Reklama

Stara, ale jara. Venus Williams ma 45 lat, a na korcie wciąż daje radę

Sebastian Warzecha

24 lipca 2025, 17:25 • 10 min czytania 3 komentarze

Co robi typowa 45-latka, która zawodowo grała w tenisa? Może poświęca się biznesom. Może komentuje mecze albo siedzi w studiu telewizyjnym jako ekspertka. Może jest trenerką. A może – jeśli zarobiła wystarczająco dużo w latach kariery – leży na plaży i popija drinki. Co robi Venus Williams, która mogłaby już do końca życia się z tej plaży nie ruszać? Wciąż gra w tenisa. Nadal. Mało tego – wygrywa. I to z zawodniczkami, których nie było nawet na świecie, gdy zaczynała zawodową karierę.

Stara, ale jara. Venus Williams ma 45 lat, a na korcie wciąż daje radę

Venus Williams wróciła na kort. Po ponad roku przerwy i w wieku 45 lat

Był rok 1994, gdy w wieku 14 lat oficjalnie rozpoczęła zawodową karierę. Od razu wygrała też wtedy swój pierwszy mecz. W 1998 z kolei – pierwszy turniej. Już sezon wcześniej dotarła do finału US Open, ale na triumf w Wielkim Szlemie musiała poczekać aż do Wimbledonu w 2000 roku. A Peyton Stearns – jej rodaczka i rywalka z meczu I rundy w Waszyngtonie – i tak nie ma prawa tego pamiętać.

Reklama

Na świat przyszła bowiem ponad rok później. Gdy Venus triumfowała na londyńskiej trawie, była co najwyżej w planach.

Można pociągnąć ten wątek dalej i przejść do 2008 roku, gdy Venus po raz ostatni triumfowała w singlowym turnieju wielkoszlemowym. To też Wimbledon, wygrana z młodszą siostrą, Sereną. Z tego triumfu Peyton – o ile interesowała się już tenisem – może mieć jakieś wspomnienia. A z pewnością powinna pamiętać ostatnie wielkoszlemowe finały Venus z roku 2017, gdy po latach już 37-letnia Amerykanka zaliczała nagle wielki sezon, zakończony przegraną walką o tytuł w WTA Finals z Caroline Wozniacki.

Ale nawet ta – wciąż nieodległa data – to czasy zanim Stearns stała się zawodową tenisistką. W głównym tourze zadebiutowała w końcu dopiero w 2021 roku, gdy Venus miała już ponad 40 lat na karku. W 2022 roku karierę zakończyła z kolei młodsza z sióstr Williams, Serena. Ale starsza wciąż tego nie robiła.

I w końcu doszło do tego, że zagrała z młodszą o 21 lat rywalką. Bo z tenisa Venus nadal nie zrezygnowała.

Dzikie karty

Po fantastycznym 2017 roku, dla Venus Williams zaczął się trudny okres. Kilka lat spadków w rankingu, potem doszły urazy, COVID też nie pomógł w próbach powrotu na wyższe pozycje. Efekt był taki, że Amerykanka w pewnym momencie doszła do prostego wniosku: nie ma sensu, by grała wszędzie, ba, nie ma sensu, by ruszała się z domu nawet na ciekawe, ale pomniejsze turnieje. Tak naprawdę liczyły się dla niej Szlemy, kilka innych największych imprez i opcjonalnie turnieje „na przetarcie”.

W efekcie w rankingu wyleciała daleko na niskie pozycje. Bo grała mało, a i tak rzadko wygrywała.

Do turniejów miała jednak wolny wstęp za sprawą dzikich kart. Nie było mowy, by ktoś siedmiokrotnej – a to tylko w singlu – mistrzyni wielkoszlemowej odmówił. Fani z jednej strony chcieli Venus oglądać, a z drugiej regularnie się denerwowali, że zabiera miejsce młodym, utalentowanym zawodniczkom. No i w sumie trudno było nie przyznać im racji. W 2022 roku weteranka kortów wygrała przecież… zero meczów. Z czterech rozegranych. W 2023 było nieco lepiej – w dziesięciu spotkaniach triumfowała trzykrotnie.

