Zagłębie Lubin przyklepało utrzymanie w Ekstraklasie. Wyglądało w starciu z Widzewem, jakby Leszek Ojrzyński zalecił zawodnikom prostą taktykę: grajcie tak, żeby Rafał Gikiewicz próbował wychodzić do górnych piłek, bo nie potrafi tego robić. Strategia wypaliła – bramkarz Widzewa zawalił w ten sposób dwa gole.

Zagłębie Lubin – Widzew Łódź 1:2. Przyklepane utrzymanie
Trafienie numer jeden? Gikiewicz niby wyszedł do dośrodkowania, zrobił dwa kroki, ale po chwili się rozmyślił i jednak nie skakał do piłki. W efekcie ani nie spróbował przeciąć wrzutki, ani nie zablokował drogi do bramki, czyli w zasadzie rozwinął czerwony dywan przed piłkarzami z Lubina. Wykorzystał to Pieńko strzelając ciosem karate.
Trafienie numer dwa? Bardzo podobna historia. Szmyt wrzuca z rogu na długi słupek, Gikiewicz wychodzi i szybko się orientuje, że to nie ma sensu. Wiedział to wcześniej Orlikowski, który poszedł pazernie na piłkę i strzelił do odsłoniętej bramki (swoją drogą, ciekawe było też krycie Kozlovsky’ego – nieszczególnie interesowała go gonitwa za rywalem).
Ewidentnie Zagłębie chciało grać w ten sposób, bo w sumie mogło strzelić też trzeciego gola po identycznym błędzie bramkarza Widzewa, lecz Pieńko skiksował przy strzale.
Gospodarze byli dużo lepsi. Częściej atakowali, złapali luz, wyglądali inaczej niż w pierwszych meczach Ojrzyńskiego w tym klubie. Kiedy Widzew szybko wyrównał na 1:1, pomyśleliśmy sobie, że to trochę niesprawiedliwe, bo „Miedziowi” długo pracowali na gola, a RTS-owi po prostu wpadło. Zagłębie może być jednak samo sobie winne, bo przy Mateuszu Żyro pakującym piłkę do siatki po wrzutce z rzutu rożnego nie stał dosłownie nikt – od początku akcji do końca. Rozumiemy, że lubinianie kryli strefą, ale chyba nie o to w tym sposobie chodzi.
Widzew potrzebuje rewolucji
Nie to, że mieliśmy w kontekście Widzewa jakieś wielkie oczekiwania, ale trochę nas zespół z Łodzi rozczarował. Nawet nieszczególnie sprawdził, jak bardzo zardzewiały jest Jasmin Burić, który znalazł się w jedenastce pod nieobecność kontuzjowanego Hładuna. Nawet, kiedy w końcówce meczu Zagłębie cofnęło się pod własną bramkę (stały element strategii Ojrzyńskiego), to rywale nieszczególnie wiedzieli, jak mogą stworzyć jakąś konkretną sytuację. Najbliżej byli w doliczonym czasie gry, gdy po wielkim chaosie w szesnastce próbował Shehu, lecz został zablokowany przez obrońców.
Poza tym? Dużo spamu nudnymi wrzutkami w pole karne. Może i Widzew grał bez Pawłowskiego i Alvareza, a chwilę po rozpoczęciu meczu wypadł jeszcze Ibiza, ale bez przesady. Aha, warto wspomnieć, że w końcówce sezonu wreszcie do czegoś przydał się Sobol. I nie mamy na myśli tego, że wymyślił coś w ofensywie (chociaż jego strzał z półobrotu był obiecujący), ale zdarzyło mu się wybić piłkę z linii pod własną bramką. Zawsze coś, choć to trochę mało jak na cały sezon spędzony w Łodzi.
Każdy kolejny mecz dobitnie pokazuje, że w Widzewie niezbędna jest rewolucja kadrowa. Zagłębie z kolei skutecznie ratuje ligę w trzeciej kolejce od końca, co jest scenariuszem, w który trudno było uwierzyć po 24. kolejce, kiedy zwolniono Marcina Włodarskiego. Byliśmy wtedy raczej zdania, że lubinianie będą walczyć o utrzymanie do ostatniej kolejki. Swoją robotę wykonali i mogą myśleć już o walce o ósme miejsce w przyszłym sezonie.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Wciąż może się nie udać, ale Pogoń przynajmniej spróbuje przegrać wszystko
- Śląsk Wrocław spada z Ekstraklasy. Kim są główni winowajcy tej katastrofy?
- Rozbiórka, koniec projektu czy ewolucja – co czeka Jagiellonię?
Fot. Newspix.pl