Reklama

Stan agonalny polskiej piłki

Wojciech Górski

18 czerwca 2025, 17:53 • 10 min czytania 149 komentarzy

Dorosła reprezentacja przegrywa z Finlandią. Młodzieżówka kompromituje się na Euro U21. W Ekstraklasie najlepszym polskim piłkarzem jest 37-letni Kamil Grosicki, a najlepszym polskim strzelcem – 36-letni… środkowy obrońca Piotr Wlazło. W ligach top5 tylko pięciu naszych zawodników z pola rozegrało ponad 50% możliwych minut – z czego żaden piłkarz nie ma mniej niż 25 lat. Prezesem PZPN na kolejne cztery lata będzie Cezary Kulesza. Dla naszej piłki nie ma już nadziei?

Stan agonalny polskiej piłki

Czerwcowe mecze naszych reprezentacji najboleśniej pokazały, w jakim miejscu znajduje się polski futbol. Choć w czasie sezonu ligowego cieszyliśmy się jeszcze z pucharowej przygody Jagiellonii i Legii oraz awansu Ekstraklasy w rankingu UEFA, to dziś dobitnie widzimy, że te sukcesy nie mają absolutnie żadnego przełożenia na perspektywy dla biało-czerwonych reprezentacji.

Reklama

Reprezentacja Polski w poważnym kryzysie

Dorosła kadra jest zdemolowana od dawna. Skłócona, wewnętrznie rozbita, za chwilę z piątym już selekcjonerem w czasie czteroletniej kadencji Cezarego Kuleszy. Efektem tych działań jest postępująca zapaść sportowa – drużyna, która jeszcze kilka lat temu regularnie ogrywała europejskich średniaków – Austrię, Szkocję czy Irlandię – teraz faworytem jest tylko z kompletnymi autsajderami. Tylko w ciągu ostatnich trzech lat byliśmy w stanie przegrać z Mołdawią i Albanią, męczyć się z Litwą oraz Maltą i w fatalnym stylu spaść z Ligi Narodów.

Zwieńczeniem tego była niedawna porażka z Finlandią, drużyną, która w zeszłym roku przegrała wszystkie siedem spotkań o punkty, a w tym pokonała jedynie Maltę 1:0.

Ale martwić może jednak coś innego – a mianowicie fakt, że nie widać perspektyw, by sytuacja szybko zmieniła się na lepsze. Kiedyś Karol Linetty krytykowany był za to, że przez kilka lat gry w kadrze nie potrafił ustabilizować formy na międzynarodowym poziomie. Teraz syndrom Linettego dopadł większość zawodników. Choć tacy piłkarze jak Jan Bednarek (69 występów), Przemysław Frankowski (50 występów) czy Sebastian Szymański (45 występów) uzbierali już pokaźną liczbę meczów – ile z nich było tak naprawdę dobrych?

Poza Nicolą Zalewskim trudno wskazać w kadrze piłkarza, który w ostatnich latach poczyniłby wyraźny krok do przodu. Wiarę w „pokoleniową zmianę” pokładamy wciąż w 30-letnim Piotrze Zielińskim, który ma przejąć od Lewandowskiego opaskę kapitana i być twarzą przejęcia odpowiedzialności za wyniki kadry przez młodych (?) zawodników.

Michałowi Probierzowi nie można oczywiście odmówić tego, że nie próbował wprowadzić świeżych sił do naszej reprezentacji, ale gdy ostatnio brałem pod lupę reprezentacyjne przygody debiutantów, rezultat był zatrważający. Nikt poza Kacprem Urbańskim ani przez chwilę nie był ważnym zawodnikiem dla Biało-Czerwonych.

A nawet takie perełki jak Urbański potrafią w naszym ekosystemie znikać niezwykle szybko. Choć w zeszłym roku zachwycał grą bez kompleksów na Euro 2024, to w tym roku w kadrze nie wszedł na boisko nawet na minutę. Oby nie poszedł ścieżką wytyczoną przez Kacpra Kozłowskiego, będącego przecież odkryciem Euro 2020. Piłkarz, który dobrze wyglądał wówczas na tle Hiszpanów, w pierwszej reprezentacji ostatni lat zagrał cztery lata temu, a klubowe ścieżki wypchnęły go do tureckiego Gaziantepu. Jasne, to wciąż piłkarz 21-letni, ale trudno powiedzieć, by dziś jego kariera rozwijała się w sposób na miarę talentu.

Kompromitujące Euro U21

Dziś Kozłowski jest daleki od tego, by odgrywać w dorosłej reprezentacji ważną rolę, a nawet – by zasłużyć na powołanie. W czerwcu pomagał młodzieżowej reprezentacji, ale przygoda z Euro U21 zakończyła w wybitnie fatalnym stylu.

Mistrzostwa na Słowacji skończyliśmy bez punktu, z dwoma bramkami zdobytymi i jedenastoma straconymi. To najgorszy bilans, jaki jakakolwiek drużyna osiągnęła w historii tego turnieju. Portugalczycy rozgromili nas 5:0, Francuzi już po pół godzinie prowadzili 3:0, by ostatecznie wygrać 4:1.

– Wolę przegrywać 0:5 z Portugalią niż wygrywać z przeciętnymi – mówił po odpadnięciu z turnieju selekcjoner Adam Majewski. Okej, ale Biało-Czerwoni na otwarcie mistrzostw przegrali jeszcze 1:2 z Gruzją, czyli właśnie modelowymi przeciętniakami.

Zresztą sama postać Majewskiego w roli selekcjonera reprezentacji U21 wzbudza wiele wątpliwości. Po pierwsze, czy takie trenerskie CV w ogóle uprawnia do tego, by zarządzać drugą najważniejszą reprezentacją w kraju?

A po drugie – pusty śmiech mogą wywołać okoliczności przedłużenia z nim umowy. Ta została prolongowana 11 czerwca, a więc w dzień pierwszego meczu na mistrzostwach. Jeszcze tego samego dnia Biało-Czerwoni przegrali z Gruzją, a następnie zostali zdeklasowani przez Portugalię i Francję.

Czym Majewski zasłużył sobie na to, by podpisać nowy kontrakt? To wiedzą chyba tylko w PZPN. Prowadzona przez niego drużyna w ostatnim czasie zdążyła przecież przegrać z Bułgarią, Macedonią Północną oraz Islandią.

Młodzi Polacy w ligach top5 nie istnieją

Kompetencje Majewskiego i jego dziwne decyzje (brak powołania m.in. dla Urbańskiego) to jedno, ale nie sposób nie zauważyć drugiej strony medalu. Po prostu nie szkolimy zawodników, mogących rywalizować choćby z Francuzami. Ci w meczu z Polską na ławce trzymali Castello Lukebę, podstawowego obrońcę RB Lipsk, czy Mathysa Tela, który niedawno zamienił Bayern Monachium na Tottenham. Obaj byliby czołowymi zawodnikami nie młodzieżowej, a dorosłej reprezentacji Polski.

Młodzi polscy piłkarze w ligach top5 po prostu nie istnieją. A jeśli już jakimś cudem tam są – to grają ogony.

W najsilniejszych ligach Europy mamy zaledwie pięciu polskich zawodników (nie licząc bramkarzy) poniżej 23. roku życia. I żaden z nich nie jest podstawowym piłkarzem swojego klubu – Kuba Kamiński rozegrał w tym sezonie 37% możliwych minut w Wolfsburgu, Nicola Zalewski 27% możliwych minut w Romie i Interze, a Kacper Urbański – 22% w Bolognii. Przez grzeczność wspomnimy też o Mateuszu Kowalskim (2% w Parmie) i Filipie Marchwińskim (mniej niż 1% w Lecce).

Zresztą wśród zawodników z pola więcej niż połowę możliwego czasu gry na boisku spędziło zaledwie pięciu reprezentantów. Najmłodszy z nich, 25-letni Sebastian Walukiewicz, zaliczył 54% możliwych minut dla Torino. A więc – raz grał, a raz nie grał dla przeciętniaka z Serie A.

Tyle samo czasu na boisku spędził też 30-letni Paweł Dawidowicz – przy okazji będąc wybranym najgorszym piłkarzem rundy jesiennej Serie A. W Anglii 74% możliwych minut dla Southampton zagrał Jan Bednarek, a jego zespół z hukiem spadł z ligi, przegrywając 30 meczów w sezonie. Więcej niż połowę minut uzbierał też dla Aston Villi Matty Cash (61%).

Wychodzi więc na to, że jedynym polskim piłkarzem z pola, który na Zachodzie gra regularnie i w dodatku z sukcesami, jest 37-letni Robert Lewandowski. Dla Barcelony zagrał w tym sezonie 78% możliwych minut.

Zapaść na poziomie europejskim

Poza tym – to obraz nędzy i rozpaczy. Piotr Zieliński po transferze do Interu mocno obniżył loty i na boisku był tylko przez 28% możliwego czasu gry. Jakub Kiwior – skorzystał na kontuzji Gabriela, ale i tak wystarczyło to zaledwie do 33% możliwych minut w Arsenalu. Częściej nie gra niż gra już nawet 30-letni Karol Linetty, który w tym sezonie zaliczył tylko 45% możliwych minut dla Torino.

Pozostali polscy piłkarze w ligach top5 to albo dalsi rezerwowi, albo piłkarze bez przyszłości w swoich klubach. Lista jest zresztą króciutka:

  • 27-letni Robert Gumny zagrał 9% możliwych minut dla Augsburga,
  • 29-letni Adam Dźwigała zagrał 12% możliwych minut dla St. Pauli,
  • 24-letni Adrian Benedyczak zagrał 6% możliwych minut dla Parmy,
  • 27-letni Szymon Żurkowski zagrał 3% możliwego czasu gry dla Empoli.

W związku z tym powołanych do reprezentacji Polski musimy szukać w Grecji (Świderski), Danii (Buksa), Meksyku (Bogusz), Turcji (Szymański i Frankowski), Bułgarii (Piotrowski), USA (Slisz), Holandii (Moder), a nawet Katarze (Piątek). Tylko tam nasi piłkarze potrafią grać regularnie – ligi top5 są jednak dla nich na razie zamknięte.

Ekstraklasa nie promuje polskich piłkarzy

Nadziei wypadałoby szukać w Ekstraklasie – wszak jak wspomnieliśmy na początku, nasza liga pnie się w górę w rankingu UEFA. Ale i to byłoby myśleniem złudnym.

Najlepszym polskim piłkarzem w naszej lidze wciąż jest bowiem… 37-letni Kamil Grosicki. Znakomicie wkład polskich piłkarzy w sukcesy rodzimej ligi oddają zresztą nominacje do tegorocznych nagród dla najlepszych piłkarzy PKO Ekstraklasy na poszczególnych pozycjach. Wśród 15 wyróżnionych zawodników z pola, poza Grosickim na liście znajduje się zaledwie… jeden Polak. To Mateusz Skrzypczak, grający w zeszłym sezonie dla Jagiellonii.

Poza Skrzypczakiem, wśród nominowanych obrońców mamy Kongijczyka, Portugalczyka, Hiszpana i Greka. Poza Grosickim, wśród nominowanych pomocników – Szweda, Irańczyka, Japończyka i Portugalczyka. Wśród napastników skład w pełni zagraniczny. Jest Norweg, jest Hiszpan, jest Szwed, jest Fin i jest Grek.

Na polskiego króla strzelców Ekstraklasy czekamy od ośmiu lat i triumfu 35-letniego wówczas Marcina Robaka (ex aequo z Marco Paixao). Na polskiego króla strzelców, który miałby mniej niż 23 lata – od 2010 roku i triumfu Roberta Lewandowskiego. Poza nimi, żeby znaleźć polskiego króla strzelców, trzeba cofnąć się do czasów Kamila Wilczka, Tomasza Frankowskiego, Pawła Brożka, Piotra Reissa, Grzegorza Piechny i Macieja Żurawskiego. Wszyscy w komplecie zakończyli już kariery.

W ciągu ostatniej dekady polskiego króla strzelców mieliśmy raz. Poza nim triumfowało pięciu Hiszpanów, Węgier, Portugalczyk, Duńczyk, Czech oraz Grek.

W tym sezonie najlepszym polskim strzelcem w Ekstraklasie okazał się… 36-letni środkowy obrońca Stali Mielec. Piotr Wlazło zdobył 10 bramek, z czego 8 z rzutów karnych. Przed nim w klasyfikacji uplasowali się Grek, Szwed, Fin, Hiszpan, Słowak, Norweg i dwóch Portugalczyków.

Piotr Wlazło (z prawej) był najskuteczniejszym Polakiem w zeszłym sezonie Ekstraklasy

Wśród polskich strzelców U23 bieda aż piszczy – 7 bramek zaliczył Tomasz Pieńko, po 4 – Mariusz Fornalczyk, Kamil Lukoszek i Filip Szymczak. Reszta młodych polskich piłkarzy trafiła do bramki rywala maksymalnie trzykrotnie. To obraz absolutnie zatrważający.

To wszystko ma swoje przełożenie na wyceny portalu Transfermarkt – wygląda na to, że czasy, w których polskie kluby kasowały około 10 mln euro za transfery Kamińskiego, Modera czy Kozłowskiego, w najbliższym czasie nie wrócą. Najwyżej wycenianym Polakiem jest 20-letni Antoni Kozubal – według Transfermarkt wart jest 5 mln euro. Za nim plasują się Adrian Przyborek i Jan Ziółkowski (4 mln euro) oraz Michał Gurgul (3,5 mln euro), a także Mateusz Skrzypczak (3 mln euro). Na rynku europejskim – to kwoty, które nie robią na nikim żadnego wrażenia.

Dla porównania – w znajdującej się za Ekstraklasą w rankingu UEFA lidze duńskiej znajdziemy rodzimych piłkarzy wartych 15 mln euro (Mathias Kvistgaarden), 12 mln euro (Victor Froholdt) czy 7 mln euro (Oliver Soerensen). W Szwajcarii (także będącej za Ekstraklasą) mamy wartego 14 mln euro Alvyna Sanchesa, 12 mln euro Albiana Hajdariego czy 10 mln euro Leona Avdullahu. Wszystkich ze szwajcarskim obywatelstwem.

Ekstraklasa mimo awansu w rankingach, nie promuje więc rodzimych piłkarzy, a zapaść wśród młodych graczy widoczna jest tak w naszej lidze, jak i za granicami Polski. Nie ma widoków, by w najbliższym czasie reprezentację zasiliło kilku gotowych do rywalizacji na najwyższym poziomie zawodników.

Marnujemy kolejne lata

To wszystko dzieje się w momencie, gdy 30 czerwca członkowie zjazdu wyborczego PZPN poklepią się po plecach i ponownie wybiorą na stanowisko prezesa Cezarego Kuleszę. A ten najprawdopodobniej ponownie wśród wiceprezesów znajdzie miejsce choćby dla Henryka Kuli, Mieczysława Golby czy Macieja Mateńki.

I trudno nie zauważyć, że postać Kuleszy – prezesa znanego przede wszystkim z lapsusów językowych, cytatu o „siedzeniu bez niczego”, wygrywania wyborów hasłem: „Panowie, znacie mnie!”, szeregu afer wizerunkowych PZPN i nieudanych wyborów selekcjonerów – jest po prostu uosobieniem wszystkiego, co dzieje się na niższych poziomach związku i co doprowadziło do obecnej zapaści sportowej na każdym poziomie polskiej piłki. To symbol, zwieńczenie tego, co dzieje się na dole piramidy.

Betonowi działacze, patrzący tylko na swoją doraźną korzyść. Układy i układziki na każdym poziomie. Niekompetentni lub źle opłacani trenerzy, kształtujący najmłodszych zawodników. Pozorowane działania związku, nieprzynoszące żadnych wymiernych korzyści – jak pokazowy turniej 1vs1, AMO, ZAMO i innego tego typu wynalazki.

I żeby nie było – to nie zarzut tylko w kierunku Kuleszy, bowiem w sieci drugie okrążenie robi tweet Zbigniewa Bońka z października 2019 roku.

Nie sposób nie zauważyć, że piłkarze, którzy powinni właśnie szturmem wchodzić do dorosłej reprezentacji, szkolili się głównie w erze prezesa Bońka. Dzisiejsi 23-latkowie od 10. do 19. roku życia pracowali w systemie stworzonym przez byłego prezesa PZPN. I jeśli takie są efekty tej pracy, to wystawiona ocena nie może być pozytywna.

Gorzej jednak, że miniona kadencja Kuleszy nie przyniosła absolutnie żadnych zmian na plus, a na poziomie pierwszej reprezentacji – tylko na minus. I wiele wskazuje na to, że za chwilę zmarnujemy kolejne cztery lata.

W 2029 roku możemy obudzić się w realiach jak z koszmaru.

WOJCIECH GÓRSKI

WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE NA WESZŁO:

fot. Newspix.pl, 400mm.pl

149 komentarzy

Uwielbia futbol. Pod każdą postacią. Lekkość George'a Besta, cytaty Billa Shankly'ego, modele expected Goals. Emocje z Champions League, pasja "Z Podwórka na Stadion". I rzuty karne - być może w szczególności. Statystyki, cyferki, analizy, zwroty akcji, ciekawostki, ludzkie historie. Z wielką frajdą komentuje mecze Bundesligi. Za polską kadrą zjeździł kawał świata - od gorącej Dohy, przez dzikie Naddniestrze, aż po ulewne Torshavn. Korespondent na MŚ 2022 i Euro 2024. Głodny piłki. Zawsze i wszędzie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Piłka nożna

Reklama
Reklama