W 2024? Dwa mecze, oba przegrane.

W sumie Venus dla wielu rozmieniała się na drobne. Regularnie dziwiono jej się, że w ogóle pojawia się na korcie. Miała dobrze ponad 40 lat, jej młodsza siostra przeszła już na emeryturę. Dochodziły prowadzone przez nią biznesy, choćby w świecie mody. Dochodził film o obu siostrach, który swoje zarobił. Dochodziła obecność w mediach, do której nie potrzebowała meczów. A jednak co jakiś czas wychodziła na kort i właściwie służyła rywalkom za maszynę pod hasłem „Kto obije legendę?”.

Dzikie karty jednak wciąż nadchodziły, a sama Williams tłumaczyła, że odrzuca ich znacznie więcej, niż przyjmuje. Organizatorzy bowiem często sami się do niej zgłaszali, chcieli ją na swoich kortach. Ale ona ruszała tylko wtedy, gdy czuła, że jest gotowa. A że rywalki pokazywały jej potem, że z tą gotowością to jednak różnie bywało – to inna sprawa.

Ale tym razem może faktycznie jest gotowa.

Nie że na to, by wygrywać wielkie turnieje – dobrze zdaje sobie sprawę, że na to za późno. Ale po prostu gotowa, żeby pokazać jeszcze ostatnie strzępki jej wielkiego, wspaniałego tenisa. Tego, który dał jej siedem tytułów wielkoszlemowych.

Ból taki, że tylko leżeć na podłodze

To był lipiec 2024 roku. Venus Williams musiała przejść operację. Nie było to dla niej nowością. Przyzwyczaiła się do różnego rodzaju zabiegów, urazów, schorzeń i innych medycznych historii. W swojej karierze miała ich przecież mnóstwo, zresztą trudno inaczej w tak obciążającym organizm sporcie jak tenis.

Już w latach 2002-2003 męczyły ją urazy, przez które skreczowała w kilku meczach, a na inne w ogóle nie wyszła. W kolejnych sezonach słowa „kontuzja” mogła odmieniać na wszystkie przypadki. Szczególnie doskwierał jej nadgarstek. Gdy akurat dawał radę, to dawała i ona, stąd tytuły dalej nadchodziły. Ale gdy z nadgarstkiem było kiepsko, to cierpiał na tym jej tenis.

A przez całą karierę było tego więcej. Plecy, mięśnie nóg, kostka, w 2023 roku poważny uraz kolana, niezwykle bolesny i taki, który w teorii mógł już skończyć jej karierę. Ale mogło to zrobić również mnóstwo innych rzeczy. I żadnej się nie udało. Kolanu też nie.

Były w tym wszystkim też rzeczy poza jej jakąkolwiek kontrolą. Na przykład zespół Sjoegrena, choroba autoimmunologiczna, w której uszkodzeniu ulegają komórki ślinianek oraz gruczołów łzowych. Ale może też objawiać się – jak u Amerykanki – bólem i zmęczeniem. Męczyła się z nią przez dobrych kilka lat, zanim ją zdiagnozowano. Po diagnozie udało jej się znaleźć sposób życia, który wydatnie jej pomógł. Zakładał między innymi przejście na weganizm, czego trzyma się do dziś.

W 2024 roku historia była podobna. I nie, nie chodzi o weganizm, a o to, że u Venus znów zdiagnozowano coś po latach życia w bólu.

