W tle meczu Motoru Lublin z Arką Gdynia siłą rzeczy pojawi się niedawna afera szpiegowska. Najwięcej o nowej fali trenerów mówi jednak nie tyle fakt, że Dawid Szwarga podglądał rywala, ile moment, w którym to robił. Jeśli to rzeczywiście zjawisko powszechne, powinna to być przestroga dla wszystkich.

Najsłynniejsza afera szpiegowska świata futbolu w ostatnich latach wybuchła w Anglii, gdy wysłannika sztabu Leeds United, przyłapano na podglądaniu przez lornetkę zamkniętego treningu Derby County. Samo zdarzenie nie było wielce szokujące i pewnie prędko zostałoby zapomniane, gdyby nie reakcja Marcelo Bielsy, ówczesnego trenera „Pawi”. Argentyńczyk, przyłapany na gorącym uczynku, zamienił konferencję prasową w ponadgodzinny wykład taktyczny, wyjaśniający, dlaczego tak pieczołowicie analizuje każdego rywala. Tamto wystąpienie przyczyniło się do umacniania jego wizerunku jako ekscentrycznego geniusza. Choć nie wypierał się winy i nie starał się wybielać nieetycznego czynu, jego wyznawcy utwierdzili się w przekonaniu, że wszelkimi sposobami trzeba rozpracowywać każdy detal, który może przybliżyć zespół do zwycięstwa.
Wyznawcy Bielsy są także w polskim środowisku. Za najbardziej zadeklarowanego uchodzi Radosław Bella, asystent trenera Lechii Gdańsk, który kilka lat temu wydał nawet własną publikację przybliżającą taktyczny profil Argentyńczyka. Dla młodej fali trenerów, nie tylko w Polsce, Bielsa jest inspiracją, wzorem, wskazówką, w jaki sposób należy działać. Nic dziwnego, że i my doczekaliśmy się swoich afer dronowych.
Już w poprzednim sezonie Goncalo Feio jako trener Legii Warszawa sugerował, że treningi jego drużyny były podglądane przez sztab Rakowa Częstochowa. Teraz na konferencji prasowej po niedzielnym meczu Motoru Lublin z Arką Gdynia ma dojść do przekazania drona beniaminka przechwyconego podczas lipcowego sparingu Motoru z Lechią. Sama Arka, ustami prezesa Wojciecha Pertkiewicza w WeszloTV, przyznała, że i ona ma w magazynie drony rywali. Sugerując, że podglądają się dziś wszyscy. I zjawisko, choć naganne i nieeleganckie, jest już dziś w środowisku powszechne.
Michał Trela: Płacenie uwagą. Drony a priorytety w futbolu
Co jednak najbardziej w lubelsko-gdyńskiej aferze może zaskakiwać, to moment, w którym wybuchła. Środek okresu przygotowawczego przed pierwszą kolejką. Na długo nie tylko przed najważniejszymi rozstrzygnięciami sezonu, ale też podczas meczu niebędącego dla rywala nawet próbą generalną przed ligą. Wszak Motor kilka dni później mierzył się jeszcze z Wisłą Płock. Co może z perspektywy Dawida Szwargi uchodzić za Bielsowskie dbanie o każdy szczegół, pilnowanie, by absolutnie nic jego sztabowi nie umknęło, we mnie rodzi już pytanie, czy to było zgubienie tylko drona, czy już priorytetów. Zajmowanie się nie tym, co trzeba. Trener Arki podkreślał wprawdzie, że to okres, gdy najbardziej brakuje materiałów do analizy i najmniej wiadomo o rywalach, bo drużyny intensywnie się zmieniają. Pytanie, czy akurat w tym momencie roku, jest to wiedza absolutnie niezbędna.
W języku polskim używamy sformułowania „poświęcać” uwagę. Słowo „poświęcenie” zawiera w sobie element straty. Wybieranie ważniejszego kosztem mniej ważnego. Nawet polszczyzna sugeruje więc, że uwagi nie rozdwaja się łatwo, nie rozdziela się jej na lewo i prawo. Trzeba ją poświęcać. W angielskim jest to nawet bardziej dosłowne, bo uwagą się płaci. „Paying attention” nie pozostawia wątpliwości, że nie ma niczego za darmo. Uwaga to cenna rzecz, którą nie powinno się szastać.
