Reklama

Po Wimbledonie czas na pogoń. Czy Iga Świątek może wyprzedzić Arynę Sabalenkę?

Sebastian Warzecha

28 lipca 2025, 17:48 • 7 min czytania 9 komentarzy

Po ponad roku bez wygrania turnieju, Iga Świątek sensacyjnie – ale w wielkim stylu – wygrała Wimbledon. Jej pierwszy londyński triumf i szósty Szlem sprawił, że choć dopiero co była w rankingu WTA ósma, to teraz jest trzecia i może myśleć o ataku na wyższe miejsca. I nawet Aryna Sabalenka – mimo ponad 5500 punktów przewagi – nie powinna czuć się bezpieczna.

Po Wimbledonie czas na pogoń. Czy Iga Świątek może wyprzedzić Arynę Sabalenkę?

Białorusinka ma co prawda aktualnie 12420 punktów. Iga? Ledwie 6813. Przewaga jest spora, jednak – co istotne – Polka do końca sezonu ma do obrony niewielką liczbę oczek. Bo rok temu po igrzyskach najpierw grała mało, do tego była w stosunkowo kiepskiej formie, a wreszcie na jakiś czas wypadła z gry, gdy wykryto w jej organizmie niedozwolony środek. I choć sprawa szybko została wytłumaczona, to sprawiła, że Polka opuściła azjatyckie turnieje.

Reklama

Iga Świątek rusza w pogoń. Zagrożona nawet Sabalenka

Efekt jest taki, że do końca roku broni 830 punktów. 430 z tego to występ w US Open, a 400 – WTA Finals. Zakładając, że będzie grać mniej więcej tyle, co na przykład w sezonie 2023 – gdy po Wimbledonie (i Warszawie, gdzie startowała ze względu na to, że był to polski turniej rangi WTA 250) wystąpiła w Montrealu, Cincinnati, US Open, Tokio, Pekinie i WTA Finals – to do zgarnięcia jest wtedy nawet siedem tysięcy oczek. Choć do tego trzeba by było być bezbłędnym. A to niemal niemożliwe.

Można jednak tych punktów wziąć dla siebie dużo. W zeszłym sezonie zrobiła to Aryna Sabalenka.

Białorusinka zgarnęła wówczas ponad 6000 oczek. To spowodowało, że odskoczyła wszystkim rywalkom, ale w tym sezonie stanowi to już pewien problem. Bo gdyby wypadła dziś z kontuzją – czego jej nie życzymy – i nie zagrała do końca sezonu, Iga musiałaby właściwie wygrać ze trzy-cztery mecze, by ją w rankingu wyprzedzić. Oczywiście, jest jeszcze Coco Gauff (aktualnie 7669 punktów), ale Amerykankę na razie zostawmy z boku. Sens tych całych rozważań jest bowiem taki, że Sabalenka, owszem, ma dużą przewagę.

Ale może ona stopnieć równie szybko, co pierwszy śnieg późną jesienią.

Ranking Race prawdę ci powie

Jeszcze przed końcowym triumfem w Wimbledonie pisaliśmy, że o ile Iga Świątek zalicza słaby sezon w jej własnej skali, o tyle wynikowo wiele zawodniczek dałoby się za taki pokroić. Polka w zdecydowanej większości turniejów dochodziła bowiem co najmniej do ćwierćfinału, często półfinału, a w Bad Homburg – tuż przed wyjazdem do Londynu – zaliczyła pierwszy w roku finał. Już to dało jej sporo oczek w rankingu Race, czyli tym, który zlicza punkty za występy od początku danego sezonu.

Na tyle dużo, że gdyby nawet kontynuowała występy na takim poziomie, pewnie spokojnie weszłaby do WTA Finals – turnieju kończącego tenisowy rok, dla jego ośmiu najlepszych zawodniczek.

Iga Świątek

Iga Świątek na Wimbledonie dokonała czegoś naprawdę wielkiego

Ale Iga podniosła poprzeczkę. I wygrała Wimbledon, zgarniając tam okrągłe 2000 punktów. A wtedy nagle sytuacja z miejsca zaczęła wyglądać inaczej. Aktualnie pierwsza piątka rankingu Race – zawodniczki mające ponad 4000 oczek, tu ustawiliśmy granicę – wygląda bowiem tak:

  1. Aryna Sabalenka – 7395 punktów.
  2. Iga Świątek – 5993 punkty.
  3. Coco Gauff – 4619 punktów.
  4. Madison Keys – 4115 punktów.
  5. Mirra Andriejewa – 4034 punkty.

Co tu widać? Po pierwsze jak na dłoni, że Aryna jest najlepszą zawodniczką trwającego sezonu, ale teraz nie można już mówić o jej dominacji. Po drugie, że Iga notuje rok lepszy od Coco i Madison, a więc dwóch pozostałych wielkoszlemowych mistrzyń. Starsza Amerykanka wygrała przecież Australian Open, młodsza Roland Garros. To też jasno sugeruje nam, że Gauff również jest przez Igę zagrożona, bo i ona w czasie turniejów na kortach twardych ma swoje do obrony.

Swoje, czyli 3050 punktów. Nie tak dużo jak Sabalenka, ale znacznie więcej od Igi Świątek. Pisząc wprost – żeby nie dać się Polce wyprzedzić w tym właściwym rankingu – który na koniec sezonu stanie się tym samym co ranking Race – musi zdobyć od niej w tym okresie o ponad 2000 punktów więcej. A to może być trudne.

Tak naprawdę jednym turniejem – Wimbledonem – Iga wywalczyła 1/3 swoich punktów z trwającego roku. I nieco ponad 2000 oczek brakuje jej do tego, by wyrównać swój zeszłoroczny dorobek – 8370 punktów.