Venus Williams

W 2024 Venus zagrała tylko dwa mecze. W lipcu z kolei przeszła zabieg. Jeśli więc pojawiała się publicznie, to poza kortem. Fot. Newspix

Tym razem szło o mięśniaki macicy i adenomiozę. O tej drugiej chorobie Amerykanka nigdy wcześniej nawet nie słyszała. To odmiana endometriozy, w której tkanki błony śluzowej macicy zostają w niej, ale rosną w niewłaściwym miejscu. Venus nieświadomie żyła z nią przez lata. Chodziła na badania ze względu na objawy – krwawienia, bóle – ale od kolejnych lekarzy słyszała, że jeśli chodzi o jej układ rozrodczy, to wszystko jest w porządku.

A że na Wimbledonie w 2016 roku wylądowała na podłodze, bo nie była w stanie się ruszyć z bólu? A że regularnie krwawiła w czasie meczów i zdarzało się, że ratowała się wieloma warstwami ubrań? Cóż, przyczyna była nieznana. Lekarze ignorowali też jej mięśniaki (zmiany nowotworowe, które niekoniecznie wymagają interwencji, ale warto je obserwować), mówili, że to efekty starzenia. Któryś rzucił nawet, że to naturalna antykoncepcja, co – jak przyznała po latach – „nie było miłe”.

W końcu Venus zdecydowała się jednak na zabieg.

Chciała usunąć mięśniaki, zgodnie z sugestią dr Taraneh Shirazian, która zdiagnozowała u niej chorobę. Dopiero wtedy dowiedziała się, że są znacząco przerośnięte i wcale nie bezpieczne, jak sugerowali jej to inni lekarze. Stąd zabieg, a po nim – rekonwalescencja, która trwała kilka miesięcy. I stąd też brak gry od marca ubiegłego roku. Trzeba było zadbać najpierw o zdrowie, a potem – o powrót do formy.

Dopiero potem można było myśleć o kolejnym powrocie – na kort.

Dobrze się bawić

Już w 2023 roku świętowała 30 sezonów w tourze. Niektórzy sugerowali, że to dobry moment na koniec kariery. Venus w wywiadach opowiadała z kolei, jak lubi spędzać czas z dziećmi siostry, bawić się z nimi jako ciotka, która może zgadzać się na wszystko, bo taka jej rola. Zajmowała się też swoimi biznesami, miała sprawy pozasportowe. Wczoraj potwierdziła też – na co zareagowały od razu wszystkie media plotkarskie – że ma narzeczonego, aktora Andreę Pretiego. Zabieg z kolei pomógł poradzić sobie z bólem i innymi problemami zdrowotnymi.

Innymi słowy: jej życie w ostatnim czasie jest naprawdę dobre. Wszystko się układa, nie wymaga powrotu na kort. Ale Venus tego chciała, a skoro tak – to narzeczony też ją do tego zachęcał.

Więc ostatecznie Amerykanka postawiła na swoim. Wróciła. Znowu.

Jeszcze przed turniejem w Waszyngtonie mówiła, że sporo ostatnio trenowała i choć odrzuciła dużo zaproszeń do innych imprez, to ta ją kusiła. Bo czuła, że jest w formie i mogłaby chociaż spróbować. Więc uznała, że czemu nie, pojedzie, zobaczy, w jakiej tak naprawdę jest dyspozycji. Zgłosiła się i do turniejów singla, i debla (w parze z Hailey Baptiste, rocznik 2001). I tak naprawdę zaczęło się od tego drugiego, gdzie dwie Amerykanki zagrały z Eugenie Bouchard (która niedawno ogłosiła, że kończy karierę) i Clervie Ngounoue.

Wygrały – przy całkowicie zapełnionych trybunach – 6:3, 6:1. I już to było pozytywnym akcentem dla Venus, która przecież przed pierwszym meczem mówiła:

Moim osobistym celem jest dobrze się bawić, cieszyć chwilą. Nie chcę kłaść na siebie zbyt dużo presji. […] Moje problemy zdrowotne były nieco straszne. W tym samym czasie w zeszłym roku szykowałam się do operacji. Nie miałam jak grać w tenisa. Po prostu starałam się wyzdrowieć. Dlatego teraz chcę się tym wszystkim cieszyć.