Zwłaszcza w zawodzie trenera, w którym czasu zawsze jest za mało, okres przygotowawczy między sezonami to niezwykły moment. Można przez kilka tygodni mieć zespół tylko dla siebie. Z dala od ciekawskich oczu gapiów, bez wszechobecnych kamer, na zwykle idealnie o tej porze roku przygotowanych boiskach. Można sprawdzać, testować, ćwiczyć, popełniać błędy bez większych konsekwencji. Ten magiczny okres właśnie się skończył. Nadal będzie można oczywiście poprawiać zespół, korygować jego zachowania, ale nie będzie to już tak bezkarne, jak między czerwcem a lipcem. Bo zespoły zaczną funkcjonować w cyklu tygodniowym. Mecz, regeneracja, analiza poprzedniego spotkania, przygotowanie do następnego, podróż, rozruch przedmeczowy, kolejny mecz, presja wyniku. Za momenty oddechu zaczną uchodzić jesienne przerwy na kadrę, podczas których połowa drużyny i tak rozjeżdża się po świecie.

Dawid Szwarga podczas okresu przygotowawczego
CZAS NA WŁASNY ZESPÓŁ
W zimie tak komfortowo już nie będzie, bo przecież w wielu miejscach boiska albo warunki atmosferyczne nie pozwolą na przeprowadzanie takich treningów, jakie trenerzy sobie wymarzyli. Pozostaną obozy w ciepłych krajach, które trwają jednak zwykle maksymalnie kilkanaście dni. Takiej swobody względnie spokojnej pracy nad własnym zespołem, jak w okresie letnim, trener nie ma w Polsce ani razu w ciągu roku. To moment, w którym praktycznie sto procent uwagi powinno być skierowane na własny zespół. Bo nigdy później nie będzie już okazji tak mocno wpłynąć na jego zachowania.
Kiedy ruszy liga i możliwości podnoszenia własnego poziomu gry staną się bardziej ograniczone, będzie dobry czas na szukanie minimalnych przewag tam, gdzie uda się je znaleźć. Szpiegowanie przeciwników. Docieranie własnymi kanałami do ich schematów rozgrywania stałych fragmentów gry, planowanych zmian ustawienia, problemów zdrowotnych, czy szykowanych sztuczek taktycznych. Być może to przypadek i tak naprawdę szpiegował przez cały rok, ale Bielsę złapano na tym akurat w styczniu, gdy sezon w Anglii wkracza na najwyższe obroty po maratonie świąteczno-noworocznym. Nie w okresie przygotowawczym.
Szwarga to jeden z najważniejszych przedstawicieli pokolenia, z którego nadejściem wielu w Polsce wiąże uzasadnione nadzieje na zmianę tutejszych zwyczajów. Wyrośliśmy jako środowisko piłkarskie na podejściu antyintelektualnym. Najłatwiejsze byłoby więc wyszydzenie dziś trenera Arki, że w ogóle przyszło mu do głowy zajmowanie się tym, czy bliżej do gry na prawej obronie jest Filip Wójcik czy Paweł Stolarski i deprecjonowanie informacji, które mógłby wynieść ze zdobytego nagrania. Tak długo polscy trenerzy kojarzyli się z hasłami w stylu „Francja to przeszłość”, czy „kiełbasy do góry i golimy frajerów”, że analiza rywala, a już tym bardziej szpiegowanie go, jawi się jako dziwactwo i przesada. W takim podejściu wolę oczywiście Szwargę przesadzającego z poszukiwaniem informacji o rywalach, niż taktycznych abnegatów, których w ogóle nie interesuje przeciwnik, w końcu i tak „ch… grają, op… ich”.
SPECJALIŚCI OD SZTUCZEK
Jednocześnie jednak afera dronowa jest dla mnie przykładem niebezpieczeństwa grożącego młodej fali, czyli zagubieniu priorytetów, zbyt mocnym skupieniu się na destrukcji, przeszkadzaniu, niwelowaniu atutów rywala. Wniosek, jaki kilka lat temu wyniósł sztab Rakowa, słynący przecież z doskonałego przygotowania merytorycznego, którego ważnym członkiem przez lata był Szwarga, z przegranej rywalizacji ze Slavią, był dla mnie przerażający. W Częstochowie zauważyli bowiem, że w końcówce meczu w Pradze, gdy gospodarze mieli korzystny wynik, nagle z okolic linii bocznych boiska poznikały zapasowe piłki, a chłopcy do ich podawania działali jak w trakcie strajku włoskiego. Jeśli takie mają być obserwacje detali decydujących w rywalizacji z lepszymi od siebie, naprawdę może to być brnięcie w ślepy zaułek.

Odpadnięcie ze Slavią Praga w 2022 roku na długo zostanie w pamięci kibiców Rakowa
To właśnie młode pokolenie trenerów wprowadza do Polski znajomość różnego rodzaju kruczków prawnych, w stylu czasu na przekazanie drużynie wskazówek taktycznych, który można zdobyć w dowolnym momencie, jeśli tylko bramkarz zgłosi sędziemu, zwykle udawaną, kontuzję. Od nowego sezonu będziemy obserwować zmianę w przepisach, czyli odliczanie bramkarzom czasu na wznowienie gry po złapaniu piłki. Sędziowie mają jednak czekać osiem sekund nie od momentu, gdy bramkarz złapie piłkę, lecz od chwili, gdy uznają, że jest gotowy do wznowienia gry. Można w ciemno zakładać, że w sztabach najbardziej postępowych polskich trenerów już trwa analiza, jak ten niuans wykorzystać, czyli jak najdłużej utrzymywać bramkarza w pozornej niegotowości do rozpoczęcia gry, opóźniając jej rozpoczęcie i dając zawodnikom z pola czas na zajęcie odpowiednich pozycji.
W trakcie poprzedniego sezonu miałem okazję poruszyć z Adamem Nawałką głośną wówczas kwestię roszczeniowego zachowania ławek rezerwowych podczas meczów Ekstraklasy. Jako miłośnik organizacji, nie miał wątpliwości, że gdy wszyscy zaczynają sędziować, umyka im to, na czym powinni się skupić. Mecz piłkarski to złożona sprawa, śledzenie dwudziestu dwóch przemieszczających się postaci nie jest dla jednej pary oczu łatwe, zwłaszcza w olbrzymim stresie i z płaskiej perspektywy murawy. Dlatego Nawałka był zwolennikiem dzielenia meczu na mniejsze zadania – jeden asystent analizuje nas, drugi rywala, trener bramkarzy pilnuje swojej działki, fizjoterapeuci zwracają uwagę, czy ktoś w naszym zespole albo u przeciwnika nie ma jakichś problemów zdrowotnych. To nie jest oczywiście odkrycie Ameryki i dzieje się tak w wielu sztabach. Chodzi jedynie o podkreślenie, że sztaby w trakcie meczu naprawdę mają co robić. I zachodzi uzasadnione ryzyko, że gdy zajmują się ciągłym recenzowaniem pracy sędziego, umyka im w tym samym czasie coś innego.
CARVER NA DRUGIM BIEGUNIE
Największe jak dotąd sukcesy z nowej fali trenerów odniósł w Polsce Adrian Siemieniec, który w największym stopniu skupił się na własnym zespole, rozwoju indywidualnym zawodników, wyzwalaniu w nich atutów, o które sami siebie wcześniej nie podejrzewali. Wreszcie stworzeniu zespołu, który nie skupia się w pierwszej kolejności na niwelowaniu atutów rywala, lecz na eksponowaniu własnych. Oczywiście, Jagiellonia w poprzednim sezonie przestała już być naiwna, stała się taktycznie bardziej wszechstronna. Ale nadal nie pozostawiała wątpliwości, że głównym jej pytaniem na boisku jest, co sama chce zrobić, a nie, co planuje zrobić rywal. W przypadku wielu innych trenerów z ostatnich kursów UEFA Pro wrażenie jest zgoła odwrotne.
Szwarga zaczyna z Arką drugie podejście do pracy w Ekstraklasie na własny rachunek. Raków wciąż był jednak traktowany jako zespół Marka Papszuna, jak się okazało tymczasowo, prowadzony przez kogoś innego. Klub z Gdyni to już będzie jego autorski projekt. Sygnał, w którym w środku okresu przygotowawczego trener zajmuje się tym, jak można by podejść rywala, by zdobyć o nim jakieś informacje, jest dla mnie niepokojący, bo sugeruje kierunek, w jakim jego zespół może zmierzać. Profesjonalizm i perfekcjonizm może okazać się przeciwskuteczny, bo także w drużynie może wywołać wrażenie, że najważniejsze i tak jest to, co planuje rywal. Nie twierdzę przy tym, że Szwarga przez cały okres przygotowawczy nie skupiał się na własnym zespole i jedynie analizował, co planuje Mateusz Stolarski. Ale pamiętajmy, że uwagę się poświęca albo nią płaci.