A to jest jak najbardziej do zrobienia.

Poziom bazowy to już dużo

Sytuacja wygląda zresztą tak, że gdyby Iga grała jak w pierwszej połowie sezonu – dochodząc głównie do ćwierćfinałów i półfinałów – to i tak jej dorobek wyglądałby na koniec roku całkiem nieźle i, kto wie, przy słabej formie rywalek może wystarczyłby nawet na liderowanie rankingowi. Bo jeśli do jej 5993 oczek dodamy:

  • Ćwierćfinał w Montrealu (nigdy nie grała tam przesadnie dobrze).
  • Półfinał w Cincinnati (jeszcze nie była tam w finale).
  • Półfinał w US Open (w każdym z tegorocznych Szlemów dochodziła co najmniej tak daleko).
  • Ćwierćfinał w Tokio (po zmianie stron świata często miewała problemy w pierwszym turnieju).
  • Półfinał w Pekinie (tam triumfowała w przeszłości).
  • Dwa grupowe zwycięstwa w WTA Finals (to raczej dla Igi norma).

To matematyka przedstawia się następująco: 215 + 390 + 780 + 108 + 390 + 400 punktów. Kalkulator w rękę i wyliczamy, że daje to 2283 oczka (a nie wzięliśmy pod uwagę, że w Chinach mają w tym sezonie odbyć się dwa, a nie jeden turnieje rangi WTA 1000 i możliwe, że Iga wystąpi w obu kosztem np. Tokio, które jest rangi WTA 500). Razem w rankingu – 8276 punktów. O krok od tego, co było na koniec poprzedniego sezonu. A każdy wynik ponad ten podany przez nas poziom już pozwoliłby tamten dorobek przekroczyć. Przy założeniu, oczywiście, że Iga zagra w tylu turniejach i że uniknie wpadek – szczególnie w US Open.

Z tym ostatnim może być różnie. Turnieje w Stanach czasem zdarzało się Idze grać z problemami. Z drugiej strony – najgorszy zawsze był dla niej sezon na trawie i Wimbledon – a w tym roku, pod przewodnictwem Wima Fissette, poradziła sobie na tej nawierzchni znakomicie, najlepiej ze wszystkich tenisistek. Ma do tego prawo czuć, że nie jest tak zmęczona jak zwykle (normalnie w pierwszej części sezonu grała przecież znacznie więcej meczów), a po triumfie w Wimbledonie powinna być też napędzona.

Jeśli z 7000 punktów do rozdania zgarnie 4000, nikt nie powinien być zaskoczony. Jeśli 5000 – również. To może być jej moment.

Wim Fissette

Wim Fissette swoje zrobił. Iga nie odczuła tak wielkich problemów w grze na trawie jak w poprzednich sezonach

A przecież Iga zna już smak triumfu w US Open. To nie jest dla niej obcy turniej, jakim do tej pory w pewnym sensie był Wimbledon. Inna sprawa, że w Montrealu (jeden półfinał) i Cincinnati (dwa półfinały) jeszcze nie grała o tytuł (ale na Wimbledonie do tej pory też nie). Stąd założenie w poczynionych przez nas wyliczeniach – że znów się nie uda – wydaje się zasadne. Wygrywała za to w Chinach (w swoim jedynym starcie) i WTA Finals (raz).

Innymi słowy: stać ją na to, by w sezonie, w którym wchodzi w tę część roku bardziej świeża, zgarnąć naprawdę sporo oczek.

Rywalki notują wpadki

O ile Iga – jak napisaliśmy – niemal zawsze gra na pewnym poziomie, o tyle wiele z jej przeciwniczek już nie. Coco Gauff po wygranej w Roland Garros, na Wimbledonie odpadła od razu, w I rundzie. Madison Keys wielokrotnie w tym sezonie żegnała się z turniejami stosunkowo szybko. Jedynie Aryna Sabalenka robi swoje, ale i ona przegrywa momentami mecze, których przegrać w teorii nie powinna. Choć znacznie rzadziej od reszty, za to częściej od wszystkich – włącznie z Igą – gra w finałach.

Inna sprawa, że na siedem z tego sezonu, wygrała tylko trzy. A przegrała między innymi dwa wielkoszlemowe – w Australian Open i Roland Garros. Gdy dodamy do tego jej porażkę w półfinale Wimbledonu z Amandą Anisimovą, zobaczymy, że Sabalenka nie jest jak skała.

A teraz w dodatku będzie pod dużą presją. Wie w końcu , ile ma punktów do obrony, widzi, że Iga wróciła do gry o najwyższe cele. W dodatku na US Open będzie – jak w Australii – bronić tytułu. To wszystko sprawia, że najbliższe miesiące mogą wyczerpać ją i mentalnie, i fizycznie. A i punktów w rankingu może szybko ubyć, co – jeśli do tego dojdzie – naturalnie wykreuje jeszcze większą presję.

Czy tak będzie? I czy jeśli tak, to Iga zdoła z tego skorzystać? Odpowiedź na te pytanie poznamy w najbliższych tygodniach. W pewnym sensie już w zaczynającym się turnieju w Montrealu. Aryna Sabalenka co prawda w nim nie wystąpi – tu akurat nie broniła wielu punktów – ale Iga Świątek już tak. Jeśli dojdzie do finału lub wygra, to będzie to sygnał, że jest gotowa do walki nie tylko o kolejne trofea, ale też powrót na pozycję liderki rankingu.

Nie była na niej w końcu od 21 października ubiegłego roku. A to już całkiem długa przerwa.

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie na Weszło:

9 komentarzy

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama