W poprzednich dwóch meczach w tym sezonie Polki pokonywały Chinki w tym samym stosunku setów – 3:1. Ale mecz fazy pucharowej Ligi Narodów to już inna bajka. Większe emocje, presja, wszystko się kotłuje. Stąd Polki musiały uważać na rywalki i… długimi momentami wydawały się o tym zapominać. Ale te momenty przełożyły się finalnie na dwa przegrane sety. W trzech lepsze były podopieczne Stefano Lavariniego. I to one zagrają o medale Ligi Narodów!

Liga Narodów. Polska sinusoida. Biało-Czerwone lepsze od Chinek
Trzeci raz z Chinkami
Reprezentantki Polski miały za sobą całkiem niezłą tegoroczną Ligę Narodów. Wygrały dziewięć meczów, przegrały trzy – z Turcją, Brazylią i Japonkami. Niespodziewana była właściwie może tylko ostatnia z tych porażek, ale reprezentantki Kraju Kwitnącej Wiśni były gospodyniami turnieju, można było zrozumieć, że trybuny poniosły je do sukcesu. Dokładnie taki sam bilans zwycięstw i porażek w fazie zasadniczej miały jednak Chinki. Tyle że one więcej meczów wygrywały po pięciosetowych bojach.
I dlatego wylądowały na piątym miejscu, Polki z kolei na czwartym (za wspomnianą Japonią, która też miała bilans 9-3, ale lepszy stosunek setów). W efekcie w ćwierćfinale Ligi Narodów czekał nas mecz Polska – Chiny. Niełatwy, ale taki, w którym to Biało-Czerwone miały być faworytkami.
I nie chodzi tu tylko o zajmowaną przez nie wyższą pozycję w tabeli po fazie zasadniczej. Przede wszystkim – przed dzisiejszym spotkaniem dwukrotnie zagrały już w tym roku z Chinkami. Pierwszy mecz miał miejsce niemalże na otwarcie Ligi Narodów. Niemalże, bo w jej pierwszym tegorocznym turnieju – właśnie w Chinach – ale był to drugi mecz, jaki obie ekipy w nim rozegrały. Polki wygrały wtedy 3:1. Nie wyszedł im tylko drugi set, ale w pozostałych trzech dość pewnie poszły po swoje.
Drugi mecz z kolei miał miejsce… ledwie kilka dni temu. Obie reprezentacje zagrały wówczas sparing, a Polki znów wygrały 3:1. Przegrały pierwszego seta, z kolei pozostałe trzy wygrały w absolutnie przekonującym stylu – do 12, 14 i 16. Czy jednak można było wyciągać z tego daleko idące wnioski? Niekoniecznie, o czym mówiły same zawodniczki, przyznając wprost, że i one nieco się kryły, i rywalki na pewno to robiły. Stąd było pozytywnie, ale bez przesady. Ot, dobry mecz na podbudowanie morale, a co miało stać się w Łodzi, to już zupełnie inna historia.
Tym bardziej, że Chinki polskim zawodniczkom nie są przesadnie dobrze znane – wszystkie grają w ojczystej lidze, są też na miejscu dla trenera. I swoje potrafią: dobrze bronią, są w stanie grać szybką, efektywną siatkówkę. W Lidze Narodów zaskoczyły kilka mocnych ekip.
Wierzyliśmy jednak, że Polki nie staną się kolejną, tym bardziej, że grały u siebie i były wspierane przez polskich fanów.
Przyjęcie teoretyczne
To było tak. Polki zaczęły nieźle, od długiej akcji, ale skutecznie zamkniętej przez Magdę Stysiak. Potem Martyna Łukasik dołożyła blok, a Agnieszka Korneluk asa. No wymarzony początek! Podopieczne Stefano Lavariniego odskoczyły rywalkom na kilka punktów i wyglądały na parkiecie naprawdę dobrze. A potem – jakby ktoś odebrał im siły – wszystko się zacięło. Dosłownie. Nie pamiętamy, by w środku seta jakiejś ekipie aż tak załamała się gra, jak Polkom dziś.
Chinki zaliczyły serię kilku punktów, w tym za sprawą pojedynczego bloku na Agnieszce Korneluk. I jakby kompletnie wybiło to nasze reprezentantki z uderzenia.
Na tyle, że momentami dalsza część seta wyglądała tak, jakby rywalki były w stanie zajrzeć na kilka sekund w przyszłość i zobaczyć a to, jak ustawi się nasz blok, a to gdzie pójdzie piłka od rozgrywającej. Polki kompletnie nie mogły bowiem powstrzymać blokiem ataków rywalek, te z kolei doskonale broniły. Prawda była jednak taka, że to same nasze siatkarki sprowadziły na siebie los, w którym traciły kolejne punkty. Całkowicie kulało nasze przyjęcie, Ola Szczygłowska zaliczała jeden z gorszych meczów, jakie widzieliśmy w jej wykonaniu, a na domiar złego nie potrafiliśmy nadrobić tych braków ani rozegraniem, ani atakiem.
Niedokładność, nieskuteczność, nieporadność i kilka innych „nie”. Tak wyglądała gra Polek. Nic nie dała też zaproponowana przez Stefano Lavariniego podwójna zmiana. A podsumowaniem tego wszystkiego był oddany złą zagrywką ostatni punkt w tej partii.
Polki przegrały pierwszego seta do 17, a drugiego… zaczęły dokładnie w takim stylu, w jakim skończyły pierwszego. Od razu straciły kilka punktów. Piłka po ich przyjęciu nadal latała, gdzie tylko chciała. Nasza rozgrywająca, owszem, starała się, ale musiała biegać nierzadko na piąty metr od siatki. I potem sama dogrywała źle, a to wrzucając atakujące koleżanki w siatkę, a to odgrywając za daleko od niej. Przewaga Chinek szybko wzrosła więc do czterech punktów.
I nagle coś się zmieniło.
Raz w górę, raz w dół
Straty udało się odrobić po kilku szarpanych, niepewnych, ale skutecznych akcjach. Pociągnęła Polki nieco Martyna Łukasik, kilkoma skutecznymi atakami. Przyszła też długa, piekielnie wymagająca akcja, którą Biało-Czerwone wygrały, a w dodatku – dała wyrównanie, 14:14. Udało się też kilka razy złapać rywalki blokiem. Wszystko nagle zaczęło się układać. Nastąpiła poprawa przyjęcia. Za przyjęciem poszło rozegranie. Rywalki już nie odrzucały nas zagrywką, my za to przeciwniczki – tak.
Ba, na zagrywce Chinki popełniały coraz więcej błędów. W czasie akcji również, szczególnie, że gorzej grała Wu Mengije, absolutna liderka Chinek. Wszystko szło w stronę wygrania przez Polki seta. I set faktycznie wygrany został.
I co, w trzecim za ciosem? Absolutnie nie. Tu już od początku zaczęły się problemy. Polki wróciły do dyspozycji z większej części pierwszej partii. Znów nic nam się nie układało, a Stefano Lavarini momentami zdawał się nie dowierzać w to, co wymyśliły jego zawodniczki. Błędy mnożyły się okrutnie, a Chinki też okrutne były – ale pod względem tego, jak bezlitośnie wykorzystywały nasze pomyłki. Same za to na powrót podniosły dyspozycję w defensywie, momentami broniły wręcz wszystko.
W efekcie wygrały seta. Polki były pod ścianą. Albo triumf w kolejnych dwóch partiach, albo Łódź miała dziś wrócić do domu smutna i bez perspektyw na obejrzenie kolejnych meczów Biało-Czerwonych w tegorocznej Lidze Narodów.
Przebudzenie
Początek czwartego seta nie zwiastował odmiany losu Polek. Chinki dalej robiły swoje, a my… no cóż, powiedzmy, że na każdą akcję, gdy Polki trafiały pewnie w boisko, przychodziły dwie takie, kiedy im się to nie udawało. Stąd rywalki uciekły nam znów na kilka oczek. Ale tak jak w drugim secie trafiła się kluczowa akcja na 14:14, tak w tym znacznie wcześniej – bo gdy Chinki miały na liczniku osiem punktów – Alicja Grabka postanowiła się zabawić i kiwnąć z drugiej piłki.
Skutecznie. A gdy po chwili poszła na zagrywkę, to jej koleżanki dołożyły kolejnych kilka punktów. Na czele z Agnieszką Korneluk, która w tym okresie trzykrotnie blokiem ucinała ofensywne zapędy Chinek.
Fantastyczna kiwka Alicji Grabki 🧠🔝
📺 Polsat, Polsat Sport 1
📲 @PolsatBoxGo#VNL pic.twitter.com/ix0JjCRTOY— Polsat Sport (@polsatsport) July 23, 2025
Efekt był taki, że z kilku punktów straty zrobiło się prowadzenie 11:8, a trener rywalek został zmuszony do wzięcia przerwy na czas. Co cieszyło nas jednak szczególnie, to fakt, że w tym okresie meczu każda z naszych zawodniczek jakoś się do tego wyniku dokładała. Obudziła się słaba w trzeciej partii Magda Stysiak, lepiej funkcjonowało przyjęcie, punkty regularnie dokładały Agnieszka Korneluk czy Martyna Czyrniańska, a także wprowadzona na boisko Paulina Damaske.
Było dobrze. A im dalej w seta – tym lepiej. Po tym jak Polki wygrały KAPITALNĄ (naprawdę, nie da się inaczej, niż dużymi literami) akcję, zrobiło się 16:11 i pięć punktów przewagi. Taka różnica oczek, w połączeniu z lepszą grą naszych zawodniczek, musiała gwarantować tie-breaka. Tak sobie mówiliśmy, nie wierząc, że podopiecznie Lavariniego jeszcze to wypuszczą, a rywalki zdołają odrobić. I wiecie co? I mieliśmy rację!
Choć nie było aż tak lekko i przyjemnie, jakby tego chcieli niemal wszyscy w hali. Co prawda Paulina Damaske dołożyła asa, zrobiło się sześć oczek, a trener Chinek wziął drugą przerwę na czas. Ale Chinki też odwdzięczyły się najpierw punktową zagrywką, a potem blokiem. Walczyły. I to tym skuteczniej, im dalej w seta. Przewaga Polek spadła bowiem z sześciu do dwóch oczek, gdy po niecelnym ataku Magdy Stysiak zrobiło się 21:19. W następnej akcji – po kilku nieskończonych atakach – uratował nas jednak blok. A potem Malwina Smarzek zdobyła punkt uderzeniem po bloku, a Martyna Czyrniańska zaliczyła asa z pomocą siatki. Chwilę później znów zaserwowała znakomicie – na tyle, że piłka wróciła na naszą stronę i Agnieszka Korneluk zamknęła sprawę na siatce.
Było 2:2 w setach. A nam pozostało liczyć na to, że tym razem po wygranym secie nie przyjdzie kolejny absolutnie fatalny. Bo dla jednej z tych ekip ten następny miał być ostatnim w tegorocznej Lidze Narodów.
Udało się!
Tie-break to wojna nerwów. I set, w którym właściwie w kilka chwil można zaprzepaścić wysiłek z poprzednich czterech setów. I tego się właśnie obawialiśmy, gdy Polki zaczęły od kilku przegranych akcji i zrobiło się 1:3. Dobrze broniły, to trzeba było im oddać, ale Chinki momentami jeszcze lepiej. Nam z kolei brakowało ataku, rywalkom – nie. Ale wtedy pojawił się nasz inny wielki atut – blok. Dwa razy z rzędu Polki poradziły sobie bowiem z chińskimi atakującymi.
