Fajnie, że dochodzi do takich wydarzeń jak „Ronaldinho show”, ale jeśli w przyszłości coś podobnego ma się powtórzyć, miejmy nadzieję, że organizatorzy znacznie poważniej będą podchodzili do szczegółów. One czasami robią różnicę.

Gdy kilka miesięcy temu ogłoszono tę imprezę, byłem dość podejrzliwy, mając w pamięci szopkę z ubiegłego roku z Tychów. Wtedy niemal potajemnie na tyskim stadionie zorganizowano przyjazd Del Piero, Owena, Materazziego i jeszcze paru znanych piłkarzy, którzy mieli zagrać przeciwko polskiemu składowi. Koniec końców nawet nie uzbierano dwóch składów, żeby odbył się porządny mecz, a cały event miał symboliczną promocję, przez co na trybunach zjawiło się nie więcej niż 500 osób. Czytaj: nikt.
Pachniało to czymś bardzo dziwnym i podejrzanym, bo jeśli tworzysz takie przedsięwzięcie, to logicznie rzecz biorąc, chcesz o nim poinformować jak największą liczbę potencjalnych odbiorców, którzy zapłacą za bilety.
W przypadku „Ronaldinho show” konspiracji nie było, promocja wydarzenia odbyła się na dość dużą skalę, w czym na pewno pomógł fakt, iż transmisję z meczu przeprowadzało TVP Sport.
Ronaldinho show. Podsumowanie po imprezie
Nie było też żadnej podpuchy, jeśli chodzi o tych, którzy mieli pojawić się na boisku. Faktycznie na murawie Stadionu Śląskiego zameldował się Ronaldinho i rozegrał ponad 70 minut. W jego drużynie nie brakowało innych mistrzów świata z 2002 roku (Edmilson, Anderson Polga) i kilku poważnych w przeszłości zawodników jak Andre Santos (ex-Arsenal) czy Helton (334 mecze dla FC Porto). Dwaj ostatni zresztą należeli chyba do najjaśniejszych punktów brazylijskiej drużyny. Widać było, że jeszcze stosunkowo niedawno na poważnie kopali futbolówkę. Miło było też zobaczyć brazylijsko-polskie akcenty w osobach Rogera Guerreiro, Hernaniego, Hermesa, Leandro czy Amarala (czasy Pogoni Szczecin Antoniego Ptaka).

Roger Guerreiro po latach znów zagościł w Polsce.
Polski skład to już w ogóle był szał ciał. Jakub Błaszczykowski, Łukasz Piszczek, Kamil Grosicki, Artur Boruc, Michał Pazdan, Sławomir Peszko i tak długo moglibyśmy wymieniać. W dużej mierze odtworzono naszą drużynę z Euro 2016, a całością znów dowodził Adam Nawałka. Trudno byłoby zebrać mocniejszą ekipę na taką okazję.
Na trybunach w zasadzie komplet blisko 55 tys. widzów. To samo z siebie musiało oznaczać dobrą atmosferę. Mocny kontrast względem pustek, które niedawno oglądaliśmy tu przy okazji meczu z Mołdawią.
Nikt nic nie wie
Jeśli więc kibic kupujący standardowy bilet oczekiwał, że po prostu zobaczy Ronaldinho i naszych byłych kadrowiczów, w wielu przypadkach mógł być zadowolony. O ile nie oczekiwał, że skorzysta z jakichkolwiek innych atrakcji i będzie słyszał komunikaty spikera. Bramy otwierano dopiero o 18:30, podczas gdy już godzinę później miała się rozpocząć rozgrzewka obu drużyn. W międzyczasie jeszcze chętnie kupiłoby się coś do picia i skorzystało z awizowanych interaktywnych stoisk z konkursami czy grami VR. Może źle patrzyliśmy, może mieliśmy wyjątkowego pecha, ale na żadne takie stanowisko nie natrafiliśmy.
W podstawowym obrazku wszystko wyglądało dobrze. Problem zaczyna się wtedy, gdy zagłębimy się w szczegóły. Zdaję sobie sprawę, że komfort pracy dla dziennikarzy macie w pompce, podobnie jak dźwiękowców czy, nie wiem, hostess. Was to nie dotyczy i to nie jest wasz problem, ale o kilku rzeczach chciałbym zakulisowo wspomnieć.
Tak złej organizacji pod tym względem na jakiejkolwiek imprezie nie pamiętam. Dosłownie nic nie funkcjonowało jak należy. Dzień przed meczem nie wiedziałem jeszcze, czy razem z operatorem kamery (pozdrawiam Mateusza) mamy akredytacje i czy jest sens przyjeżdżać. Dla mnie to nie problem, mam blisko, ale Mateusz musiał pofatygować się z Warszawy, zarezerwował już nocleg i tak dalej. Dopiero telefon do rzecznika wydarzenia przyspieszył proces. Same akredytacje dostaliśmy tylko na strefę medialną i strefę publiczną, mimo że operator teoretycznie był „foto”. No, różne rzeczy Polak jest w stanie wykombinować, ale trudno sobie wyobrazić działania fotografa, skoro nie ma dostępu do bieżni i okolic murawy. Podobno zresztą faktyczni fotoreporterzy zrobili o to dużą chryję i dopiero wtedy otrzymali kamizelki, żeby pracować tam, gdzie powinni.

Którą bramą wchodzą dziennikarze? Gdzie kierować się na trybunę prasową? Nikt nie mógł udzielić informacji, nawet jeśli steward w geście dobrej woli próbował się tego dowiedzieć od wyżej postawionych. Dopiero pani napotkana bezpośrednio w bramie dla mediów mogła powiedzieć więcej.
Kwestia cateringu dla dziennikarzy obrosła legendami, ale w przypadku „Ronaldinho show” miano na to kompletnie wywalone. Nie było nic, nawet po symbolicznej butelce wody. Nikt nie oczekuje kawioru i wykwintnych steków, jednak tu organizatorzy poszli w drugą skrajność. Kolejna sprawa. Jeśli nie miałeś szczęścia do zasięgu twojego operatora telefonii komórkowej, nie było szans na jakiekolwiek połączenie z siecią. Prezentowane hasło do WI-FI okazało się nieaktualne, odmowa połączenia. Nie było też żadnej kontroli nad tym, kto zajmuje miejsca na trybunie prasowej. Niektórymi z nich zaopiekowali się zwykli kibice. Obok mnie siedziała piątka dzieci i okej, krzesełka były wolne, jednak pokazywało to, że nikt tego nie weryfikował.
Miało być, ale nie ma i co nam zrobicie?
No dobra, ale niedogodności dla dziennikarzy to i tak w sumie był najmniejszy problem. Gorzej, że organizatorzy nie wywiązali się z wielu obietnic składanych w zapowiedziach. Na przykład Ronaldinho miał przejechać po bieżni wokół boiska, ale do tego nie doszło. Zaprezentowano po prostu trzy modele samochodów z modelkami w środku. Występ freestylerów ograniczył się do kilku dzieciaków podbijających piłkę, gdy na środku boiska tańczyła uczestniczka You Can Dance. Nie pomnę jej nazwiska, wybaczcie. W przerwie meczu miało dojść do występu gwiazdy wieczoru. Nie doszło, odbył się sam konkursów rzutów karnych.
Nie było natomiast skoordynowanej informacji, że wobec remisu 2:2 dojdzie po meczu do wyłonienia zwycięzcy właśnie poprzez rzuty karne. Spora część publiczności zdążyła więc opuścić trybuny i nie widziała, jak Rafał Gikiewicz dwukrotnie zatrzymuje strzały przeciwników.
Idźmy dalej. Kuszono niesamowicie ekskluzywnymi biletami VIP, gwarantującymi m.in. udział w after party po spotkaniu z udziałem zawodników. W praktyce ten after oznaczał ścisk w korytarzu przy nielicznych stolikach. Wielu nie wiedziało, czy już jest na imprezie, czy dopiero na nią idzie. Parę znanych postaci gdzieś się przez ten tłum przewinęło, ale tylko w drodze na pierwsze piętro, gdzie odbywała się zamknięta impreza z Brazylijczykami. Zresztą, nikt tam na polskich kadrowiczów nie czekał, nie mieli się za bardzo czym poczęstować i szybko zawinęli się do hotelu.

VIP-y nabite w butelkę?
Tak się poskładało, że ja i Mateusz też mogliśmy się zjawić na afterze, ale… nie miał nam już kto założyć opasek na rękę, żeby ochrona wiedziała, że jesteśmy uczestnikami. A i bez tych opasek początkowo weszliśmy do centrum wydarzeń, widok akredytacji na szyi musiał zrobić swoje. Totalny chaos. Po północy „ekskluzywne wydarzenie” się zakończyło, światła zgasły, ochrona zapraszała do wyjścia. Same loże VIP-owskie – jak wynikało z relacji kilku osób – zaopatrzono wyjątkowo skromnie. Ewentualne prośby o uzupełnienie spiżarki nie mogły zostać spełnione.
Pół biedy z tymi, którzy kupili tylko bilety VIP. Za 50 tys. zł można było też zapewnić sobie występ w meczu, ale nie wszyscy zdążyli się pojawić na murawie. Ciekawe, jak organizatorzy – firma E-Max Events – z tego wybrną.
Z postaci rozpoznawalnych również nie każdy mógł być zadowolony. Jacek Magiera czy Marek Koźmiński sądzili zapewne, że mimo wszystko wystąpią dłużej niż przez dwie czy trzy minuty w samej końcówce. Proporcje w składach jednych i drugich mocno się różniły. Brazylijczycy mieli wielu zawodników, którzy już dość dawno zawiesili buty na kołku, natomiast u nas dominowali ci, którzy nadal grają w piłkę lub dopiero co przestali grać. W efekcie dość długo oglądaliśmy na boisku swoisty klincz. Polacy byli lepsi fizycznie i szybsi, ale brakowało im piłkarskiej jakości. Tę posiadali Brazylijczycy, którzy za to mieli problem z przyspieszeniem gry i nieco agresywniejszym doskokiem rywala.
Ronaldinho zszedł i przepadł
W takich okolicznościach trudno było się odnaleźć samemu Ronaldinho i chyba w pewnym momencie zaczęło go to frustrować. To nie był żaden wieczór uwielbienia pod jego adresem, tylko starcie z walczącymi i zmobilizowanymi przeciwnikami, którzy chwilami aż za bardzo się napinali. Gdy „Ronnie” lekko skrobnął Marcina Wasilewskiego, ten oburzył się, jakby groziło mu wyeliminowanie z gry o wysoką stawkę.

Ronaldinho przez ponad 70 minut ani razu nie dał popisu prawdziwie piłkarskiej magii, a chyba jednak tego wielu się spodziewało. Wiadomo, że to już 45-letni gość, kondycja daleka od zadowalającej, okoliczności boiskowe niesprzyjające, ale szlachectwo zobowiązuje. Największe show dał wtedy, gdy podchodząc do wykonania rzutu rożnego pozdrawiał kibiców, wzbudzając aplauz na trybunach. Następnym razem trzeba naprzeciw niego wystawić więcej zawodników w wieku zbliżających się do pięćdziesiątki Macieja Żurawskiego czy Jacka Magiery, a nie Grosickiego, Olkowskiego, Makuszewskiego, Jędrzejczyka, Pazdana czy Piszczka.
Trudno stwierdzić, czy Ronaldinho obraził się na te okoliczności, ale fakty są takie, że gdy zasygnalizował zmianę po 70. minucie i opuścił boisko, zwyczajnie się ulotnił. Po końcowym gwizdku nie wyszedł z resztą drużyny do podziękowań, nie podszedł do kibiców, nie było go w szatni i na after party. Szatnię zresztą miał osobną, od początku był odcięty od pozostałych. A to wszystko przecież odbyło się z jego powodu, to dla niego w pierwszej kolejności każdy tu przyszedł. Słabo.
Organizacyjny chaos dał o sobie znać nawet na boisku. W drugiej połowie Brazylijczycy dość długo grali dwunastoma, a nawet trzynastoma zawodnikami. W końcu ten błąd skorygowano. Nie było też żadnych kartek ze składami i numerami, więc domyśl się kibicu, kto właśnie wszedł do gry.
Organizatorzy show wywiązali się z podstawowego zadania, to im trzeba oddać. Pozostałe aspekty albo zlekceważyli, albo zwyczajnie nie dali rady, jakby sama obecność gwiazdy wieczoru i kadrowiczów Nawałki miała załatwić wszystko. A w jakich okolicznościach się ich obejrzy, to już mało istotne. Jeśli zamierzają wyciągnąć wnioski na przyszłość, czeka ich wiele pracy.
CZYTAJ WIĘCEJ O RONALDINHO SHOW:
- Gikiewicz zatrzymał Brazylijczyków w meczu legend. Polacy wygrali w rzutach karnych
- Ronaldinho Show na Stadionie Śląskim. Legendarny Brazylijczyk powitany po królewsku
Fot. Newspix