Cieszyła się więc, a wygrana była dodatkiem. Tej w deblu można się jednak było jeszcze spodziewać, sama Venus powiedziała zresztą, że w dużej mierze jest to „zasługa Hailey”. Dlatego wygranej w singlu – gdzie starsza Amerykanka musiała walczyć o sukces sama – niekoniecznie dało się oczekiwać.

A jednak przyszła i ona.

Niemal najstarsza

Mecz z Peyton Stearns – wygrany 6:3, 6:4 – nie był może pokazem wybitnej gry, ale i tak był niezwykle istotny. Dla Venus, bo pokazała, że potrafi grać na poziomie. Nieźle serwowała, bardzo dobrze czuła się w wymianach forehandowych, nawet poruszanie się po korcie przesadnie u niej (45-letniej, przypomnijmy) nie kulało i wygrała kilka wymian, w których musiała się sporo nabiegać. W kluczowych momentach trzymała też nerwy na wodzy, w przeciwieństwie do rywalki, którą chyba usztywnił mecz z legendą, przy żywiołowo dopingujących Williams fanów.

Dla świata tenisa z kolei był to istotny mecz, bo… po prostu dawno takiego nie było. Ostatnią tenisistką w takim wieku – a nawet o dwa lata starszą – która wygrała singlowe spotkanie w tourze, była Martina Navratilova w 2004 roku, gdy triumfowała w I rundzie Wimbledonu. Ostatnią, która w ogóle grała mecz na poziomie main touru mając tyle lat na karku była do tej pory z kolei Japonka Kimiko Date, która w wieku 46 lat przegrała w swoim pierwszym meczu w Tokio.

A teraz doszła do nich Venus Williams. Gdyby chciała pobić Navratilovą, musiałaby grać jeszcze trzy lata. Ale i bez tego ten wygrany mecz to wydarzenie niezwykle rzadkie. Jak sama to ujęła:

Nie ma ograniczeń dla doskonałości. Wszystko zależy od tego, co masz w swojej głowie i jak wiele jesteś w stanie w to wszystko włożyć. Jeśli zapracujesz na to mentalnie, fizycznie i emocjonalnie, wtedy może pojawić się wynik. – Poza tym twierdziła jednak, że gra tylko dla siebie. Bo spytana o to, czy cieszy się, że pokazała wątpiącym w nią, że nie mieli racji, odpowiedziała: – Nie mam nic do udowodnienia. Zero.

Opowiadała o zdrowiu, że właściwie tylko o to prosi, bo wtedy będzie mogła trenować i grać. I tylko o to jej chodzi. Jasne, gdy już wyjdzie na kort, to chce wygrać (i wie, że może), ale przed meczem o tym nie myśli, po prostu wychodzi, by zagrać. O meczu ze Stearns mówiła jak o „pierwszym kroku”, zrobionym po 16-miesięcznej przerwie, która sprawiła, że całkowicie wypadła z rankingu WTA.

Teraz na powrót się w nim pojawi (na razie w okolicach 650. miejsca). I zostanie – niezależnie od tego, jak wiele meczów zagra w kolejnych miesiącach – co najmniej przez rok.

A znając ją, to pewnie i dłużej.

Teraz mecz z Polką

Czy jednak już w Waszyngtonie zgromadzi więcej punktów do rankingu? Mamy nadzieję, że… nie. Bo w II rundzie zagra z Magdaleną Fręch, która na świat przyszła w grudniu 1997 roku. Venus Williams miała wtedy 17 lat i była 22. zawodniczką świata. Ta 22. pozycja ważna jest też dla Fręch – to jej rekordowy wynik w rankingu WTA.

Pokonanie Venus może być krokiem na drodze do tego, by ten rezultat poprawić. Choć do tego Polka potrzebowałaby triumfu w całym turnieju.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

3 komentarze

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama