Reklama

Pułapka własnego stadionu. Legia w Europie lepsza na… wyjazdach

Wojciech Górski

31 lipca 2025, 16:25 • 5 min czytania 20 komentarzy

Choć ta statystyka na pierwszy rzut oka wydaje się mało prawdopodobna, jest prawdziwa. Od 2018 roku Legia Warszawa w eliminacjach europejskich pucharów przegrała tylko… jedno wyjazdowe spotkanie. W pozostałych przypadkach, gdy przegrywała, to zawsze na własnym obiekcie. To ostrzeżenie przed zbliżającym się rewanżem z Banikiem Ostrawa.

Pułapka własnego stadionu. Legia w Europie lepsza na… wyjazdach

„Legia odpadła z europejskich pucharach w okolicznościach, w których niedowierzanie miesza się z pustym śmiechem. Po 180 minutach konsekwentnej gry w defensywie, kilku groźnych kontratakach, mając dogrywkę na wyciągnięcie ręki. Wicemistrzowie Polski stracili gola – w pozornie niegroźnej sytuacji – w doliczonym czasie gry i ich przygoda z grą w Europie dobiegła końca” – pisałem w wakacje 2019 roku, relacjonując mecz w Glasgow, gdzie Legia walczyła o awans do fazy grupowej Ligi Europy.

Reklama

Steven Gerrard na ławce trenerskiej Szkotów unosił w górę ręce w geście triumfu, Aleksandar Vuković kręcił z niedowierzaniem głową. Obok niego zmęczony Sandro Kulenović ukrywał twarz w dłoniach, a Andre Martins z Cafu patrzyli na siebie bezradnie na murawie.

Chwilę wcześniej Portugalczyk wybijał piłkę z własnego pola karnego, spoglądając na zegar, który już wskazywał początek doliczonego czasu gry. Ale choć do wybitej piłki dopadł Jarosław Niezgoda, nie potrafił się przy niej utrzymać. Rangersi zagrali na skrzydło, wrzucili, tak trochę bez pomysłu, trochę z obowiązku, bo tak przecież należy, bo czas ucieka. Ale bez większej wiary, gdy w polu karnym legionistów był pięciu, a gospodarzy ledwie dwóch.

Z sobie znanego tylko powodu Artur Jędrzejczyk zamiast dwóch kroków w tył, zrobił dwa do przodu. I minął się z piłką. Ta spadła na głowę Alfredo Morelosa, a gość, którego nazwisko bardziej niż z futbolem kojarzy się z kreacją Czarka Pazury z Kilera, wyrzucił Legię za burtę europejskich pucharów.

Był 29 sierpnia 2019 roku. To wtedy Legia po raz ostatni przegrała na wyjeździe w eliminacjach europejskich pucharów.

Legia Warszawa. W eliminacjach przegrywa tylko… u siebie

A to nie tak, że później nie było już kiedy potknąć się po drodze. Od tamtego czasu Legia rozegrała 11 wyjazdowych spotkań. Bilans? Siedem wygranych, cztery remisy.

To bilans imponujący, ale w tej beczce miodu jest łyżka dziegciu. A nawet spora łycha. Bo oznacza to, że jeśli Legia przegrywała, robiła to u siebie.

I faktycznie – właściwie wszystkie odpadnięcia Legii w eliminacjach europejskich pucharów z ostatnich lat mają swoje źródła w przegranych w Warszawie. Nawet rok wcześniej, przed porażką z Rangersami, gdy Legia zaliczyła jedną z najbardziej kompromitujących przygód w Europie – i ze Spartakiem Trnawa, i z luksemburskim Dudelange przegrywała na stadionie im. Marszałka Józefa Piłsudskiego (odpowiednio: 0:2 i 1:2). Na wyjazdach rezultaty brzmiały: 1:0 ze Spartakiem i 2:2 z Dudelange.

Specyficzny pod tym względem był 2020 rok, gdy legioniści w eliminacjach europejskich pucharów zagrali cztery spotkania i wszystkie… u siebie. To efekt covidowej reformy rozgrywek, w czasie której zrezygnowano z dwumeczów, a do następnej rundy awansował zwycięzca bezpośredniego starcia. I tak: w kwalifikacjach Ligi Mistrzów Legia pokonała północnoirlandzkie Linfield 1:0, ale nie dała rady Omonii Nikozja, przegrywając po dogrywce 0:2. W eliminacjach Ligi Europy udało się pokonać 2:0 FC Drita, ale w decydującej rundzie Karabach rozbił legionistów 3:0. Stadion przy ulicy Łazienkowskiej nie żegnał Domagoja Antolicia, Rafy Lopesa i Joela Valencii gwizdami, bo akurat – z powodu koronawirusa – był pusty.

Rok później do rewanżowego starcia 3. rundy eliminacji LM Legia przystępowała ze sporymi nadziejami. W Zagrzebiu udało się zremisować 1:1 z Dinamem. Jasne, to chorwacka drużyna z Bruno Petkoviciem, Lovro Majerem i Dominikiem Livakoviciem miała większe posiadanie piłki, oddała więcej strzałów i – ogółem – prezentowała się lepiej. Ale wynik był względnie korzystny, a przy Łazienkowskiej miał być już zupełnie innny mecz.

I niby był: to drużyna Czesława Michniewicza oddała 7 celnych strzałów, przy zaledwie dwóch Dinama. Niby to Rafael Lopes trafił w poprzeczkę, będąc o krok od uszczęśliwienia fanów, którzy po koronawirusowej przerwie wrócili na trybuny. Ale ostatecznie to Bartol Franjić jako jedyny trafił do bramki i zapewnił Chorwatom awans do finałowej rundy eliminacji.

Wiedeńskie szaleństwo

Najświeższa historia, gdy Legia przegrywała na Łazienkowskiej jest – dla odmiany – optymistyczna, bo jako jedyna nie skończyła się odpadnięciem Wojskowych z eliminacji. W sierpniu 2023 roku, na oczach selekcjonera Fernando Santosa, przegrywała w Warszawie już 0:2 z Austrią Wiedeń po dublecie Muharema Huskovicia, ale w końcówce meczu nadzieję przed rewanżem dał Wojskowym Ernest Muci.

Rewanż był jazdą bez trzymanki. W Wiedniu zanosiło się na dogrywkę, gdy siedem minut przed końcem Andreas Gruber zdobył bramkę dla Austrii na 2:3. Ale to był jedynie początek emocji. Najpierw gola na 4:2 zdobył Maciej Rosołek, a chwilę później czerwoną kartkę obejrzał Aleksandar Jukić. Gdy wydawało się, że awans Legii jest pewny, grająca w dziesiątkę Austria znów strzeliła kontaktowego gola. Zegar wskazywał 96. minutę.

180 sekund później Ernest Muci zamienił się w Ronaldinho, eleganckim zwodem i przyjęciem piłki mijając obrońcę i strzelając gola na 5:3. Legioniści wpadli w zwycięski szał.

Ostrzeżenie przed Banikiem

Szkopuł w pocieszającym przykładzie jest jeden – porażka z Banikiem u siebie już nie przejdzie. Tym razem Legia, aby awansować musi wygrać – czy w ciągu 90 minut, czy w dogrywce, czy w rzutach karnych. Porażka oznaczać będzie „spadek” do kwalifikacji Ligi Konferencji.

I jasne, nie ma wciąż powodu, by do starcia z Czechami nie podchodzić z umiarkowanym optymizmem. Wynik z Ostrawy (2:2) jest całkiem przyzwoity, choć kilka lat temu – gdy funkcjonowała jeszcze zasada bramek na wyjeździe – byłby jeszcze lepszy. Legia pod wodzą Edwarda Iordanescu jeszcze nie przegrała, kilka jej elementów w grze zaczyna wyglądać obiecująco, a nadzieje wlewa też fakt, że rumuński trener jak na razie potrafił dotrzeć nawet do tych, którzy za poprzednika byli skreśleni – jak często wymieniani ostatnio Migouel Alfarela i Jean-Pierre Nsame.

Warto mieć się jednak na baczności. Bo jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało, atut własnego boiska w ostatnich latach dla Legii nie zawsze bywał… atutem.

CZYTAJ WIĘCEJ O LEGII NA WESZŁO:

Fot. Newspix

20 komentarzy

Uwielbia futbol. Pod każdą postacią. Lekkość George'a Besta, cytaty Billa Shankly'ego, modele expected Goals. Emocje z Champions League, pasja "Z Podwórka na Stadion". I rzuty karne - być może w szczególności. Statystyki, cyferki, analizy, zwroty akcji, ciekawostki, ludzkie historie. Z wielką frajdą komentuje mecze Bundesligi. Za polską kadrą zjeździł kawał świata - od gorącej Dohy, przez dzikie Naddniestrze, aż po ulewne Torshavn. Korespondent na MŚ 2022 i Euro 2024. Głodny piłki. Zawsze i wszędzie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Liga Europy

Reklama
Reklama