Jednym z nominowanych do nagrody Trenera (poprzedniego) Sezonu był John Carver z Lechii Gdańsk, którego stereotypowo można było traktować jako przedstawiciela starej angielskiej szkoły, niemającego już szans na zatrudnienie w rodzimej lidze, więc robiącego za nauczyciela w piłkarskim trzecim świecie. Doświadczony Anglik wniósł jednak wiele świeżości do ligi właśnie rozwiązaniami, co do których polscy trenerzy, także nowej fali, przyzwyczajali nas, że „się nie da”. Nie da się, walcząc o utrzymanie, grać ofensywnie, do przodu, przyjemnie dla oka. Nie da się skutecznie unikać spadku, na pierwszym miejscu stawiając na atak, nie obronę. Nie da się grać systemem 4-4-2, bo jest zbyt ryzykowny. Nie da się nie ustawiać w nim żadnego typowego defensywnego pomocnika – gdy kontuzję miał Ivan Żelizko – bo to proszenie się o problemy. Nie da się grać składem o średniej wieku 22 lata. Nie da się wreszcie nie wycofywać z odważnych pomysłów, gdy na kluczowym etapie rundy wypada najlepszy napastnik.
PRZESTROGA POKOLENIOWA
Carver to wszystko robił. Z uśmiechem na ustach, z myśleniem o własnych atutach. Gdy wypadł mu Tomas Bobcek, nie postawił na bezpieczne rozwiązanie, czyli porzucenie gry dwójką napastników i dołożenie jednego, już ogranego w lidze, środkowego pomocnika. Skoro zespół dobrze funkcjonował w systemie 4-4-2, postawił na debiutanta Michała Głogowskiego. A potem na Kacpra Sezonienkę, który uchodził za napastnika fajtłapowatego, nigdy nietrafiającego do siatki. Anglik został wyróżniony przez kapitułę za spektakularne wyniki z zespołem, który był skazany na spadek z hukiem, ale też za sposób ich osiągnięcia. Sposób, od którego można było się przy młodych, modnych polskich trenerach odzwyczaić. Polegający na szukaniu przewag własnych, zamiast niwelowaniu cudzych.

John Carver wraz ze swoim asystentem Radosławem Bellą
To ironia losu, że asystentem Carvera jest akurat Bella, główny polski piewca pomysłów Bielsy. W „Przeglądzie Sportowym” mówił niedawno o Angliku, że „może tylko dziękować losowi, że spotkał bossa na swojej drodze”. Bo przecież trzeba nadmienić, że Bielsa, przy całym swoim obsesyjnym analizowaniu rywali i podkreślaniu, że „gdyby dowodził drużyną jedenastu robotów, byłby niepokonany”, jest w panteonie trenerskich sław zawodu nie ze względu na to, lecz na zamiłowanie do pięknej, odważnej, zapierającej dech w piersiach gry w każdym klubie, w którym się znajdzie. I wyciąganiu z zawodników, jak było z Mateuszem Klichem, cech, o które nawet się nie podejrzewali.
Przy całej sympatii i wsparciu dla wysiłków młodych polskich trenerów w dążeniu do perfekcji i dopilnowania każdego detalu, trzeba im życzyć, by nie zapomnieli, że najważniejszy wciąż jest ich własny zespół i jego zawodnicy. Niech afera dronowa i konieczność publicznego przyznania się do winy przez Szwagę, będzie dla wszystkich trenerów przestrogą. Nie, że trzeba przy szpiegowaniu sprytniej się kamuflować, lecz że czasem warto poświęcić wysiłek, energię i uwagę poświęcaną rywalowi, poprawianiu swojego zespołu. Być może wtedy to rywale będą musieli martwić się, jak nadlecieć nad jego boisko dronem.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO
- Dawid Gojny: Koledzy mieli wszystko, a ja nie miałem nic [WYWIAD]
- Pertkiewicz o celach na sezon: Chcemy być najlepszą Arką w XXI wieku
- Szwarga komentuje aferę dronową. “To nie było fair z naszej strony”
MICHAŁ TRELA
fot. Newspix