Najnowszy sukces Igi Świątek to dobry moment do rozważań pod tytułem: kto jest najwybitniejszym polskim sportowcem w XXI wieku? W ćwierćwieczu, które kończy się wraz z 2025 rokiem, mieliśmy przecież trochę kandydatów do tego miana i wcale nie tak łatwo było o skomponowanie TOP 10. Bo – jak sami zobaczycie – nieco ciekawych nazwisk do tej dyszki nie weszło. No dobrze, ale kto się tam znalazł? I czy najlepszy jest Robert Lewandowski, Iga Świątek, Adam Małysz czy może w ogóle ktoś inny? Oto nasz ranking.
![Najlepsi polscy sportowcy XXI wieku [RANKING]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/07/ranking-sportowcy-1.jpeg)
Zanim jednak o czołowej dyszce, wspomnijmy o kilku postaciach, które się do niej nie załapały. Przede wszystkim – przedstawiciele lekkiej atletyki. Natalia Kaczmarek pracuje na karierę, która pozwoli jej tu wejść w przyszłości i jeśli dorzuci jeszcze jakiś olimpijski medal, pewnie trzeba będzie pomyśleć o umieszczeniu jej w dziesiątce. Wojciech Nowicki na igrzyskach sobie radził, ale nie miał tego „czegoś więcej” – rekordów, mistrzostwa świata i tak dalej. Jego odwrotnością jest Paweł Fajdek. Genialny na mistrzostwach, fatalny na igrzyskach, z których wywiózł w swojej karierze tylko jeden brąz.
W dodatku poza sukcesami samych sportowców, braliśmy też pod uwagę popularność dyscypliny (i samego zawodnika) – a rzut młotem tu kuleje – oraz to, jak przełomowe były ich osiągnięcia. A jednak i Fajdek, i Nowicki przyszli po Ziółkowskim. Przełomowi byli za to Michał Kwiatkowski (mistrz świata) i Rafał Majka (brązowy medal olimpijski), którzy kolarskie medale zdobywali dla naszego kraju po okresie posuchy. A i poza tym obaj osiągnęli całkiem sporo w peletonie. Ale to wciąż za mało w porównaniu do innych.

Maja Włoszczowska z dwoma srebrami z igrzysk, owszem, imponuje, i to dla naszego sportu historyczne sukcesy, ale brak złota jest tu poważnym problemem. Podobnie wygląda to u Piotra Małachowskiego, który w rzucie dyskiem swoje zrobił, ale mistrzem olimpijskim nie był. Agnieszka Radwańska wciągnęła nasz tenis na salony, doszła do finału Wimbledonu i wygrała WTA Finals, a do tego kilka innych turniejów, ale zabrakło tych największych sukcesów – Szlema czy medalu igrzysk.
Swoje w sztukach walki zrobili Joanna Jędrzejczyk, Jan Błachowicz czy Tomasz Adamek, ale JJ królowała w rozwijającej się dopiero dywizji kobiecej, Błachowicz stosunkowo szybko (i łatwo) stracił pas (choć jego zdobycie nadal było wielkim sukcesem), a Adamek… no cóż, powiedzmy, że sto walk pożegnalnych nie pomogło ocenie jego kariery. Nawet jeśli wcześniejsze osiągnięcia były naprawdę spore. Wszyscy oni, owszem, byli przełomowi, osiągnęli sporo, ale jednak – w naszej ocenie – zbyt mało na TOP 10. Nie zmieścił się tam też, co naturalne, Marcin Gortat, który w NBA zrobił niezłą karierę, ale na pewno nie wybitną.
No i finalnie nie wszedł również do tego grona człowiek, który wyleciał z niego na ostatniej prostej i nad którym długo się zastanawialiśmy, czyli Tomasz Majewski. Dwukrotny mistrz olimpijski w pchnięciu kulą, gość, który ten tytuł zdołał obronić, ale… poza igrzyskami właściwie trudno wskazać jego większe sukcesy. Świetnie skorzystał z niemocy rywali, owszem, nigdy jednak nie pchał bardzo daleko. I dlatego gdybyśmy mieli go umieszczać na konkretnej pozycji byłby 11., a za nim pewnie Jędrzejczyk i reszta ferajny.
A kto w takim razie znalazł się w najlepszej dyszce?
Najlepsi polscy sportowcy w XXI wieku. Kto jest w TOP 10?
