Nieco w cieniu walki o mistrzostwo Jagiellonia biła się z Pogonią o trzecie miejsce, oznaczające eliminacje Ligi Konferencji. Jak co roku przy tego typu okolicznościach postronny obserwator zastanawiał się, za kogo mocniej trzymać kciuki z punktu widzenia interesu polskiej piłki. Ja od początku nie miałem wątpliwości, że z takiej perspektywy lepsze będzie utrzymanie podium dla białostoczan.

Nie ukrywam więc, że 1:1 oznaczające kontynuację pucharowej przygody dla Jagi przyjąłem z zadowoleniem. Z kilku istotnych powodów.
Po pierwsze i najważniejsze. W znacznie większym stopniu ufam Adrianowi Siemieńcowi i Łukaszowi Masłowskiemu w kontekście budowania nowej drużyny niż Alexowi Haditaghiemu i Tanowi Keslerowi. O dwóch ostatnich nadal wiemy niewiele jeśli chodzi o praktykę. Nie wiadomo, ile tak naprawdę nowi właściciele Portowców są w stanie wydać, ile wyjdzie z ich zapowiedzi i jak rozsądny będzie kierunek ich działań.
Ponowny awans Jagiellonii do pucharów to dobra wiadomość dla Ekstraklasy
Haditaghi pokazał już, że jak mało kto działa – a już na pewno komentuje – pod wpływem często zmieniających się emocji, co nie jest najlepszym prognostykiem na przyszłość. Być może za jakiś czas okaże się kimś, kto w momentach podejmowania decyzji potrafi się uspokoić i myśleć w pełni racjonalnie, ale no właśnie. Być może. Jeszcze nie zostało to zweryfikowane w boju. Jeśli więc Portowcy mają ambicje sięgające szczytów, niech najpierw na spokojnie zbudują skład na puchary, który za rok będzie budził znacznie mniej wątpliwości.
Gdyby Pogoń miała dziś rokować jako pucharowicz, musiałaby się w szybkim tempie znacząco przebudować. Kadrę na wielu pozycjach ma zbyt wąską, głębia składu jest znikoma. Klub chce zatrzymać Ethymiosa Koulourisa, do wygłaszających takie nadzieje dołączył ostatnio trener Robert Kolendowicz, ale nie czarujmy się: szanse na to są nikłe. Grek najpewniej odejdzie, konsumując swój najlepszy sezon w życiu. Wtedy atak trzeba byłoby zbudować praktycznie od zera, bo w tym sezonie Koulouris nie miał realnej konkurencji, nikt nie mógł go wygryźć.
Na wielu innych pozycjach problem jest niewiele mniejszy. Generalne zmartwienie w kontekście sytuacji kadrowej Pogoni dotyczy też etapu, na którym znaleźli się jej piłkarze. Średnia wieku wyjściowej jedenastki szczecinian była teraz jedną z najwyższych w lidze (26,9). Starsze składy wystawiali jedynie spadkowicze z Niepołomic i Mielca oraz Piast Gliwice i GKS Katowice. Trudno nie odnieść wrażenia, że skoro przez dwa sezony z Wahlqvistem, Koutrisem, Kurzawą, Ulvestadem czy prawie 37-letnim Grosickim nie udało się osiągnąć wymiernego sukcesu, to już się nie uda, że każdy z nich dał Pogoni wszystko, co ma najlepszego. Nie znaczy to, że sugeruję odejście każdego z wymienionych. Nie, raczej potrzebę wpuszczenia świeżej krwi do zespołu i stworzenia dla nich realnej konkurencji.
A to oznacza, że wracamy do punktu wyjścia. Głębokich zmian musieliby dokonać ludzie, co do których na razie jest więcej znaków zapytania niż jasnych odpowiedzi.

Jagiellonia ma już know-how
Ktoś skontruje, że w Jagiellonii plac budowy może być jeszcze większy. To prawda, w najbardziej skrajnym scenariuszu w sierpniu z wyjściowej jedenastki z ostatnich tygodni mogą zostać tylko Imaz, Romanczuk i Wojtuszek. Dyrektor sportowy Łukasz Masłowski jest już jednak zaprawiony w boju, wielokrotnie pokazywał, że potrafi dokonywać ciekawych wzmocnień przy ograniczonym budżecie i to nawet awaryjnych, na „już” (np. Ebosse ściągany pospiesznie za kontuzjowanego Diegueza). Od dawna przygotowywał się na taki obrót wydarzeń, na pewno ma dopracowane listy skautingowe i dużo wariantów na każdą pozycję.
Wszystko to kleić w sensowną całość będzie Adrian Siemieniec, który wielokrotnie podkreślał, że pucharowe doświadczenia z kończącego się sezonu będą miały wartość głównie wtedy, jeśli będą mogły zostać wykorzystane natychmiast, bez odkładania ich do szuflady na nieokreślone „kiedyś”. Z tego względu zachowanie pucharowej ciągłości może być dla Jagiellonii bezcenne. Wszyscy są już mądrzejsi, wszyscy nauczyli się czegoś na popełnionych błędach, a przecież i tak koniec końców znakomicie połączyli granie na kilku frontach aż do kwietnia. Jaga dopiero na parę meczów przed końcem ligi wypadła z walki o mistrzostwo, podium zaś zdołała utrzymać. W Białymstoku już dobrze wiedzą, czym się to je. Pod tym względem Pogoń nie rokowałaby w żaden sposób, skoro nigdy nie grała w pucharach dłużej niż do sierpnia i jeszcze nie wyeliminowała w nich poważnego rywala.
Poza organizacją klubu i zebranym doświadczeniem dochodzą kwestie rankingowe. Jagiellonia coś w nich już znaczy, może liczyć na rozstawienia w pierwszych rundach. Pogoń zaczynałaby niemalże od zera. Co to oznacza, nie trzeba tłumaczyć.
Gdyby Pogoń wygrała w Białymstoku, pogratulowałbym jej i życzył powodzenia w Europie. Każdemu pucharowiczowi kibicuję tak samo. Skoro jednak można było powybrzydzać, cieszę się, że znów na międzynarodowej arenie pokaże się Jagiellonia. To byłoby niesamowicie smutne zakończenie, gdyby po tylu pięknych chwilach z tego sezonu drużyna Siemieńca na ostatniej prostej wypadła poza puchary.
PRZEMYSŁAW MICHALAK
CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:
- Trela: Mistrzostwo sytych kotów. Długie trwanie jako siła Lecha
- Raków był o krok od mistrzostwa Polski. „Spaliłbym się ze wstydu” [REPORTAŻ]
- Frederiksen. Zastał Lecha rozbitego, zrobił mistrzowskiego
- Pięciu głównych bohaterów mistrzowskiego Lecha
Fot. Newspix