A potem doszedł świetny serwis, po którym Magda Stysiak zdobyła punkt na siatce. A po nim… no zgadnijcie co – kolejny blok!
Z 1:3 zrobiło się 5:3. Zmiana o 180 stopni. I wielka nadzieja, że w sobotę Polki znów zobaczą się z kibicami w Atlas Arenie. Tym bardziej, że w kolejnej akcji Chinki wyrzuciły atak! Sytuacja zaczęła się układać idealnie dla podopiecznych Stefana Lavariniego. Plan w tym momencie był prosty: uniknąć błędów, nie złapać przestoju, nie dać rywalkom nadziei. Tylko i aż tyle. Zepsuty serwis Agnieszki Korneluk po chwili pewnie trochę jej dał, ale… ona i tak zrobiła swoje. To przy jej zagrywce zdobyliśmy przecież cztery punkty z rzędu.
Na parkiecie wciąż jednak trwała walka i wiele się działo. Długą akcję kilka chwil później wygrały Chinki. Ale Polki się tym nie przejęły – kolejny punkt zdobyła Stysiak atakiem z drugiej linii. Po chwili atak wyrzuciła zawodniczka rywalek. 9:5, cztery punkty przewagi. Kolejna długa wymian znów poszła na konto rywalek. Jednak w tym momencie nie miało to znaczenia – wystarczało przecież, żeby Biało-Czerwone zdobywały co drugi punkt, miały nawet margines błędu. A przeciwniczki pomagały – tym razem wpakowanym w siatkę serwisem.
Ale pomagać zaczęły finalnie też Polki. Najpierw zostały zablokowane przez rywalki, potem Magda Stysiak zaatakowała w aut. Zrobiło się 10:9, a więc zrobiło się też nerwowo. Kolejny punkt miał być kluczowym i Martyna Łukasik o tym wiedziała, więc zaatakowała skutecznie. Chinki przeprowadziły jednak dobrą akcję chwilę później i przewaga szybko znów stopniała do punktu. Ale rywalki zepsuły serwis. 12:10. Blisko, bardzo blisko trzeciego z rzędu półfinału Ligi Narodów.
Polki w półfinale Ligi Narodów! Dramatyczny mecz z Chinkami zakończony wygraną biało-czerwonych po tie-breaku!
W półfinale naszym rywalem będą niepokonane w tej edycji Włoszki.
Polska 🇵🇱 3-2 Chiny 🇨🇳 (17-25, 25-20, 19-25, 25-19, 15-12)#VNL2025
📷PAP/Piotr Polak, @sport_tvppl pic.twitter.com/qyy47M19i1
— Sporty Olimpijskie – Łukasz Gagaska (@Igrzyska2024) July 23, 2025
I wtedy Paulina Damaske pojedynczym blokiem zatrzymała przeciwniczkę. Trzy punkty przewagi, dwa do końca. Nie do zmarnowania, prawda?
Prawda. Magda Stysiak i jej skuteczny atak dały Polkom trzy piłki meczowe. Wystarczyły dwie, bo znakomitym atakiem sprawę awansu zamknęła Paulina Damaske! To był mecz znacznie bardziej emocjonujący, niż można było się tego spodziewać. Równocześnie mecz, w którym Biało-Czerwone często wyglądały po prostu słabo. Ale ostatecznie wygrały, awansowały do półfinału, znów znalazły się w strefie medalowej.
A finalnie o to przecież chodzi, prawda?
Półfinał Polki rozegrają z reprezentacją Włoch, która 3:0 pokonała dziś Stany Zjednoczone. Ten mecz w sobotę.
Polska – Chiny 3:2 (17:25, 25:20, 19:25, 25:19, 15:12)
Fot. Newspix