10. Bartosz Kurek

Słuchajcie, sprawa wygląda tak, że musieliśmy docenić któregoś z naszych siatkarzy. A jeśli już miało paść na jednego, to wybór był dość oczywisty. Bartosz Kurek łączy niemal wszystkie sukcesy naszych siatkarzy ze sobą. Spina epoki. Grał z Wlazłym, Winiarskim, Możdżonkiem, nawet Gruszką, bo przecież sięgał po złoto mistrzostw Europy w 2009 roku – historyczne, bo pierwsze – a potem też po drugie, dobrych 14 lat później.
Zabrakło go właściwie tylko na mistrzostwach świata z 2014 roku, bo był po prostu bez formy. Taki okres kariery. Stephane Antiga po prostu nie mógł go wtedy powołać.
– Nie zasługiwałem swoim poziomem na miejsce w czternastce. Byłem nawet za słaby, by siedzieć za bandami. Miałem problemy zdrowotne i już podczas Memoriału Wagnera przed mistrzostwami było widać, że to nie zmierza w dobrą stronę. Niepotrzebnie przeciągaliśmy moment rozstania. Mnie nie pozwalała zrezygnować ambicja, a trenerowi nadzieja, jaką we mnie pokładał do samego końca – wspominał po latach Kurek w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”.
Ale po tamtym słabym okresie w końcu stał się ważnym punktem kadry. I mimo że cztery lata później w teorii znów był bez formy, to Vital Heynen mu zaufał i wziął Kurka na mistrzostwa świata. A ten w miarę trwania turnieju zbudował taką formę, że został MVP i to w pełni zasłużenie. To on prowadził nas w końcu do obrony tytułu mistrzów świata.
Osiągnięcia Kurka w kadrze to też złoto Ligi Światowej 2012 (historyczne, pierwsze w dziejach) i Ligi Narodów 2023 (również), a także kilka kolejnych medali mistrzostw Europy oraz świata. No i, przede wszystkim, srebro olimpijskie, wywalczone po 48 latach posuchy. W Paryżu nie był może tak istotnym elementem, jak wcześniej, ale pełnił funkcję kapitana i, gdy trzeba było, potrafił dołożyć też coś od siebie.
W kadrze jest do dziś, a Nikola Grbić mu ufa. Warto to docenić.
9. Bartosz Zmarzlik

Gdyby żużel był sportem bardziej światowym, Bartek mógłby się bić nawet o TOP 3. A tak – mimo uwielbienia Polaków dla jazdy na motocyklach w kółko – no cóż, musi być tu, pod koniec dyszki. Ale na miejsce w niej, mimo wszystko, w pełni zasłużył. Po tym jak Tomasz Gollob przez lata bił się o choćby jedno mistrzostwo świata – skutecznie – chyba nikt nie mógł przewidzieć, co czeka nas w kolejnych sezonach.
Bo Bartek ma nie jedno. Nie dwa. Nie trzy. Nie cztery. On zgromadził już pięć mistrzostw świata i w chwili obecnej jedzie po szóste, mając przewagę nad resztą stawki.
To są absolutnie historyczne osiągnięcia. Jeśli Polak dojedzie do końca tegorocznego cyklu Grand Prix, to dorówna dwóm największym żużlowcom w historii – Tony’emu Rickardssonowi i Ivanowi Maugerowi. A przecież Polak ma na karku ledwie trzydzieści lat! Gollob swój tytuł zdobywał niedługo przed czterdziestką i jeśli Bartek miałby jeździć tak długo, spodziewamy się, że może dobić nawet do dziesięciu mistrzostw. A to byłby rezultat mniej więcej taki, jak 15 Pucharów Mistrzów Realu Madryt.
Choć dla obecnej reszty stawki nawet te pięć mistrzostw to inna galaktyka. Po trzy mają jeszcze Tai Woffinden i Nicki Pedersen, ale ich ostatnie tytuły to odpowiednio 2020 i 2015 rok, a poza tym nikt z aktywnych zawodników nie ma więcej niż jednego mistrzostwa globu. Bartek im absolutnie odjechał i pisze historię i polskiego, i światowego żużla.
