzo mało. Rozmawiałem przed naszą rozmową ze szkockim dziennikarzem i usłyszałem od niego mniej więcej to: „Yuki mógł się podobać, jeśli chodzi o wyprowadzanie piłki i podania, ale mam wrażenie, że liga szkocka go mocno przytłoczyła swoją fizycznością. Chyba nie był na to gotowy, podobnie jak na mniej piłkarskie aspekty”. Zgadzasz się z tym?
Raczej tak. W Szkocji wszystko było inne: pogoda, jedzenie, no i język.
Właśnie. Kiedy w 2018 byłem dwa tygodnie w Japonii, dziwiło mnie, że prawie nikt w tym kraju nie mówi po angielsku. Nawet młodzi ludzie. Z czego to wynika? Ty też, kiedy trafiłeś do Szkocji, udzieliłeś pięciominutowego wywiadu, ale w ojczystym języku. Teraz szukasz czasami odpowiedniego angielskiego słowa, mówisz wolno, ale rozmawia się z tobą dość swobodnie.
To trochę paradoks, bo uczymy się angielskiego w szkole i na studiach. Mamy w Japonii sporo tych lekcji, tylko według mnie one są niewłaściwie prowadzone. Poznajemy dużo słów, konstrukcji zdaniowych, ale skupiamy się prawie wyłącznie na pisaniu. Jest bardzo mało mówienia po angielsku i myślę, że tu leży problem. Poza tym dochodzi tutaj japońska mentalność – wiele młodych osób uczy się angielskiego, żeby zdać egzamin, a później zapomina o nim i nie chce się dalej szkolić. To trochę takie podejście na zasadzie: „Jestem w Japonii, mam swoją kulturę, więc będę mówił tylko po japońsku”. Na szczęście to się poprawia. Do naszego kraju przylatuje coraz więcej turystów i ludzie dostrzegają, że znajomość angielskiego staje się jeszcze bardziej przydatna.
W moim przypadku było tak, że w Japonii chodziłem do angielskiej szkoły, więc na jako takim poziomie znałem ten język. Kiedy przeniosłem się do Szkocji, nie było jednak łatwo. Ludzie mają tam specyficzny akcent. Musiałem błyskawicznie skupić się na moim angielskim i nadrobić pewne rzeczy, żeby móc się z każdym komunikować. Udało się, choć wciąż mam poczucie, że powinienem mówić po angielsku swobodniej.
Mówimy o aspektach pozasportowych. A jak bardzo odmienny był dla ciebie szkocki styl gry?
Przeciwko Celtikowi prawie wszystkie drużyny grały bardzo podobnie: dziesięciu gości z tyłu i wysunięty piłkarz w ataku, któremu rzucają długie piłki. Bezpośredni futbol. Liczyli na to, że napastnik wygra jakiś pojedynek, da się sfaulować albo że strzelą coś po stałym fragmencie gry. W Japonii było zupełnie inaczej.

Kobayashi w barwach Celtiku
Po transferze do Celtiku miałem wielkie ambicje, byłem zdeterminowany, a nie wyglądało to tak, jak sobie wymarzyłem, choć trener Postecoglou i jego współpracownicy byli bardzo pomocni i robili dużo, żeby mi pomóc. Kiedy zmienił się szkoleniowiec, było najgorzej.
Jakim trenerem był Postecoglou?
To człowiek, który nie rozmawiał zbyt wiele indywidualnie z piłkarzami. Teraz w Jagiellonii prowadzi mnie Adrian Siemieniec, który w wielu aspektach jest jego przeciwieństwem. Nie jestem tu długo, ale już widzę, że poświęca dużo czasu każdemu z osobna. Chce budować więzi, relacje. Kiedy trafiłem do Jagiellonii, chyba to była nasza pierwsza rozmowa, zeszło na sushi, japońskie jedzenie. Siemieniec pytał mnie nawet o Pokemony (śmiech).
Ale pytałeś o Postecoglou. Był takim typem szefa, trochę władcy, który od pewnych rzeczy miał swoich ludzi, a trening obserwował w ciszy i skupieniu. Na pewno wyróżniał go konkretny pomysł na granie. Miał swoją filozofię futbolu, którą w Celtiku potrafił nam przekazać. W zasadzie nie skupialiśmy się jakoś bardzo na przeciwniku. Z kimkolwiek Celtic nie grał, miał prezentować się w jasny i określony sposób.
Postecoglou chciał dominacji. Miał kilka pomysłów, jak ją osiągać. Jeden polegał na tym, żeby boczni obrońcy zbiegali do środka pola. Wtedy tworzyliśmy tam przewagę, bo była nas czwórka albo piątka. Rywal stawał się zagubiony, a nasi skrzydłowi ustawiali się szeroko. Kiedy jeden z nich dostawał piłkę, miał proste zadanie: dośrodkować pomiędzy bramkarza a linię obrony, ale raczej nie wysoko. Jeżeli naszym napastnikiem był Kyogo, a to zdarzało się wyjątkowo często, to mieliśmy w polu karnym gościa, mierzącego tylko 170 cm wzrostu. Ale on ma niesamowite czucie, gdzie się ustawić, jak oszukać obrońców. Czasami pomagał w budowaniu akcji, ale po dotknięciu piłki błyskawicznie biegł w szesnastkę przeciwnika. Dlatego, jeśli tylko udawało się skierować do niego odpowiednie i raczej niskie podanie, trafiał do siatki.
Brzmi prosto, prawda? Ale Celtic za Postecoglou strzelił tak naprawdę wiele bramek.
Dlaczego w sezonie 2023/2024 nie zagrałeś żadnego meczu?
Zmienił się trener, Postecoglou zastąpił Brendan Rodgers. Trochę inny typ człowieka, więcej rozmawiał z graczami. Ale styl gry drużyny, takie miałem poczucie, pozostał bez większych zmian. Pojechaliśmy na zgrupowanie do Japonii, graliśmy tam spotkania towarzyskie, ale ja dość szybko doznałem kontuzji. Skręciłem kostkę i wypadłem z treningu na prawie dwa miesiące. Niestety, w tym samym czasie urazów doznało też dwóch innych środkowych obrońców, więc sprowadzono aż trzech nowych piłkarzy na tę pozycję. Kiedy byłem już zdrowy, Celtic miał wielu środkowych obrońców i sam czułem, że moje szanse na grę nie są zbyt duże.
Czytałem w szkockiej prasie, że zimą była możliwość wypożyczenia cię do Japonii.
To prawda. Nie grałem przez pół roku w piłkę i stałem się gościem, który chciał odejść gdziekolwiek, byle tylko regularnie grać. Chyba kluby po prostu się wtedy nie dogadały.
Później była oferta z Finlandii, z HJK Helsinki.
Niewiele wiedziałem o tej lidze, ale też chciałem tam iść. Byłem zdeterminowany, by zmienić otoczenie, ale to też nie wyszło. To był najtrudniejszy czas w mojej karierze.
W końcu, po sezonie bez gry, znalazłeś się w Portimonense, grającym w Portugalii, ale na drugim szczeblu. I tam byłeś już podstawowym zawodnikiem.
To były zupełnie inne realia niż Szkocja. W Portimonense było wielu graczy z Ameryki Południowej. Zespół miał grać bardziej brazylijską, niż europejską piłkę. Podobało mi się to, choć potrzebowałem trochę czasu, by się przyzwyczaić. Szczerze? Ta druga liga portugalska taktycznie nie stała na zbyt wysokim poziomie, Ekstraklasa jest pod tym względem dużo wyżej. W Polsce widzę już, że zespoły są dobrze zorganizowane: wiedzą, co robić z piłką przy nodze i bez niej.

Kobayashi w meczu rewanżowym z Novim Pazarem
W Portugalii była jedna wielka taktyczna improwizacja. Podam ci przykład: kiedy biegłem do napastnika przeciwnika, żeby odebrać mu piłkę, żaden z kolegów mnie nie asekurował. Nikt nie ustawiał się na wypadek, gdybym przegrał pojedynek. Byłem zdany sam na siebie. Trochę mnie to dziwiło. Ale w Portugalii było trochę piłkarzy, którzy mieli naprawdę duży indywidualny potencjał. Jeden był szybki, drugi świetny technicznie, trzeci wyjątkowo silny. Inny pokazywał na boisku osobowość lidera. Specyficzne otoczenie, ale wreszcie czułem, że nie dość, że gram, to jeszcze staję się lepszym zawodnikiem.
Dlaczego tego lata wybrałeś Jagiellonię?
Z dwóch powodów. Po pierwsze – to naprawdę dobry klub, który ma duże ambicje. A drugi – czuję, że pasuję do tego projektu i stylu, jaki Jagiellonia prezentuje i dalej chce prezentować. Myślę, że potrafię budować akcję od tyłu, czy to podaniem do pomocnika, czy dłuższym zagraniem do zawodnika z przodu.
Nawet w meczu z Termaliką, który w pierwszej kolejce przegraliście u siebie aż 0:4, wszystkim zaimponowało twoje długie zagranie do Jesusa Imaza z pierwszej połowy, po którym zrobiło się bardzo niebezpiecznie.
To jest właśnie to, co mam dawać tej drużynie. Mam nadzieję, że takich zagrań w moim wykonaniu będzie dużo więcej i przełożą się na gole. Polska liga jest bardzo taktyczna. Wiele drużyn stosuje podobny manewr: operuje piłką tak, żeby zaprosić kilku piłkarzy rywala na swoją połowę, po czym próbuje szybko zaatakować, najczęściej strefą, gdzie widzi jakiś ewentualny słabszy punkt.
Wszyscy w Jagiellonii dobrze mnie przyjęli: trener, sztab, zawodnicy. Widzę w drużynie bardzo duży potencjał. Wielu zawodników robi duże wrażenie w treningu, ale największe Taras Romanczuk i Afimico Pululu. Jagiellonia to świetne miejsce, by się rozwijać, ale też osiągać sukcesy. Mam nadzieję, że w tym sezonie wywalczymy mistrzostwo Polski i dołożymy do tego jeszcze puchar kraju. Wierzę też, że przejdziemy Silkeborg, później kolejnego rywala i Jagiellonia znów zagra w fazie ligowej Ligi Konferencji. Ten klub na to zasługuje, po prostu. Mam też nadzieję, że dzięki dobrej grze w Jagiellonii uda mi się zadebiutować w dorosłej reprezentacji Japonii, a może nawet pojechać na mistrzostwa świata. Do tej pory występowałem tylko w młodzieżówkach.
Byłeś kiedyś blisko dorosłej kadry?
Byłoby nie w porządku, gdybym odpowiedział na to pytanie.
Dlaczego? Mogłeś przecież dostawać jakieś sygnały, albo czuć, że w danym momencie zasługujesz na powołanie.
Tak. Ale to trener i jego współpracownicy wiedzą najlepiej, czy chcą powołać do reprezentacji Kobayashiego.
Lubisz skoki narciarskie?
Wiem, dlaczego pytasz (śmiech). Zdarzało mi się oglądać, ale nie jestem jakimś wielkim kibicem.
Jak popularny jest w twoim kraju Ryoyu Kobayashi? W Polsce to nazwisko kojarzy się jednak jednoznacznie z nim, bo mówimy o dyscyplinie, która przeżywa kryzys, ale wciąż jest oglądana przez wiele osób. Polacy nagrywają nawet o nim piosenki.
Dużo osób w Japonii wie, kim jest Ryoyu. Część ludzi wymieni ci jego dokonania. Ale nawet 10 lat temu skoki narciarskie nie były jakoś bardzo popularne w Japonii. Liczyła się piłka nożna i sumo. Teraz według mnie dwie najbardziej popularne dyscypliny to piłka i baseball.
Gdy siedem lat temu byłem w Tokio w redakcji Fuji TV, zapytałem jednego z dziennikarzy, która dyscyplina zimowa jest najbardziej uwielbiana przez Japończyków. Odpowiedział bez wahania, że łyżwiarstwo figurowe, dodając, że kilku dziennikarzy u nich w firmie zajmuje się wyłącznie nim.
Japończycy uwielbiają ten sport, to prawda. Myślę, że podoba im się specyfika łyżwiarstwa, poza tym mieliśmy w niedawnej przeszłości wielkiego łyżwiarza, który dwa razy był mistrzem olimpijskim.
Yuzuru Hanyu.
Dokładnie. Ale skok Kobayashiego w Islandii, ten słynny rekord świata, oczywiście widziałem. Najpierw zareagowałem na niego krótko: „Wooow!”. A później pomyślałem, że gdybym spróbował czegoś takiego, to pewnie dzisiaj nie rozmawialibyśmy (śmiech).
ROZMAWIAŁ: JAKUB RADOMSKI
Fot. Newspix.pl