8. Otylia Jędrzejczak

Zdziwieni? A nie powinniście być. Był taki moment, że Otylia Jędrzejczak była w swoich konkurencjach po prostu najlepsza na świecie. I tak się akurat złożyło, że był to początek wieku. Co prawda pierwszy ważny medal – złoto mistrzostw Europy – zdobyła jeszcze w 2000 roku, ale potem poszła za ciosem. W europejskiej stawce na 200 metrów stylem motylkowym królowała aż do 2006 roku, a w nim dorzuciła jeszcze do tego złoto na 200 dowolnym.
Na świecie? No, tam też było nieźle.
Łącznie z mistrzostw świata ma siedem medali – dwa złota, trzy srebra i dwa brązowe. Były też rekordy świata, a to zawsze szczególne osiągnięcie. Ale to, co najważniejsze, zrobiła w 2004 roku w Atenach, gdzie na igrzyskach była srebrna na 100 metrów stylem motylkowym i 400 dowolnym. Kluczowy był jednak występ na jej dystansie. Na 200 metrów motylkiem miała przecież walczyć o złoto. Historyczne i to absolutnie, bo choć Polacy medale w pływaniu już w przeszłości mieli, to mistrzostwa olimpijskiego nie zdobył na pływalni dla naszego kraju nikt.
Aż zrobiła to Otylia.
W dyscyplinie, którą uprawia tak naprawdę cały świat, w której Polacy zawsze przebijali się z trudem, w której nie mieliśmy wielkiej tradycji. Wskoczyła do wody, a potem zaczęła przebierać rękami. Chciała wygrać, musiała wygrać, pokonać Petrię Thomas, która pokonała ją na 100 metrów stylem motylkowym. Otylia doskonale rozłożyła wtedy siły. I na finiszu zachowała ich więcej. Wygrała o 31 setnych sekundy.
– Próbowałam śpiewać hymn na podium, ale z tyłu na trybunach było dwóch kibiców. Szli zupełnie innym rytmem niż ja i miałam kupę śmiechu. Chyba było to widać podczas dekoracji. Jeszcze wcześniej śpiewali mi polski hip hop. Było zabawnie. […] To było uwieńczenie mojej pracy. Będąc na próbie przedolimpijskiej obiecałam sobie, że zlicytuję zdobyty medal. To była moja motywacja na igrzyskach. Chciałam zrobić coś dla innych. Tak było w całej mojej karierze – mówiła później w rozmowie z TVP.
A jej sukces… do dziś jest ostatnim takim w historii polskiego pływania. I nie chodzi o to, że nasi pływacy nie mogą zdobyć złota – oni po prostu nie zgarnęli od 2004 roku żadnego medalu. Dlatego do dziś za połowę polskich medali igrzysk z basenu odpowiada Jędrzejczak.
7. Justyna Kowalczyk

Królowa polskich nart, wielka biegaczka. Jej problem polegał na tym, że rywalizowała z jeszcze większą – największą – w osobie Marit Bjoergen. Więc każdy wywalczony medal, wyrwany Norweżce, liczył się właściwie podwójnie. Potem pojawiła się jeszcze młoda i piekielnie utalentowana Therese Johaug. A do tego było wiele innych znakomitych zawodniczek. Wśród nich Justyna.
Dorobek Kowalczyk jest znakomity. Wypada docenić szczególnie to, że przełamała „złotą” suszę polskich igrzysk. W 2010 roku w Vancouver, po biegu na 50 kilometrów i tym fantastycznym finiszu, gdzie o centymetry wygrała z Bjoergen. Drugie złoto w historii zimowych igrzysk dla Polski, pierwsze od 1972 roku to właśnie jej dzieło.
A tych medali było więcej – z trzech kolejnych igrzysk (2006-2014) przywiozła łącznie pięć krążków. Dwa złota, srebro i dwa brązowe. Do tego osiem medali mistrzostw świata (dwa z nich – oba z Liberca 2009 – złote) oraz cztery Kryształowe Kule, choć tu pomogło w pewnym momencie to, że Marit Bjoergen zaczęła się nieco w Pucharach Świata oszczędzać, celując w te mistrzowskie imprezy. Z tego powodu też pomijała często Tour de Ski, w którym przez cztery lata z rzędu królowała Justyna.
Problem Kowalczyk jest taki, że w biegach na poważnie liczyło się ledwie kilka nacji, choć wygrywanie – i to dość regularne – z Norweżkami warto docenić. Podobnie jak to, że sprawiła, że ludzie włączali biegi narciarskie i śledzili jej poczynania, czego nie robili ani przed nią, ani po niej – a na pewno nie tak tłumnie.
Niemniej, siódme miejsce wydaje się adekwatne do tego, co osiągnęła. Bo ci, którzy są wyżej, zrobili często jeszcze więcej. Albo w sportach, w których o to trudniej.
6. Anita Włodarczyk

Robert Korzeniowski, Irena Szewińska i Anita Włodarczyk. Nieważne, w jakiej kolejności ułożycie te nazwiska, to powinna być trójka najlepszych letnich olimpijczyków w historii Polski. Włodarczyk robiła w rzucie młotem – znów: to właściwie jedyny minus, popularność jej konkurencji – rzeczy takie, których nie powstydziłby się nikt. Przez kilka sezonów była absolutną dominatorką swojej konkurencji.
Jej pierwsze olimpijskie złoto przyszło po czasie, gdy wyszło, że na dopingu była Tatjana Łysienko i srebro z Londynu zmieniło się w szlachetniejszy metal. Ale to z Rio de Janeiro to był już pokaz siły, absolutne rozniesienie wszystkich rywalek. Już druga kolejka i rzut na 80,40 m właściwie wyłonił mistrzynię.
A trzecia to był rzut historyczny. 82,29 m. Rekord świata. Stratosferyczna próba, bo druga w tym konkursie Zhang Wenxiu osiągnęła 76,75 m. Anita wygrała z nią o dobrze ponad pięć metrów! To poziom największych wygranych Adama Małysza. Który, jak się domyślacie, też się tu jeszcze pojawi.
Ale nas najbardziej przekonuje do miejsca Anity to, co zrobiła w kolejnych latach. Po poważnych urazach przygotowała się do igrzysk w Tokio i to tak, że – mimo podniesienia się poziomu młota – sięgnęła po złoto rzutem na 78,48 m. To nie był jej najlepszy poziom, ale wystarczający do tego, by triumfować po raz trzeci z rzędu na igrzyskach olimpijskich. A wcześniej tylko Robert Korzeniowski w historii polskich igrzysk zdobywał złote medale w tej samej konkurencji na trzech kolejnych olimpiadach.
W dodatku był jeszcze Paryż. Jasne, bez medalu. Ale Anita znów miała pewne problemy zdrowotne, znów przygotowywała się z problemami. Dodatkowo na karku już niemal 39 lat. I co? I czwarte miejsce, tuż za podium. To też znak wielkości, umiejętność pozostania na szczycie i blisko niego tak długo. Bo przecież czwarta była już na igrzyskach w 2008 roku, a rok później zdobyła pierwsze – z czterech – złoto mistrzostw świata.
No i dalej ma – i pewnie prędko nie odda – rekordowy wynik. 82,98 m z Warszawy, z 2016 roku. Druga w historii tej konkurencji DeAnna Price rzuciła za to… 80,31 m. Przepaść.
5. Kamil Stoch

Kamil Stoch miał być może najtrudniejszą misję w historii polskiego sportu – sprawić, by skoki w Polsce przeżyły odejście na emeryturę Adama Małysza. Wiele zresztą było tego symbolizmu w ostatnim sezonie Orła z Wisły. W ten sam weekend, gdy on wygrywał po raz ostatni, Kamil Stoch zanotował pierwsze zwycięstwo w Pucharze Świata. I to w Zakopanem, i to w dzień, gdy Adam zaliczył groźnie wyglądający upadek.
W ostatnim konkursie Małysza za to obaj stali na podium – Adam był trzeci, Kamil wygrał w Planicy.
Nadzieje były ogromne. Presja – pewnie jeszcze większa. A Stoch wziął ją na bary i stał się… być może nawet lepszym skoczkiem. To kwestia do dyskusji, za Małyszem stoją też pewne względy pozasportowe, o których jeszcze napiszemy. Niemniej kariera Kamila jest jedną z najwybitniejszych w świecie skoków narciarskich. Bo właściwie jedyne, czego mu brakuje, to złoto mistrzostw świata w lotach – a kto wie, czy by go nie miał, gdyby w 2018 roku odbyła się ostatnia seria konkursowa. Ale tę odwołano, Kamil został ze srebrem.
W Pucharze Świata najlepszy był dwukrotnie, w sezonach olimpijskich i dzięki temu ma też trzy złote medale igrzysk. W Soczi zanotował złoty dublet, będąc nie do zatrzymania dla rywali. Nieco szwankuje u niego jedynie statystyka z mistrzostw świata – jedno złoto i jedno srebro to stosunkowo mało, jak na to, jakim jest skoczkiem (ma też cztery medale w drużynie, w tym złoto z Lahti). Niemniej – mistrzem był. I to się liczy.
Wygrywał też Turniej Czterech Skoczni. Trzykrotnie, w tym w sezonie 2017/18 w stylu, w jakim wcześniej zrobił to tylko Sven Hannawald – wygrywając wszystkie cztery konkursy. Zrobił to w dodatku równocześnie broniąc Złotego Orła wywalczonego rok wcześniej. No nie dało się lepiej zaznaczyć swojego geniuszu, po prostu.
Stoch po tej zimie skończy karierę. I nawet jeśli nic już do swojego dorobku nie dorzuci, to z 39 zwycięstwami w konkursach Pucharu Świata (4. miejsce w klasyfikacji wszech czasów, ex aequo z Adamem Małyszem) i 80. podiami (5., ex aequo z Simonem Ammannem) i tak będzie wspominany przez fanów przez lata.
4. Robert Kubica

Kontrowersyjnie? Może trochę. Ale nie sposób nie docenić tego, czego dokonał w swojej karierze Robert Kubica. Jasne, mógł osiągnąć więcej, to pewne, a zadecydował o wszystkim jeden nieszczęsny wypadek. Ale w sporcie od dawna opartym nie tylko na poziomie sportowym, ale też na tym, kto ile może wnieść do zespołu pieniędzy, był w stanie przebić się właściwie zupełnie za sprawą swojego talentu.
Za młodu był lepszy od Lewisa Hamiltona. Odjeżdżał Fernando Alonso czy Sebastianowi Vettelowi. Wielu mówiło, że był jednym z największych talentów w dziejach F1.
Jedno zwycięstwo w Grand Prix to w takim razie – teoretycznie – niewiele. Ale osiągnięte w Sauberze, w którym w tym samym sezonie bił się nawet przez moment o mistrzostwo – a gdyby zespół zechciał mu pomóc, może robiłby to dłużej – to zupełnie inna rzecz. Robert nie jeździł w Ferrari, ówczesnym McLarenie, Renault z najlepszych lat czy Red Bullu. Prowadził bolidy słabszych ekip.
CZYTAJ TEŻ: 10 MIGAWEK Z KARIERY ROBERTA KUBICY. OD MAKAU DO LE MANS
I robił to w sposób wybitny. Do dziś on boardy z jego najlepszych kółek są legendarne wśród fanów Formuły 1. I czasem aż przykro myśleć, że mógł dorzucić jeszcze lepsze już w barwach Ferrari…
Ale nawet tamten wypadek w pewnym sensie dodał do jego legendy. Kubica po nim bowiem nie tylko wrócił do motorsportu, ale wbrew wszystkiemu na powrót trafił do F1, mimo że miał tak naprawdę jedną sprawną rękę. W beznadziejnym Williamsie wywalczył jedyny punkt tego zespołu w tamtym sezonie. Wcześniej został rajdowym mistrzem świata w klasie WRC-2. Potem wygrał kilka wyścigów długodystansowych, a w tym sezonie – wraz z kolegami z teamu – legendarne 24h Le Mans.
Jego kariera to historia wielkiego talentu, który omal nie został zmarnowany. Ale Kubica za sprawą swej determinacji pokazał, że talent nawet w najgorszych okolicznościach może się obronić. Nawet talent z Polski, bo przecież to on pisał naszą historię w F1 i on też napisał ją w Le Mans, a także wielu innych miejscach.
Robert to, po prostu, legenda. Nie tylko naszej motoryzacji, a całego polskiego sportu.
3. Adam Małysz

Nie mogło go zabraknąć, nie mogło go być też poza tym TOP 3. Czy mógł znaleźć wyżej? Być może. Ale biorąc pod uwagę, kto zajął pierwsze dwa miejsca, to ta trzecia pozycja nie jest żadną obrazą. Czterokrotny medalista olimpijski, choć nigdy złoty. Czterokrotny triumfator Pucharu Świata. Czterokrotnie zostawał też mistrzem świata. Zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni. Gość, który w najwyższej formie był gotów przeskoczyć każdą skocznię.
Po prostu Orzeł z Wisły.
Adam Małysz wielką formę złapał na przełomie wieków i było w tym coś absolutnie symbolicznego. Bo skakał tak, że wprowadził ten sport właśnie w XXI wiek, a momentami zdawał się odskakiwać i do XXII. Nieważne, jaki wiatr, nieważne, kto był rywalem – gdy Adam był w najwyższej formie, to reszta mogła tylko podziwiać i mieć nadzieję, że to akurat ten konkurs, w którym pozwoli im dołączyć do walki o zwycięstwo.
Przede wszystkim jednak – jak to ujął Włodzimierz Szaranowicz – był fenomenem socjologicznym. Wprowadził nie tylko skoki, ale i nas w ten XXI wiek. Brakowało nam takiego bohatera sportowego. Był Robert Korzeniowski, ale chód oglądało się tylko na igrzyskach. Kilku innych lekkoatletów również się pokazało, podobnie jak judocy w Atlancie. Ale to nie były sporty, z którymi można by się – wtedy – tak zżyć.
A gdy wystrzelił Małysz, to faktycznie „siadaliśmy jak do telenoweli”. Niedzielny obiad? Rosołek, schabowy, Małysz. „Zawołajcie na Małysza” dało się usłyszeć w każdym polskim domu. W wielu grano też nie w DSJ-oty, a w Małysza właśnie. Rekordy oglądalności – których pobić się już nie da, nie te czasy – w polskiej telewizji to też konkursy z Adamem w składzie. Po prostu pojawił się mały, skromny gość z Wisły i podbił serca większości Polaków. Konkursy w Zakopanem stały się prawdziwym szałem, ludzie oglądali je przecież nawet z gałęzi okolicznych drzew! W innych częściach Europy – też, w dużej mierze za sprawą naszych kibiców.
I jasne, skoki zawsze były domeną kilku(nastu) krajów – wtedy z pewnością większej liczby, niż teraz – i innym ujmowaliśmy za to punkty w tym rankingu. Ale w przypadku Małysza nie sposób tego zrobić. Nie liczyło się bowiem, w jakiej dyscyplinie, ale jaki efekt to dało, jak zareagowała na te sukcesy sportowa Polska i jak wielka była dominacja Adama.
Pod względem uwielbienia nie może się z nim równać najpewniej żaden polski sportowiec w XXI wieku. A może i w całej historii naszego kraju.
2. Iga Świątek

Sześć Wielkich Szlemów na trzech różnych nawierzchniach. Więcej od Martiny Hingis, Kim Clijsters czy Naomi Osaki. 125 tygodni na szczycie rankingu WTA – 7. miejsce w historii pod tym względem. Triumf w WTA Finals, a ogółem – 23 wygrane turnieje rangi WTA. No i medal olimpijski, nawet jeśli ten brąz był pewnym rozczarowaniem, to jednak dla polskiego tenisa był historyczny, bo pierwszy taki.
To Iga Świątek w pigułce.
Tak naprawdę można dyskutować, czy nie powinna być pierwsza, ale… chyba przyjdzie jeszcze na to czas. Bo najbardziej po tej wyliczance zadziwia to, że ta dziewczyna ma dopiero 24 lata. Aryna Sabalenka – najlepsza tenisistka ostatnich dwóch sezonów – w takim wieku dopiero zbliżała się do triumfu w swoim pierwszym turnieju wielkoszlemowym. Oczywiście, różne są drogi tenisistek do wielkości, jedne dochodzą tam szybciej, drugie później, ale nie sposób nie docenić tego, co Iga robi na korcie.
Tak naprawdę już teraz Polka jest w gronie największych legend tego sportu. Owszem, daleko jej do Sereny Williams, Martiny Navratilovej, Steffi Graf czy Chris Evert. Ale można dyskutować, czy aby nie jest już tenisistką większą od Venus Williams – która ma o jednego Szlema więcej, ale na szczycie rankingu była krócej – lub Justine Henin. Na horyzoncie majaczy też już powoli Monica Seles z dziewięcioma takimi tytułami i kto wie, czy za rok-dwa Iga nie będzie tuż przy niej.
To niesamowite, co Iga osiągnęła na światowych kortach. A triumf na Wimbledonie – po stosunkowo słabym, jak na nią sezonie – potwierdził, że nie jest zawodniczką jednowymiarową, która wygrywać będzie tylko na wolnych kortach. Nie, ona jest gotowa triumfować wszędzie. Karierowy Wielki Szlem – brakuje tylko Australian Open – stoi przed nią otworem. A co będzie dalej – przekonamy się z czasem.
CZYTAJ TEŻ: SĄ W SPORCIE TAKIE CHWILE, ŻE SIADASZ I PODZIWIASZ. JAK TEN FINAŁ IGI
Jeśli tempa nie zwolni, przed nią rzeczy absolutnie wielkie. I pewnie miejsce na szczycie tego zestawienia.
Na razie jednak szczyt okupuje kto inny.
1. Robert Lewandowski

Z kolei wejść na szczyt w świecie piłki nożnej? Wyjątkowa sprawa. A Lewandowski na tym szczycie był i to w latach, w których w świecie futbolu nadal liczyli się i Leo Messi, i Cristiano Ronaldo. Gdyby „France Football” podeszło do sprawy uczciwie, Polak najpewniej miałby Złotą Piłkę w 2020 roku. A kto wie, może powinien mieć i dwie. Lewy już teraz powszechnie uznawany jest za najlepszą dziewiątkę w historii tego sportu.
I słusznie. Bo może i ma swoje ograniczenia i nie jest tak wybitny jak Luis Suarez czy Karim Benzema w budowaniu akcji – co nie znaczy, że tego nie potrafi – ale strzelać tak dobrze jak on, przez tyle lat co on i tak skutecznie jak on nie potrafił nikt inny.
Gdy wciąż „siedział” w Bayernie, można było zgłaszać zastrzeżenia, że to hegemon Bundesligi, że Lewy gra w klubie, w którym po prostu musi zdobywać bramek na pęczki. Ale po przejściu do mającej swoje problemy Barcelony i załadowaniu stu goli w trzy sezony w barwach tego klubu – a przy okazji zdobyciu dwóch mistrzostw Hiszpanii – nie ma już właściwie pola do jakiejkolwiek dyskusji.
Robert Lewandowski to najwybitniejszy piłkarz w historii Polski. Najwybitniejszy napastnik w dziejach światowej piłki. Jeden z najlepszych piłkarzy – bez podziału na pozycje – nie tylko ostatniej dekady, ale i XXI wieku, a historia osądzi, czy też nie całych dziejów futbolu. I wreszcie najlepszy polski sportowiec trwającego stulecia. Iga Świątek być może za jakiś czas go wyprzedzi. Ale to jeszcze nie ten czas.
Zaraz, oczywiście, pojawić mogą się tu zarzuty, że Lewandowski w kadrze prezentował się różnie. No i fakt, choćby ostatni okres był w jego wykonaniu wręcz fatalny. Z drugiej strony – przez lata ten zespół ciągnął. Wprowadzał nas na Euro 2016 i mistrzostwa świata w 2018 roku. Był ważną postacią przed Euro 2021 i na samym turnieju to on do końca trzymał nas przy życiu w walce o wyjście z grupy. Nawet na MŚ 2022 to on wpakował drugą bramkę Arabii Saudyjskiej, zamykając sprawę zwycięstwa w tamtym spotkaniu i, jak się okazało, dając nam finalnie awans do 1/8 finału.
Oczywiście, że z kadrą nie osiągnął tyle co pokolenie Laty, Deyny, Bońka i innych. Ale taki mamy aktualnie klimat, po prostu. A jeśli ktoś ponad ten nasz klimacik wyrósł tak, że stał się światowcem, to właśnie Lewy.
To jedyny w XXI wieku polski piłkarz, który może stanąć obok Messiego i Cristiano Ronaldo i powiedzieć: „no, panowie, jesteście legendami, najlepszymi w dziejach, ale momentami byłem tuż za wami”. I jeden z niewielu na świecie.
To trzeba docenić.

SEBASTIAN WARZECHA
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Yamal przesadził na swojej osiemnastce? Szykuje się pozew
- Superpuchar odzyskał resztki godności, a Lech wciąż nie odjechał Legii
- Mieli być zniszczeni, a to oni zniszczyli PSG. Chelsea ma trofeum!
Fot. Newspix